Będąc wolontariuszką w hospicjum, towarzyszyłam kobiecie, która umierała w samotności. W półagonii powtarzała, że dużo złego uczyniła swojej córce. Do dziś rezonuje we mnie pytanie: jak towarzyszyć w umieraniu trudnemu rodzicowi?
– Zastanowiłabym się na początku, co oznacza stwierdzenie, że rodzic jest trudny. Zaniedbujący, krzywdzący czy trudny dlatego, że w jakiś sposób nie spełniał oczekiwań dziecka lub jego wyobrażeń o posiadaniu idealnego rodzica? Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, co było lub jest trudnością w relacji. Czasem ojciec czy matka nie byli szczególnie dysfunkcyjni, ale dziecko chciało mieć rodzica bardziej czułego, emocjonalnego, o innej osobowości czy temperamencie. Każda relacja jest inna, stąd w dorosłym życiu nie ma jedynego modelu postępowania, nawet jeśli relacja w przeszłości była oparta na przemocy. Osoby, które doświadczają straty dysfunkcyjnego rodzica, mogą być w zupełnie innych momentach swojego życia. Inna może być sytuacja osoby, która przepracowała już temat trudnego dzieciństwa, ma zasoby, które pozwalają jej rozpoznać swoje stany i uczucia, oraz dodatkowo ma wsparcie w otoczeniu. Inna będzie sytuacja osoby, która nadal pozostaje „uzależniona” emocjonalnie od dysfunkcyjnego rodzica i nie posiada żadnego wsparcia społecznego. W takich sytuacjach osoba może być zatrzymana w uczuciu nienawiści albo/i w poczuciu winy.
Załóżmy, że ktoś zdecydował się towarzyszyć swojemu umierającemu ojcu lub matce mimo całego bagażu nieprzebaczenia. Na czyich emocjach powinien się skupić: zadbać o swój dobrostan czy totalnie zapomnieć o sobie i skupić się na stanie psychicznym osoby odchodzącej?
– Jeśli osoba umierająca rozumie, że wyrządziła zło swoim dzieciom, stanowi to drogę do pojednania. Jest to przestrzeń dla dorosłego dziecka do opowiedzenia o tym, co było trudne, raniące, co wywoływało złość, o stratach życiowych wynikających z relacji. Nie można zmienić przeszłości ani strat wynikających z zaniedbania czy przemocy. Rodzic może jednak uznać swoją odpowiedzialność za krzywdy doznane przez dziecko i prosić o wybaczenie. Warto rozmawiać, póki jest czas. Zarówno miłość, jak i nienawiść bardzo mocno nas wiążą. Umierająca osoba potrzebuje móc odejść. W hospicjum można zauważyć, że czasem osoby potrzebują przyzwolenia najbliższych, aby umrzeć. Inna będzie sytuacja, gdy rodzic nadal pozostaje w zaprzeczeniu, że cokolwiek złego uczynił. Dziecko dorosłe może zareagować w dwojaki sposób. Gdy ma zasoby zewnętrzne i wewnętrzne, a historia relacji z najbliższym już go nie niszczy, wtedy może skupić się na odchodzeniu rodzica tak, aby mu pomóc. Może powiedzieć w takiej sytuacji, że mimo iż ich wspólna historia nie była prosta, on tu jest dla ojca czy matki. Inna jest sytuacja, kiedy dzieciństwo nadal ma kształtujący wpływ na życie dorosłego człowieka i zdaje on sobie sprawę, że rodzic nadal zaprzecza, że wyrządził krzywdę swojemu dziecku. Wtedy być może syn lub córka musi pogodzić się z tym, że nigdy nie otrzyma zadośćuczynienia, choćby emocjonalnego, które powinienem otrzymać.
Jak rozpoznać w sobie gotowość do przebaczenia i pojednania?
