Logo Przewdonik Katolicki

Objawienie w polifonii

Monika Białkowska, Tomasz Biłka OP
Wieża Babel, faksymile według oryginalnego pergaminu ok. 1370 r. | fot. ZU_09/Getty Images

Widzę tu ten konflikt między dwoma imionami. Widzę budowanie cywilizacji we własne imię, gdzie Bóg zostaje usunięty poza horyzont naszej doczesności. I to rzeczywiście musi być straszniejsze niż pomieszanie języków


Monika Białkowska: Bóg się objawiał na różnych etapach historii. Z jednym etapem tej historii mam problem. Pomyślałam sobie o tym w Rzymie. Był wieczór, lał deszcz, a ja szłam przez Trastevere ze spotkania z uchodźcami z Syrii. Pomyślałam, ile ludzkiego cierpienia ma swoje źródło w tym, że traktujemy siebie jako obcych. Wystarczy inny kolor skóry, inne rysy twarzy, język i natychmiast przestajemy się rozumieć, przestajemy sobie życzyć dobrze, zaczynamy rywalizować, bronić się, atakować. Tak rośnie zło, niechęć, nienawiść. Z tego biorą później początek i wojny, i eksterminacje, cała masa dramatów, jakie oglądaliśmy w historii. Kim jest w takim razie Bóg, który na budowie wieży Babel pomieszał języki? Czy to nie On dał impuls do takiej nienawiści? I po co? Żeby chronić własne dobre imię i swoją pozycję, pozwolił, żebyśmy się pozabijali? Przecież taki Bóg działałby bardziej jak Szatan. Byłby małostkowy, nie byłby Bogiem miłości. W ogóle nie byłby Bogiem. Może w takim razie ta opowieść o wieży Babel zupełnie niepotrzebnie znalazła się w Księdze Rodzaju?

Tomasz Biłka OP: Tu chyba trzeba zacząć od prostego wyjaśnienia dotyczącego gatunku tej opowieści i pytania, po co ona powstała. Chodzi o to, żeby nie szukać w niej odpowiedzi na te pytania, na które ona odpowiedzi nie daje i dawać nie miała. Wiadomo, że nie jest to opowieść historyczna i że ma wytłumaczyć powstanie wielu języków. Jacques Derrida na przykład twierdzi, że Bóg, mieszając ludziom języki, po prostu wypowiedział swoje imię, objawił się wewnątrz ludzkiego języka. I właśnie to objawienie imienia Bożego, wypowiedzenie niewypowiadalnego sprawiło, że ten pierwotny język rozpadł się na wiele języków, języki się pomieszały.

MB: Tylko nadal pozostaje pytanie: po co? Czy zrobił to dla siebie, czy dla dobra człowieka? Dla dobra całej ludzkości przez setki pokoleń, wśród których pomieszane języki staną się jedną z przyczyn wielkiego zła?

TB:  Mamy w tej opowieści pytanie, po co ludzie tę wieżę budują – i mamy odpowiedź. Ludzie budują ją, żeby zrobić sobie znak. Budują coś we własne imię, jako wielki pomnik dla siebie samych. Jest to więc konflikt między imieniem Boga a imieniem człowieka. Ale Bóg rzeczywiście jawi się tu jako wielki zazdrośnik, który nie chce mieć żadnego imienia ponad swoje własne.

MB: Tak jakby nie wiedział, że choćby człowiek nie wiadomo, jak się starał, i tak Bogu nie dorówna. W rzeczywistości jego wielkość nie była przecież niczym zagrożona. Człowiek nadal był jak mała mróweczka, która wprawdzie się nadyma – ale przecież nie dosięgnie nieba. Przecież Bóg to wiedział…

TB: Dlatego nie ma we mnie zgody na tę opowieść Derridy. Ona przede wszystkim pociągałaby za sobą wniosek, że ludzkie pragnienie komunikacji z Bogiem nie może być spełnione. A przecież modlimy się w Psalmach: „Ukaż mi Panie swą twarz, daj mi usłyszeć Twój głos”. Bóg Derridy jest kimś, kto jest tak absolutnie niepoznawalny, jest tak mocno ponad ludzkimi pojęciami, że aż sam staje się zakneblowany własną transcendencją. Nie ma możliwości, żeby się objawić, żeby wejść w komunikację z człowiekiem. Wydaje mi się, że jest to też ważny rys współczesnego myślenia o Bogu. Odmawiamy Mu zdolności do objawiania się na sposób ludzki, jakby nie był w stanie pomieścić się w naszym języku, nie był w stanie dać się poznać człowiekowi, a my nie mieli możliwości uczcić Go w sposób godny – bo nie ma takiego dzieła, które byłoby do tego adekwatne.
Nie ma we mnie zgody na takie interpretacje. Dla mnie opowieść o wieży Babel jest opowieścią o ludzkiej pysze i o ludzkim pragnieniu przerzucenia pewnego rodzaju mostu do nieba – bo przecież ta wieża miała łączyć ziemię z niebem. I czytam tę wieżę jako znak imienia mojego, postawionego ponad imieniem Bożym. Rozumiem jednak, że to nie jest odpowiedź na twoje wątpliwości...

