Logo Przewdonik Katolicki

Biskupom się nie kłaniał

Paweł Stachowiak
Uroczystość z okazji 25-lecia działalności politycznej Wincentego Witosa, Wierzchosławice, 1934 r. fot. Krzysztof Chojnacki/East News

Urodzony 150 lat temu Wincenty Witos był politykiem o silnym poczuciu ponadklasowego patriotyzmu, który w działaniu na rzecz swojej warstwy społecznej widział dobro całego społeczeństwa i państwa.

Ziemie dawnego zaboru austriackiego są dziś bastionem identyfikacji polskości i katolicyzmu. Tu w każdych wyborach zwyciężają stronnictwa i politycy podkreślający swój związek z Kościołem, tu wreszcie najsłabiej widoczny jest, jak dotąd, wpływ sekularyzacji. Nie zawsze tak było. Na przełomie XIX i XX stulecia zaczął się na tych terenach rodzić ruch ludowy: polityczna reprezentacja ludności chłopskiej. Wśród jego inicjatorów byli księża, spośród których najbardziej znaczącą postacią był ks. Stanisław Stojałowski. Większość duchowieństwa odnosiła się jednak do nowej siły politycznej niechętnie, często wręcz wrogo.

Ambona jak wyrocznia
Paradoksalnym był przy tym fakt, że chłopi byli w absolutnej większości ludźmi głęboko wierzącymi, choć była to wiara o szczególnych cechach. Ta forma religijności zwana bywa często „ludową”, a jej charakterystykę przedstawił przed niemal stu laty wybitny polski etnograf i kulturoznawca Stefan Czarnowski. Wiara i przynależność kościelna chłopów była dlań naznaczona: nacjonalizmem wyznaniowym (skojarzenie polskości i katolicyzmu), przedkładaniem społecznego i obyczajowego wymiaru religijności nad indywidualnym i duchowym, preferencją dla emocjonalnej sfery wiary, niskim poziomem wiedzy religijnej oraz tradycjonalizmem i rytualizmem, często o charakterze magicznym. W takiej „kulturze religijnej” księża, a szczególnie biskupi, odgrywali role autorytetów w każdym wymiarze – także obyczajowym, społecznym, politycznym, ekonomicznym etc. Ambona była traktowana przez większość chłopów jako krynica prawdy i absolutna wyrocznia we wszystkich kwestiach, bez podziału na to, co świeckie, i to, co duchowe.
Ruch ludowy od początku swego istnienia burzył tę omnipotencję duchowieństwa (zresztą przy udziale wielu duchownych) i zdawał się pomniejszać jego autorytet. Księża czuli się zagrożeni pozbawieniem ich przywódczej roli w społeczności wiejskiej i destrukcją utrwalonej przez wieki struktury społeczeństwa. Na tym tle pojawiła się wrogość, którą okazywali wobec emancypacji ludu – wrogość, która w istocie przyspieszała i radykalizowała to zjawisko. Ruch ludowy nie miał w sobie początkowo genu antyklerykalizmu, pojawił się on dopiero później, jako reakcja na słowa i działania hierarchów. Ów chłopski antyklerykalizm miał wymiar społeczny, ekonomiczny, polityczny i kulturowy – nie był przejawem opozycji wobec doktryny Kościoła, ale budzącej się świadomości, w której nie było już miejsca na absolutny autorytet kleru.

Niedoceniany ojciec
W tamtej epoce, dobiegającego końca XIX stulecia, głębokich, tektonicznych ruchów na polskiej scenie społecznej i politycznej, pojawia się postać niezwykła – Wincenty Witos. Syn chłopski z Wierzchosławic w ziemi tarnowskiej był przykładem emancypacji ludu, która podważała zaskorupiałe, wywodzące się jeszcze z czasów poddaństwa, schematy życia społecznego. Dziś, gdy mija 150. rocznica jego urodzin, możemy przeczytać wiele tekstów przywracających tę postać polskiej pamięci. Niesłusznie bowiem wśród panteonu twórców Niepodległej, to on, może obok Ignacego Daszyńskiego, zdaje się postacią najmniej docenianą. W zasadzie jedynie ludowcy kultywują żywą tradycję witosową. Tymczasem był przecież gospodarz z Wierzchosławic politykiem o silnym poczuciu ponadklasowego patriotyzmu, który w działaniu na rzecz swojej warstwy społecznej widział dobro całego społeczeństwa i państwa.
Dziś, nie bez powodu na łamach pisma katolickiego, chciałbym zająć się niełatwymi relacjami Wincentego Witosa z Kościołem instytucjonalnym, czyli przedstawicielami duchowieństwa, szczególnie w dawnej Galicji. U schyłku życia w Czechosłowacji, gdzie musiał emigrować po represjach, którym został poddany w 1930 r. w ramach tzw. sprawy brzeskiej, spisał Witos swoje wspomnienia. Są one cennym źródłem naszej wiedzy o okolicznościach życia politycznego okresu, gdy rodziła się niepodległość, ale zawierają również ciekawe i przenikliwe refleksje dotyczące polskiego ludu u progu jego emancypacji. Bez tej lektury trudno nam dziś zrozumieć, skąd wzięła się ta typowa dla Witosa i wielu innych działaczy ruchu ludowego niechęć wobec biskupów i księży, przy głębokiej osobistej religijności. Jak narodził się pobożny antyklerykalizm polskich chłopów?

