Maria w narracjach kościelnych prawie zawsze jest przeciwstawiana swojej siostrze Marcie. Dotąd pozostawała w jej cieniu i to przez stulecia. Obie siostry i ich brata Łazarza łączyła przyjaźń z Jezusem, odwiedzał ich w domu w Betanii. O Marii kiedyś powiedział: „Wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana” (Łk 10, 42). Co to jest „najlepsza cząstka”?
– Jezus powiedział to do Marty, która miała pretensje do Marii, że zostawiła ją samą przy posługiwaniu Gościowi – siedziała przy Nim i słuchała Go, podczas gdy Marta „krzątała się koło wielu posług”, czyli pewnie szykowała jakieś jedzenie itp. W kwestii przeciwstawiania sobie sióstr muszę sprostować. Można napisać odrębną książkę – a nawet takie są – na temat tego, jaka jest historia egzegezy powyższego tekstu oraz przeciwstawiania Marii Marcie. Maria symbolizuje życie kontemplatywne, Marta – życie aktywne. Zapewne kilka rozdziałów w książce moglibyśmy poświęcić objaśnieniom, które nie tylko ich nie przeciwstawiają, lecz czynią komplementarnymi. Pamiętam piękny komentarz Jana Husa z końca średniowiecza, który mówi, że Chrystus chce się zatrzymać w ludzkim domu, a domem tym jest każdy człowiek. Każdy człowiek powinien być jak dom rodzeństwa z Betanii – Marii, Marty i Łazarza, to znaczy powinien mieć trzy istotne wymiary: Maria oznacza w człowieku właściwie ułożoną relację z Bogiem, Marta jest wcieleniem właściwie ułożonej relacji z drugim człowiekiem; tę relację opisuje bardzo ważne słowo „posługiwanie”, z greckiego diakonia. Natomiast Łazarz obrazuje właściwie ułożony stosunek człowieka do siebie samego. To jest ktoś, kto wie, że był trupem i został przez Jezusa ożywiony. Istotne jest, żeby mieć całe to rodzeństwo „w domu”, w swoim wnętrzu. Cała ta trójka ma być jego gospodarzem. Wtedy Jezus chętnie się w tym domu zatrzymuje. Pewnie znaleźlibyśmy wiele tekstów w dziejach egzegezy, które łączą Marię i Martę – a nawet Łazarza – w syntezę. Ale oczywiście znaleźlibyśmy też mnóstwo takich tekstów, które ich kontrastują. Zwłaszcza Marię z Martą. Przeciwstawiają życie aktywne życiu kontemplatywnemu.
Ale czemu jej cząstka jest „najlepsza”?
– To, jak rozumiemy słowa Jezusa, zależy trochę od edycji, a nawet od tłumaczenia tekstu. Najbardziej rozpowszechniony w Polsce przekład tej wypowiedzi brzmi: „Troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Krytyczne edycje Nowego Testamentu częściej wybierają inny zapis: „Troszczysz się i niepokoisz o wiele, a jedno tylko jest konieczne. Maria obrała najlepszą cząstkę”. Tak więc Maria wybrała to, co konieczne. I to wyłącznie! Tylko to jest konieczne. Nic nie jest tak samo konieczne. Nie ma więc przeciwstawienia wyborowi Marty, tylko pokazanie, że…
To jest najważniejsze.
– Mało powiedziane. „Konieczne” znaczy: „bez tego nie ujedziesz”. Ani jako Łazarz, ani jako Marta. Nie poradzisz sobie w posługiwaniu ludziom, jeśli nie masz w sobie tego, co wybrała Maria. I w podejściu do siebie, w sposób uczciwy. Jedno jest konieczne. Czyli co? Postawa Marii opisana przez Łukasza: Maria siadła u stóp Jezusa i słuchała. Konieczna jest taka właśnie postawa – postawa ucznia wobec Boga. Jeśli mamy w sobie tę postawę, to w sposób sensowny możemy posługiwać, a także podchodzić do siebie samego.
Ileż zależy od przekładu! W Biblii Poznańskiej brzmi to tak: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o tak wiele, a przecież jednego tylko potrzeba. Maria wybrała najlepszą cząstkę, która nie zostanie jej zabrana”. Potrzebę definiujemy po prostu jako brak. Najważniejszą potrzebą człowieka jest potrzeba miłości. I to Jezus w pełni ją zaspokaja! Widać to nie tylko w relacji z Marią. Samarytance spotkanej przy studni powiedział: „Kto tę wodę pije, będzie pragnął znowu. Kto zaś napije się wody, którą Ja mu dam, nigdy już nie zazna pragnienia. Ale woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody tryskającej ku życiu wiecznemu” (J 4, 13–14). Samarytanka miała kilku mężów, zamieszkała z mężczyzną bez ślubu, czyli szukała prawdziwej miłości. Jezus to wie. I wcale jej nie potępia, przeciwnie – objawia jej jako pierwszej prawdę o sobie – to Ja jestem oczekiwanym Mesjaszem.
– Zasadniczo zgoda, choć nie każda potrzeba jest przez człowieka w równym stopniu uświadamiana. To słowo „potrzeba” w Nowym Testamencie zwykle oddane jest greckim dei, od którego pochodzi słowo „deontologia” oznaczające naukę o powinnościach. Jezus kilka razy mówi o sobie, że jest przynaglany jakąś wewnętrzną powinnością. Święty Hieronim wyraża to wtedy łacińskim słowem oportet – „musi”, na przykład: potrzeba, żeby Syn Człowieczy poszedł do Jerozolimy, a tam zostanie pojmany, ubiczowany, skazany na śmierć, ukrzyżowany. On sam odnajduje w sobie potrzebę pójścia do Jerozolimy, oddania życia za ludzi. To nie jest taka potrzeba, jak jedzenie i picie, bez lekceważenia potrzeb biologicznych. Po prostu są różne poziomy naszych potrzeb. Są takie, które nam się dość prosto narzucają; takie, na które czasem chętnie się powołujemy, ale też takie, o które trzeba zawalczyć – po to, żeby rozpoznać, jakie są ważne.
Podobnie było z Zacheuszem. Jezus go zobaczył i powiedział: „Potrzebuję się zatrzymać dziś u ciebie”. To Jezus miał potrzebę pójścia do Zacheusza, nawet jeśli nie został zaproszony. Zacheusz tylko chciał popatrzeć z wysokości drzewa na przechodzącego obok Jezusa.
Nasz Zacheusz „drugiego planu”!
– Kościół – tak samo, jak robił to Jezus – musi uświadomić sobie swoją własną potrzebę spotkania z grzesznikiem. To w Kościele musi być ta potrzeba! A nie oczekiwanie, że grzesznik odkryje w sobie konieczność spotkania z Kościołem. Z drugiej strony, dla chrześcijanina potrzeba bycia uczniem, zajęcia postawy „siedzę u nóg i słucham” jest absolutnie kluczowa. Tylko trzeba w nią wejść. A im dłużej człowiek ją realizuje, tym bardziej odkrywa jej wartość. Niezbędna jest rewizja widzenia własnych potrzeb i otwarcie na potrzeby zupełnie innego rodzaju, które są ostatecznie ważniejsze i głębsze, ale dopóki człowiek ich nie zasmakował, nie ma bladego pojęcia, że istnieją.
Wróćmy do analizowanego zdania Jezusowego; jego łaciński przekład brzmi: unum est necessarium, po polsku: „jedno jest konieczne”. Benedykt XVI miał kiedyś podczas swoich wakacji w północnych Włoszech spotkanie z miejscowymi księżmi. Zapytali go, co trzeba robić, kiedy zmniejsza się liczba duchownych. Odpowiedział, że z jednej strony trzeba budzić powołania, charyzmaty, posługi w ludziach świeckich, z drugiej natomiast ważne jest, aby księża skupili się na tym, co jest konieczne w ich posłudze, w czym są nie do zastąpienia. Oczywiście natychmiast w powietrzu zawisło pytanie o to, co w takim razie jest konieczne w posłudze księdza. I papież odpowiedział: konieczna jest godzina dziennie modlitwy myślnej.
Najlepsza cząstka Marii.
– Niestety nie zawsze duchowni mają świadomość, że akurat to jest im koniecznie potrzebne, bo jeśli nie, to ich posługę diabli wezmą, a wcześniej wezmą ich własną wiarę. Wymiar Marty i Łazarza zostanie przekreślony, jeśli nie będzie w nich Marii. Godzinę dziennie. To jedno jest konieczne.
Rozmowa pochodzi z książki Mistrzowie drugiego planu Wydawnictwa Świętego Wojciecha