– Potrzebna jest znajomość siebie. Jakąkolwiek podejmie się decyzję, będą tego plusy, ale i straty. Jeżeli człowiek wie, że doświadczenie jest dla niego za ciężkie, nie jest w stanie w tym momencie unieść go psychicznie albo na podstawie doświadczeń wie, że próby porozumienia z rodzicami zawsze kończyły się źle, być może należy podjąć decyzję o nieobecności. Jednocześnie potrzebna jest zgoda na to, że to może być ostatni moment możliwości spotkania. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jakie będzie to spotkanie. Nie ma idealnych rozwiązań. Oprócz płaszczyzny psychologicznej dla osób wierzących pozostaje przestrzeń duchowa. Gdy człowiek staje wobec bolesnego faktu, że nie jest dla niego możliwa fizyczna obecność, nadal może odchodzącego rodzica i całą wspólną historię powierzać Bogu.
Poznałam kiedyś wierzącą kobietę, która była w trudnej relacji z rodzicami. Jej matka umierała, a ksiądz podczas spowiedzi powiedział, że musi się teraz z nią pojednać, bo w przeciwnym razie będzie miała grzech ciężki. Ona tymczasem zupełnie nie miała na to siły emocjonalnej. Jak, przebaczając, nie zgnębić siebie psychicznie?
– Przebaczenie nie jest zapomnieniem. To nie jest tak, że gdy przebaczam, zapominam, co ktoś mi zrobił, albo uznaję, że doznana krzywda nie miała wpływu na moje życie. Przebaczenie i pojednanie są pewnym procesem. Po pierwsze należy nazwać, co chcę przebaczyć, np. jakie potrzeby z powodu zaniedbania czy przemocy nie zostały zaspokojone przez rodzica, a powinny być. Jakie krzywdy spotkały tę osobę, czego ją pozbawiły oraz jakie miały znaczenie dla jej życia. Nie wystarczy powiedzieć ogólnie: przebaczam. W chrześcijaństwie oprócz przykazania miłości bliźniego jest jeszcze wezwanie do miłości nieprzyjaciół. Nie jest to czymś gotowym, do czego jesteśmy w stanie dojść sami, w każdym momencie naszego życia. Proces przebaczenia powinien zostać wniesiony w przestrzeń modlitwy. W relacji z Bogiem chodzi o prawdziwość, a nie o poprawność. Chrześcijaństwo nie jest życiem w osiągniętym, idealnym stanie, ale drogą, na której cały czas się zmagamy. Warto mówić Bogu szczerze: mam dużo złości i nie potrafię przebaczyć, uzdolnij mnie do tego, żebym mogła przebaczyć, albo żebym mogła zobaczyć jakieś dobro w tej osobie. Może też pojawić się taki moment, w którym mówię, że nie chcę przebaczyć, że jestem tak wściekła i zraniona, że nie mogę tego teraz zrobić ani nawet chcieć. To jest modlitwa prośby o uzdolnienie do przebaczenia.
Jak podczas odchodzenia rodzica, z którym nie miało się łatwej relacji, zadbać o swój dobrostan psychiczny?
– Naturalną reakcją jeśli coś nas boli, jest skoncentrowanie naszej uwagi na tym miejscu, aby o nie zadbać i ochronić przed dalszym urazem. Nie da się tak żyć, że gdy dzieje się coś absorbującego w naszym życiu, będziemy udawać, że wszystko jest w porządku. To byłoby pewne zaprzeczenie rzeczywistości. Warto dbać o takie zasoby, które nam pomagają w trudnych sytuacjach. To mogą być rozmowy z przyjaciółmi, z osobami zaufanymi, sport, świadome oddychanie. Każdy powinien znaleźć swój sposób, aby się regenerować.
Dorosłe dzieci z jednej rodziny nie zawsze mają ze sobą dobre relacje, zwłaszcza jeśli system rodzinny nie funkcjonował prawidłowo. Nierzadko spotykają się przy łóżku odchodzącego rodzica i nie ukrywają nagromadzonych animozji. Jak w takiej sytuacji towarzyszyć umierającemu?
– To, że dzieci wychodzą z domu fizycznie, nie oznacza, że wychodzą z niego mentalnie. Często w rodzinach dysfunkcyjnych, aby system ten funkcjonował, różne osoby pełnią jakąś rolę. Zwłaszcza ma to miejsce w rodzinach z problemem alkoholowym To, że dzieci wyszły z domu, nie oznacza, że porzucają te role w dorosłym życiu. Być może pielęgnują je w swoich relacjach, w nowych związkach albo wchodzą w nie, gdy przyjeżdżają do domu rodzinnego, pomimo że w życiu dorosłym funkcjonują już inaczej. Będąc w roli wyniesionej z dzieciństwa, dorosły człowiek zaczyna żartować w obliczu konfliktu, aby zmniejszyć napięcie, lub jest on zawsze pomocny i wszystko załatwi albo znika z interakcji społecznych jak dziecko we mgle. Od czasu wyjścia dorosłego dziecka z domu do momentu śmierci rodzica jest jakaś przestrzeń czasowa. Pojawia się pytanie: czy członkowie rodziny do tej pory konfrontowali się ze swoimi konfliktami, czy mieli możliwości i zasoby, żeby zacząć pracować nad ukrytymi nierozwiązanymi sprawami? Jeśli spotykają się dopiero przy łóżku umierającego rodzica, to warto rozważyć, czy jest to moment, aby skupiać się na problemach relacyjnych, czy na tym, że jesteśmy z odchodzącym rodzicem. Konflikty można rozwiązywać po procesie odchodzenia i żałoby. Czasami trzeba się zgodzić na to, że będzie napięcie pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny, ale wówczas warto zadbać, aby nie ono było na pierwszym planie, lecz spotkanie się z osobą umierającą, pogodzenie się czy po prostu bycie z nią.
Często po śmierci kogoś bliskiego wybielamy go. Jeśli dzieje się tak, gdy nie mieliśmy z kimś trudnej relacji, nie ma problemu. Pojawia się on, gdy zaczynamy zaprzeczać krzywdom, których doświadczyliśmy ze strony kogoś, kto nas skrzywdził. Jak przeżywać żałobę w prawdzie o umarłej osobie i o relacji z nią?
– Może to wiązać się z samym procesem żałoby w zależności od etapu, na którym dany człowiek jest. Jest etap, na którym zaprzecza się rzeczywistości straty albo pojawia się poczucie winy związane z relacją. Wówczas może dojść do idealizowania tej osoby i dopiero na jakimś kolejnym etapie można zobaczyć ją oraz wzajemną relację w realności. Nikt nie jest tylko zły i nikt nie jest tylko dobry. Oprócz tych złych momentów w życiu były też te dobre. Może się zdarzyć, że ostateczny bilans jest ujemny. Ważne jest, by wówczas zadbać, aby uwolnić siebie od złości czy poczucia winy za swoją złość. Docenienie dobra to przyznanie, że jest coś we mnie, co zostaje po tej osobie, coś dobrego, cennego, co mnie ukształtowało, co jest jakąś cząstką życia tej osoby we mnie.
Jak rozłożyć w żałobie proporcje: duchowość a troska o swoją kondycję psychiczną, tak aby ten smutek nie tylko przemodlić?
– Jesteśmy jednością i nie da się oddzielić psychiki od ducha. Czasami w powiedzeniu, że oddaję coś Panu Bogu, może kryć się myślenie magiczne. Tak naprawdę najważniejszym pytaniem jest to, co oddaje się Bogu. Warto skonfrontować się ze sobą, że oddaje się Bogu złość, że kocha się i się nienawidzi umarłego rodzica, albo że ma się do niego żal o coś lub że w tym momencie jest trudno przebaczyć. Warto prosić Boga o dotknięcie, uleczenie, a także pokazanie sensu tego doświadczenia. Za uczuciami stoją nasze myśli. W religijności magicznej istnieje pokusa myślenia, że modlitwa rozwiązuje wszystkie problemy i nie trzeba ich dotykać. Osoby religijne zarzucają czasem psychoterapii, że rozgrzebuje ona niepotrzebnie różne sfery życia człowieka. Tymczasem popatrzmy na psalmy, nie sądzę aby napisano je „na kolanie”, od razu. Odzwierciedlając różne stany modlącej się osoby, pokazują one proces modlitwy: od gniewu i wściekłości aż do uwielbienia. To, co inni niekiedy nazywają rozdrapywaniem przeszłości, może być procesem dochodzenia do jednania się, przechodzeniem od trudnych uczuć do tego, że mogę podziękować nawet za doświadczenia bolesne.
Jak może wyglądać terapia po śmierci rodzica, z którym nie można się już skonfrontować, wyjaśnić trudnych zdarzeń z przeszłości?
– To nie jest tak, że kształtuje nas tylko obecność rodzica. Również jego nieobecność ma na nas wpływ. To, że rodzic umarł fizycznie, nie oznacza, że nie żyje w moim umyśle i w moich uczuciach. Dorosłe dziecko ciągle jest z nim związane swoją historią, sposobami opowiadania tej historii, pewną narracją, jak określa przez tę historię siebie, świat, relacje. Są różnego rodzaju rytuały pożegnania, np. listy, w których opisuje się, czym człowiek został zraniony, jak to na niego wpłynęło, ale też za co jest wdzięcznym. Nie jest to sposób odreagowania, lecz szukania pojednania. List można przeczytać w obecności świadka, np. terapeuty albo przyjaciela, kogoś, kto nie pomniejszy, nie zbagatelizuje, nie ośmieszy, ale też nie wyolbrzymi doznanych krzywd; kogoś, kto uzna i empatycznie wesprze daną osobę. Dla osób wierzących istnieje też wymiar związany z wiarą. W Kościele mówimy o obcowaniu świętych i nie chodzi tylko o to, że doświadczamy duchowej obecności samych świętych, lecz obecności wszystkich zmarłych. Dlatego w przestrzeni wiary możemy zwracać się do osób zmarłych. Nawet po śmierci rodzica można zwrócić się do niego, jakby był fizycznie obecny, opowiedzieć mu wspólną historię widzianą swoimi oczami, przebaczyć mu krzywdy, których się od niego doświadczyło, podziękować za dobre momenty.
Czasem źródłem konfliktów między dziećmi a rodzicami jest wiara. Może się to nasilić podczas choroby, gdy np. rodzic nie życzy sobie sakramentu spowiedzi, a dorosłe dziecko próbuje to wymóc na ojcu czy matce. Jak uniknąć tego ostatecznego poróżnienia?
– Doświadczenie to jest niejednorodne. Czasami przychodzi w obliczu śmierci czas refleksji, wadzenia się z Panem Bogiem i wracania do pytań egzystencjalnych. Niekiedy delikatne podprowadzenie sprawia, że osoba umierająca będzie chciała skorzystać z ostatniej możliwości przyjęcia sakramentów. Jeśli natomiast powie „nie”, należy uszanować jej decyzję. Można się z nią nie zgadzać, może być bolesna, można się obawiać o życie wieczne bliskiej osoby. Ale to jest jej życie i decyzja. Można takiego rodzica wesprzeć modlitwą, ale nie można zmienić czyjejś decyzji. Nawet jeśli ktoś nie chce spowiedzi, wiatyku czy pogrzebu chrześcijańskiego, to tak naprawdę nie wiemy, co dzieje się w momencie śmierci. To my potrzebujemy zewnętrznych dowodów i świadomości, że np. rodzic przyjął ostatnie namaszczenie, natomiast nigdy nie wiemy, co jest między nim a Bogiem w ostatniej chwili życia.