Walka o rząd dusz
Prekursorem ruchu ludowego w zaborze austriackim był wspominany już ks. Stanisław Stojałowski, którego programem było „przekształcenie chłopa w światłego obywatela, Polaka i dobrego katolika”. Wincenty Witos napisał o nim: „nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, że pierwszeństwo w pracy nad obudzeniem śpiącego snem wiekowym chłopstwa, należy się bezwzględnie temu kapłanowi”. Polityczna i społeczna emancypacja ludu nie budziła entuzjazmu konserwatywnych polityków galicyjskich, ale spotkała się również z gwałtowną krytyką w łonie Kościoła. Ks. Stojałowskiego pozbawiono parafii, a w listach biskupich zakazywano czytania wydawanej przez niego prasy. Wreszcie w 1896 r. udało się galicyjskim biskupom uzyskać w Watykanie nałożenie nań ekskomuniki, którą po roku zdjęto. Podobne problemy dotknęły również innych twórców ruchu ludowego – małżeństwa Wysłouchów, Jakuba Bojko, Jana Stapińskiego, a w II RP działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici”.
Przypadek Wincentego Witosa jest dość szczególny, przyszło mu bowiem działać na terenie diecezji tarnowskiej, której ordynariuszem był bp Leon Wałęga. Spór pomiędzy nimi nabrał szczególnej intensywności i ukazały się w nim najważniejsze powody antagonizmu pomiędzy częścią hierarchii a ludowcami. Biskup, podobnie jak Witos, był chłopskim synem z Moszczenicy, a jednocześnie świetnie wykształconym doktorem rzymskiego Gregorianum. Już w pierwszym swym liście pasterskim z 1903 r. pisał: „Oto wmieszali się między kapłanów a lud wiejski niepowołani opiekunowie, niby przyjaciele, a w gruncie ludzie źli i przewrotni. Przychodzili ze słodkimi słowami na ustach, a w sercu jad nieśli i jad wszczepili”. Bp Wałęga zakazał diecezjanom czytania „Przyjaciela Ludu”, organu prasowego Polskiego Stronnictwa Ludowego, a odmawiającym poddania się temu zakazowi zagroził brakiem rozgrzeszenia. Konflikt przeniósł się nawet do sfery sakramentalnej. Zaczynał się „bój o rząd chłopskich dusz”.

Nie walczył z Kościołem i religią
W rzeczywistości nie względy religijne stanowiły główną oś sporu, ale emancypacja społeczno-ekonomiczna wsi, co mogło osłabić znaczenie i autorytet księży. Konsekwencje biskupiej bezkompromisowości okazały się przeciwne do założonych. Powszechnym stało się przystępowanie do spowiedzi w miejscach leżących poza jurysdykcją biskupa tarnowskiego, manifestacyjne wychodzenie z kościoła podczas czytania listu, nierzadko zaś sami księża bojkotowali biskupie zarządzenia. Nie było w tym żadnej opozycji wobec zasad wiary, jedynie wobec stronniczej zapalczywości miejscowego hierarchy. Wzrosła natomiast wśród chłopów świadomość potrzeby oddzielenia sfery świeckiej od duchowej.
Witos nie był wrogiem Kościoła. Jako człowiek wierzący uznawał jego autorytet w kwestiach moralności i wiary, twardo sprzeciwiał się jednak zaangażowaniu politycznemu duchownych. W swych Pamiętnikach pisał: „Walki z Kościołem i z religią nigdy nie prowadziłem. […] Wiedziałem, że potępiały gwałt i zbrodnie, starając się prowadzić do ewangelicznej równości i sprawiedliwości, uszlachetniając człowieka i wskazując mu wielkie i wzniosłe cele. W czasach najcięższych prób były dla narodu polskiego jedyną niemal przystanią, która nie zawiodła. […] Kościół był ostoją dla języka i polskości, chroniąc je od zniszczenia w czasie barbarzyńskiej walki, jaką mu zaborcy wypowiedzieli”. Człowiekowi, który tak cenił wiarę i przynależność kościelną, wierzchosławicki proboszcz odmówił rozgrzeszenia za czytanie „Przyjaciela Ludu”. Witos zaczął więc jeździć do spowiedzi aż do Krakowa, gdzie tarnowskich rygorów nie uznawano.