MB: Wiem, że opowieść o wieży Babel nie jest przypowieścią na temat źródła zła w świecie. Ale chcę szukać odpowiedzi na pytanie „po co” – jeśli widzę, jak wiele zrodziło to zła. Nie chcę zostać z obrazem Boga, który w obronie swojego imienia dopuścił dramatyczne dla człowieka skutki, trwające do końca świata – albo do powszechnego zapanowania esperanto, na co się nie zanosi. To trochę jakby Bóg mówił: „pomieszam wam języki, wy się zabijajcie, a ja potem przyjdę i was zbawię”. To nie jest ten Bóg, którego znam. A kiedy próbuję zrozumieć tę historię w logice miłości – to nijak mi się ona w nią nie wpisuje.

TB:  Nie mam odpowiedzi na tak postawioną kwestię. Jeśli już przyciśnięty do muru musiałbym odpowiadać, to domyślałbym się, że może skutki budowy wieży czy skutki posługiwania się jednym językiem przez całą ludzkość byłyby jeszcze bardziej dramatyczne niż samo skłócenie ludzkości? O ludziach z tej opowieści jest napisane, że wierzyli, iż nie będzie dla nich nic niemożliwego. Wydaje się, że taka wizja człowieka całkowicie samowystarczalnego jest w tej opowieści czymś straszniejszym niż pomieszanie języków. I jeśli miałbym próbować to jakoś tłumaczyć, to stwierdziłbym, że Bóg zrobił tak, żeby nas uchronić od czegoś po stokroć straszliwszego.

MB: Z jednej strony boję się zabrnąć tutaj w taką dosłowną interpretację. A z drugiej strony inspiruje mnie to, co mówisz. Bo jeśli tak by było, że pomieszanie języków chroni nas przed większym złem, to automatycznie pojawia nam się kwestia zaufania Objawieniu. Zobacz, jak ważne jest, żeby wiedzieć i ufać, że wszystko prowadzone jest w taki sposób, by dać człowiekowi dobro – nawet jeśli na którymś etapie coś wydaje się złe czy wręcz okrutne. Nie chcę banalizować, ale kiedy dziecko stłucze sobie kolana, to trzeba je zdezynfekować i to rzeczywiście jest nieprzyjemne. Najbardziej kochająca mama może w tym momencie wydawać się katem – przynajmniej komuś, kto nie ma wiedzy, kto nie rozumie całego procesu. A my nie mamy takiej perspektywy, jaką ma Bóg. Dopuścił pomieszanie języków i tylko On wie, że to musiało i musi nas boleć. Ale tak jest lepiej dla nas, nie dla Niego.

TB:  To jest jedyne, co tutaj odnajduję, gdybyśmy mieli tworzyć jakąś apologię Boga. Widzę tu ten konflikt między dwoma imionami. Widzę budowanie cywilizacji we własne imię, gdzie Bóg zostaje usunięty poza horyzont naszej doczesności. I to rzeczywiście musi być straszniejsze niż pomieszanie języków i skazanie człowieka na nieustanną próbę dogadywania się z innymi, z obcymi, z tymi, którzy mówią czy myślą inaczej. Mamy tu jednocześnie do czynienia ze wskazaniem człowiekowi konieczności życia w polifonii, a nie ma monodii. Żyjemy w tej polifonii – i być może to też było pragnieniem Boga, żeby prawda stała się, jak pisał Hans Urs von Balthasar, symfoniczna. Żeby prawda o Bogu wybrzmiewała nie tylko wyłącznie w jednym języku, ale w wielogłosie. Może tylko polifonia jest zdolna o Bogu mówić i dlatego pomieszał języki – żeby wyraźniej się objawić?

---

Monika Białkowska
Doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, autorka internetowego programu „Reportaż z wycinków świata”, a także książek Nawet jeśli umrę w drodze, Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach, Teologia przy rosole (wraz z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem)

---

Tomasz Biłka OP
Dominikanin, malarz, kaznodzieja Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego w Łodzi. Prowadzi galerię sztuki ZIELONA 13, w której realizuje m.in. własny projekt kuratorski „Wiara Widząca”, mający na celu rozpoznanie współczesnych zjawisk z pogranicza sztuki i wiary


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki