Monika Białkowska: Nie lubię stwierdzenia, że wiara jest łaską. Łaska kojarzy mi się z czymś, co mogą otrzymać tylko wybrani, wyjątkowi. Brzmi to więc tak, jakby człowiek mógł łaski nie dostać. A jeśli jej nie dostał – to co ma zrobić? Nie wierzy i już.
Tomasz Biłka OP: A może wręcz przeciwnie? To, że wiara jest łaską, znaczy tyle, że człowiek sam z siebie nie jest w stanie jej wygenerować, że może ją tylko przyjąć jako dar. W tej tezie o wierze jako łasce nie ma odpowiedzi na pytanie, czy jest ona dana wszystkim, czy tylko niektórym. Mnie się wydaje, że jest dana każdemu człowiekowi, bo inaczej trudno byłoby to pogodzić z misją Kościoła, polegającą na jego powszechności, i z tym, że zbawienie Chrystusa jest czymś powszechnym, że umarł On i zmartwychwstał za wszystkich. Gdyby łaska wiary była dana tylko niektórym, mielibyśmy do czynienia z pewną predestynacją.
MB: Czyli Bóg z góry określałby, kto jest przeznaczony do zbawienia – i tym dawałby łaskę wiarę – a kto jest przeznaczony do potępienia, bez tej łaski.
TB: Chodzi tu również o to, że łaska wiary to nie jest coś naturalnego, nie jesteśmy w stanie dojść do niej samodzielnie na mocy naszego rozumu. Rozumem jesteśmy w stanie wnioskować, że Bóg jest – ale to jeszcze nie jest wiara. Poza tym takie wnioskowanie odbywa się w długim czasie i z pewną domieszką błędu. Jeśli więc jest to dar, to zgodnie z zamysłem zbawienia w Chrystusie tym darem może być obdarzony każdy. I dalej – jeśli katechizm mówi nam o konieczności wiary do zbawienia, jeśli znamy bardzo mocne słowa z Listu do Hebrajczyków o tym, że bez wiary nie można podobać się Bogu, to znów prowadzi nas to do wniosku, że każdy człowiek tę łaskę może otrzymać.
MB: No właśnie – może. Czy musi? Jakoś nadal nie czuję, że to odpowiada na pytania, które ma w sobie wielu ludzi. Przecież żyjesz wśród nich, słuchasz. Łatwo to było powtarzać w społeczeństwie wierzącym, wiele lat temu. Doświadczenie życiowe nie bardzo potwierdza dziś tezę o łasce wiary danej wszystkim…
TB: Dotykamy tu pewnej tajemnicy i ja nie jestem w stanie jej wyjaśnić. Kościół chyba też nie chce i nie próbuje. Nie wiem, czy to nie jest jedyny taki moment w nauczaniu Kościoła, kiedy papież arbitralnie zakazał wszelkiej dyskusji. Rozmawiamy tutaj o ludzkim sercu i naprawdę nie wiemy, co się w nim dzieje. Nie wiemy, dlaczego jedni objawienie przyjmują, a inni je odrzucają. Taką paradygmatyczną opowieścią dla tej sytuacji jest wystąpienie Jezusa w synagodze, gdzie rozwinął fragment Izajasza, przeczytał o Duchu, który Go namaścił i posłał, a potem powiedział, że „dziś wypełniły się te słowa”. Wszyscy słuchający Go poznali, że to jest prawdą. Jednak część z nich zaraz to poznanie zakwestionowała, mówiąc: „przecież to nie może być on, my go znamy, to syn Józefa”. Jesteśmy w tej samej sytuacji i pozostaje tajemnicą między Bogiem a człowiekiem, dlaczego jedni na łaskę wiary odpowiadają „tak”, a inni się na nią zamykają. I nad tym „dlaczego” wprost zakazano dyskusji. Prowadzi nas bowiem to właśnie do fałszywego wniosku o przeznaczeniu do potępienia lub zbawienia. To są pułapki naszego umysłu.
MB: To nie jest jedyny taki zakaz, choć to tylko na marginesie. W 1960 roku Kongregacja Świętego Oficjum zakazała rozważania tego, w jaki sposób Maryja pozostała dziewicą, skoro urodziła dziecko, więc nie mogła zachować błony dziewiczej. Fizyczne rozumienie macierzyństwa i dziewictwa było nie do pogodzenia właśnie ze względu na błonę dziewiczą, a wielu próbowało pisać o tym teologiczne rozprawy. Kongregacja powiedziała „stop”, choć nie ze względu na tajemnicę nie do pojęcia, co po prostu dla „uniknięcia ostrości wyrazu”, jak to wtedy ładnie nazwano. Chodziło o to, że ocierało się to wręcz o zły gust takiej dyskusji. Kwestia smaku.