Kłopotliwy rozdział
Czas szczególnego napięcia pomiędzy przyszłym premierem a bp. Wałęgą nadszedł krótko przed wybuchem wojny w latach 1913 i 1914. I znów poszło nie o sprawy wiary, ale o politykę. Witos był już wtedy przywódcą PSL „Piast”, posłem do parlamentu wiedeńskiego, człowiekiem powszechnie na wsi szanowanym. Wraz z działaczami innych ugrupowań ludowych działał na rzecz reformy prawa wyborczego w zaborze austriackim, która miała otworzyć dla chłopów szerszy dostęp do praw wyborczych. Sprzeciwili się tym planom galicyjscy biskupi, którzy w liście otwartym uznali je za „zbyt radykalne”. W istocie szło o zawarte w programie ludowców rozgraniczenie działalności duszpasterskiej od politycznej. Dążenie to stało w sprzeczności z całą kościelną wizją relacji państwa i Kościoła, w ramach której ich rozdział był uważany za herezję. Dla tarnowskiego ordynariusza samodzielność polityczna ludowców, nawet jeśli deklarowali się jako wierzący, oznaczała lekceważenie władzy duchownej i była zagrożeniem dla religii katolickiej.
Temperament bp. Wałęgi skłonił go do bezpośredniego zaangażowania politycznego. Założył konkurencyjne wobec innych ugrupowań ludowych własne Stronnictwo Katolicko-Ludowe i zaczął wydawać jego organ – „Lud Katolicki”, na łamach którego bezpardonowo atakował przede wszystkim Wincentego Witosa. Zaciekłość biskupa próbowali tonować inni hierarchowie, m.in. arcybiskup lwowski obrządku łacińskiego Józef Bilczewski, wielki kapłan, w 2005 r. ogłoszony świętym. Nawet on nic nie wskórał. Dopiero w przededniu wojny, 14 czerwca 1914 r., doszło do osobistego spotkania obu adwersarzy. Zapis tego spotkania we Wspomnieniach Witosa doskonale ukazuje mentalność hierarchy, która leżała u podstaw jego bezkompromisowości. Gdy przywódca „Piasta” i towarzyszący mu Józef Bojko wezwali biskupa do zaprzestania walki z ruchem ludowym, ten stwierdził, że: „nie uważa ich za delegatów stronnictwa, ale za swoje owieczki, które mają obowiązek biskupa słuchać i wszystkie jego polecenia wykonywać”. Żachnął się na słowa Witosa, że „w sprawach wiary możemy słuchać każdego wikarego, ale w sprawach politycznych nawet wobec biskupa zachowamy swoje samodzielne zdanie” i zakończył spotkanie.
Nigdy się już później nie spotkali, a tarnowski ordynariusz zachował niechęć do Witosa także w przyszłości. Gdy ten w 1920 r. jako premier odwiedził Tarnów, biskup zbojkotował spotkanie i zakazał uczestnictwa w nim swojemu duchowieństwu. W roku 1930, kiedy były już wtedy trzykrotny premier Rzeczpospolitej trafił do twierdzy brzeskiej, nie wsparł go żadnym słowem ani gestem. Witos po latach oceniał nieżyjącego już wtedy bp. Wałęgę jako „człowieka gorliwej pracy, wielkiej pobożności i oddania swoim obowiązkom”, choć „stronniczego w każdej sprawie, jaka się rozgrywała między księdzem a parafią składającą się z jego przeciwników politycznych. Tu już nie pomogły żadne dowody, nie przekonały żadne argumenty, każdy ksiądz musiał mieć zawsze rację”.

Aktualne i dziś
Spór Witosa i bp. Wałęgi należy do odległej przeszłości. Czy rzeczywiście ma on dziś wymiar jedynie historyczny? Nie sądzę. Świadczą o tym słowa zapisane przez Witosa we Wspomnieniach, które brzmią przecież niezwykle współcześnie: „Byłem zawsze i pozostałem do dziś dnia wierzącym katolikiem. Będąc jednak nim nie mogłem się zgodzić ażeby komukolwiek, a więc i biskupowi, podporządkować swoją wolę i wyzbyć się poglądów w sprawach świeckich i obywatelskich. Byłem zawsze zdania, że należy bezwzględnie oddzielić sprawę wiary i Kościoła od interesów materialnych i wszelkich spraw polityki. Mieszanie zaś do nich spraw kościelnych i zasłanianie się powagą Kościoła, uważałem za niedopuszczalne i szkodliwe nadużycie”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki