Jednym z bolesnych przejawów żałosnej kondycji polskiej świadomości jest stosunek wielu młodych do osoby Jana Pawła II. Nie do pamięci o nim, ale właśnie do osoby. Tak zwana „beka”, „odjaniepawlanie” czy też skrót „JP2GMD” (nie będę go wyjaśniał, kto ciekawy niech sam sprawdzi, choć nie radzę) w olbrzymiej większości przypadków, z jakimi się osobiście zetknąłem, to tylko bezrozumny, stadny chichot ze śmiesznego starszego pana, właściwie patrona „dziadersów”, chichot połączony z niechęcią do choćby rzucenia okiem na listę tego, co ów śmieszny pan napisał i zrobił. Dla świata i dla Polski, w takiej właśnie kolejności.
I tylko dla porządku zaznaczę, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, iż również nasze starsze pokolenia nie bardzo mogą się pochwalić lepszą znajomością dokonań świętego Polaka. Zgadzam się też z tymi, którzy postulat „odjaniepawlania” odnoszą nie do rozumnego kultywowania pamięci o Janie Pawle, ale do zjawiska czynienia z niego odpustowego świątka, do szeregu jego ohydnych pomniczków, jakimi zaśmiecono pół Polski. Banalizacja tak rozumianego kultu bardzo wizerunkowi Jana Pawła zaszkodziła i nadal mu szkodzi. Ale, powtarzam, ja dzisiaj nie o tym.
Publikacja Bielma Marcina Gutowskiego na nowo stawia kwestię odpowiedzialności papieża za zło seksualnych wykroczeń szerzące się w Kościele. Sama książka, wbrew sensacyjnym sugestiom mediów, nie wnosi niczego nowego do ogólnej oceny sytuacji, może jednak stanowić dobry pretekst do podjęcia pewnych refleksji. Otóż w moim przekonaniu – a byłem jedną z osób, które przed dwudziestoma laty próbowały przekazać Janowi Pawłowi wiedzę o nadużyciach proboszcza z Tylawy – uczciwą walkę o godziwy wizerunek świętego papieża można dzisiaj prowadzić tylko przy uwzględnieniu debaty na ten niezwykle trudny temat.
Kiedy Tomasz Terlikowski zaatakował Benedykta za rzekome tuszowanie afer pedofilskich w Monachium, stanąłem w bezwzględnej obronie byłego papieża. Bo tamte oskarżenia były po prostu krzywdzące. Teraz, gdy czytam słowa tegoż publicysty o Janie Pawle, o jego „niedotykającej brudu i zła świata teologii ciała”, która uczyniła go mniej wrażliwym na pewne mroczne zjawiska dziejące się w Kościele, myślę sobie: w dyskusji z moim niegdysiejszym polemistą ująłbym niektóre kwestie inaczej. Ale nie mogę już powiedzieć, jak w sprawie Benedykta, że takim stawianiem sprawy Terlikowski krzywdzi pamięć o świętym papieżu. Jego bolesne wątpliwości i wnioski są, niestety, materią zupełnie innej próby niż głupawe szyderstwo, o którym wspominam na początku felietonu.
Świętość nie znaczy osobistej nieskalaności. Jeśli chcemy bronić pamięci o Janie Pawle II, musimy mieć odwagę zmierzyć się także z tym bardzo trudnym problemem. Właśnie w imię świętości, która opiera się na prawdzie. Bo to ona, osobista świętość Karola Wojtyły, koniec końców wyjdzie z tej próby zwycięsko. Jestem tego pewien.