TB: Tu mamy inny powód. Chodzi o to, że nie mamy narzędzi, żeby móc zbadać moment decyzji człowieka. Nie wiemy i pozostanie tajemnicą ludzkiego serca to, dlaczego ktoś mówi Bogu „amen”, a ktoś inny tego nie mówi. Mamy tu więc do czynienia z łaską, ale też z dramatem człowieka, który jest wolny i nawet objawienie się Boga go nie determinuje, nie przymusza do tego, żeby uwierzył.
MB: Dochodzimy do pytania, które pewnie zada wielu. Czy w takim razie ten brak otwarcia się człowieka na wiarę, brak odpowiedzi – nie jest winą? Jeśli Bóg daje to wszystkim, a ja tego nie przyjmuję, to mam grzech? Andrzej Sikorowski śpiewał kiedyś: „Ciekawe, czy najwyższa władza wnet mnie postawi pod pręgierzem i czy tak bardzo jej przeszkadza ten jeden drobiazg, że nie wierzę”. I na końcu piosenki podpisywał się: „Ja Twój poddany, choć niewierny”. Sama daleka jestem od interpretowania braku wiary jako winy, bo widziałam ludzi, którzy mówią: chciałbym, ale nie umiem. Widziałam dramat tych, którzy odchodzą od Boga. Bardzo łatwo jest wydać wyrok: że są winni, że są źli, że odwrócili się od Boga i Go zdradzili. A oni po prostu nie wierzą. Próbują i nie umieją.
TB: W katechizmie zaraz po punktach, które mówią o konieczności wiary do zbawienia jest kolejny, z równie mocnym stwierdzeniem: że nikt nie może wierzyć sam tak, jak nie może żyć sam. Że wierzący otrzymał wiarę od innych i powinien ją przekazywać innym. Że nie mogę wierzyć, jeśli nie będzie mnie prowadziła wiara innych, a ja przez moją wiarę przyczyniam się do prowadzenia innych. Widzę dziś dramat ludzi, którzy odchodzą nie tylko z powodu zgorszeń. Widzę również tych, którzy nie wytrzymują w wierze, bo są w niej sami, bo trwają w Kościele, we wspólnocie, która jest niewierząca. Ludzie wokół nich, którzy nazywają się katolikami, są niewierzącymi katolikami, katolikami kulturowymi.
MB: Kulturowa wiara nikogo nie karmi. Ona tylko wygląda na wiarę, zachowuje zewnętrzny pozór, ale jest pusta w środku, nie zaraża, nie może dać życia, niczego nie zacznie. Będzie powtarzać tylko to, co dostała, pewną zewnętrzną formę. Wspólnota złożona z takich ludzi nie da żywej wiary, bo nie można dać tego, czego się w sobie nie ma.
TB: Przypuszczam, że wiara wielu załamuje się właśnie z tego powodu, że doświadczają oni głębokiej samotności. Potrzebujemy innych, którzy również wierzą. Tymczasem połowa katolików w Polsce nie wierzy w główną prawdę chrześcijaństwa, jaką jest zmartwychwstanie Jezusa, w konsekwencji jeszcze większa grupa nie wierzy w Jego Bóstwo. O jakiej więc wspólnocie wiary mówimy?
Dlatego nie chcę wiary rozpatrywać w kategorii zasługi czy winy. Nie jestem w stanie dociec nawet tego, dlaczego ja sam odpowiedziałem Bogu „tak”, więc jak mogę oceniać to, co zrobił ktoś inny? Nie nasza to rzecz. Siewca wyszedł siać i siał na każdą glebę. Nie wiem, czy gdzieś ciernie nie zagłuszyły tej łaski. Widzę, że człowiek czasem doświadcza cierpienia, patrzy na skandal i to go ogranicza, odbiera mu zdolność odpowiedzenia na łaskę. Nie wiem, nie rozumiem nawet, co to znaczy, że Szatan wykradł posiane słowo.
MB: Nie wiesz? Przecież znamy sytuacje z różnego rodzaju manipulantami, którzy wprawdzie posługują się Ewangelią, ale dla budowania swojej potęgi, dla własnych celów. Zniewalają tym ludzi. Pokazywałeś to w swoim cyklu „Kakangelii”. I ci ludzie też nie są winni, że ktoś posługując się słowami Jezusa, przywiązał ich tylko do siebie. Oni nawet wierzą, że spotkali Jezusa, podczas gdy dostają tylko erzac, dostają guru…
A myślisz, że jeśli ktoś tylko tęskni za wiarą – bo nigdy jej nie miał albo kiedyś wierzył – to już jest jakaś odpowiedź na tę łaskę?
TB: Wydaje mi się, że to też jest już forma odpowiedzi, forma wiary. To trochę jak z chrztem pragnienia. Jeśli ktoś jest wierny pragnieniu poznania prawdy, a z jakiegoś tajemniczego powodu do tego poznania nie dochodzi – to naprawdę zostawmy sąd Panu Bogu.