Nie ma się co oszukiwać: ten moment musiał nadejść. Po księżach, biskupach i kardynałach dziennikarze przygotowali materiały, w których postawiono konkretne zarzuty abp. Karolowi Wojtyle. Historie przedstawione w telewizyjnym reportażu Franciszkańska 3 Marcina Gutowskiego oraz książce Maxima culpa Ekke Overbeeka dotyczyły czasów, kiedy przyszły papież był metropolitą krakowskim (1964–1978). Ich autorzy chcieli pokazać, że abp Wojtyła chronił księży, którzy krzywdzili małoletnich i – jak byśmy to dzisiaj określili – tuszował ich zbrodnie.
Temat z miejsca stał się najważniejszym w debacie publicznej. Nie mogło być inaczej: tak działają media. Przed publikacją mieliśmy więc szeroko zakrojoną promocję, która miała przygotować grunt, a po niej – pełne emocji dyskusje i komentarze. Skończyły się już czasy powszechnie szanowanych autorytetów, ten immunitet od dawna nie dotyczył też Jana Pawła II, ale znaczna część krytycznych komentarzy, z którymi mamy do czynienia, brzmi jednoznacznie: pomniki papieża zburzyć i wyrzucić go na śmietnik historii, bo skoro postawiono tak poważne zarzuty, to na pewno jest winien, a z wykonaniem wyroku nie ma się co wstrzymywać.
Problem w tym, że co do rzetelności dziennikarskiego aktu oskarżenia istnieją wątpliwości, a i sąd nad osobą abp. Karola Wojtyły powinien odbywać się na zupełnie innych, niż medialne, zasadach.
Znak czasu
Na początek ważna uwaga. W ostatnich latach jako społeczeństwo staliśmy się szczególnie wrażliwi na krzywdę dzieci i osób małoletnich. Wykorzystanie seksualne, które jeszcze niedawno zbywano rubasznymi komentarzami i głupawymi uśmieszkami, dziś jest postrzegane jako poważny problem. I dobrze. Dzięki badaniom specjalistów wiemy już, że ofiary przez całe życie borykają się z poważnymi konsekwencjami, nierzadko tak ogromnymi, że decydują się na to, by przedwcześnie swoje życie zakończyć.
Niestety, do przypadków wykorzystania seksualnego dochodziło także w Kościele. Często zamiast po stronie skrzywdzonych stawał on po stronie sprawców, którzy mogli liczyć na pobłażliwe traktowanie, a nawet uniknięcie jakiejkolwiek odpowiedzialności. Od pewnego czasu sytuacja się na szczęście zmieniła. Niechlubna historia sprawiła jednak, że dziennikarze zaczęli się przyglądać temu, jak przełożeni w Kościele reagowali i reagują na przestępstwa duchownych. To dlatego pod ich lupę trafił ostatecznie abp Karol Wojtyła.
Nie ma nic złego w tym, że ktoś chce zapytać, jak z przypadkami swoich podwładnych, którzy krzywdzili nieletnich, radził sobie ówczesny metropolita krakowski. Należy to jednak zrobić uczciwie. A uczciwość w tym przypadku polega na tym, że nie będziemy oceniać wydarzeń sprzed pół wieku według tego, jak dziś podchodzimy do tego typu przestępstw i ich ofiar.
„Nie ma sensu zadawanie pytania, czy Karol Wojtyła wiedział, a następnie wykazywanie, że wiedział, oraz pokazywanie, że nie reagował zgodnie ze współczesnymi oczekiwaniami i standardami – napisała w swoim komentarzu dla „Więzi” Ewa Kusz, psycholog, seksuolog i terapeutka. – Trudno, aby ktoś, kto pracuje lub pracował z ludźmi i któremu ludzie podlegają lub podlegali, nie wiedział o wykorzystaniu seksualnym. Trudno też, aby w latach 60. czy 70. działał zgodnie z wiedzą, kompetencjami i metodami lat 20. kolejnego wieku. (…). W odniesieniu do tematu «Wojtyła a wykorzystanie seksualne w Kościele» nie można nie brać tego pod uwagę. Istotne jest, czy wraz z czasem, zdobywaniem wiedzy, kontaktem z osobami skrzywdzonymi przez księży jego postawa się zmieniała” – rozwija myśl wicedyrektor Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie i członkini Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich.
Oczywiście można zastanawiać się, czy ta postawa zmieniała się wystarczająco szybko, czy Karol Wojtyła, który deklarował, że to człowiek jest drogą Kościoła, brał stronę skrzywdzonych, ale nie tego dotyczą zarzuty postawione w telewizyjnym reportażu i książce. Zarzuty – zdaniem historyków i badaczy archiwów – nie do końca przekonujące.
Luki w oskarżeniu Ważnym dowodem w sprawie dla Marcina Gutowskiego i Ekke Overbeeka są akta służb bezpieczeństwa.
Historyk dr Marek Lasota, wieloletni pracownik IPN, uważa, że Overbeek w ogóle nie podejmuje próby zmierzenia się ze źródłami, jakimi są akta bezpieki. – Odnotowuje co najwyżej tylko te fragmenty tych dokumentów, które sprzyjają jego dowodzeniu pewnych tez. To jest, najdelikatniej mówiąc, daleko idąca wada warsztatowa, a nie chodzi tylko o warsztat badawczy, ale i dziennikarski – twierdzi autor książki Donos na Wojtyłę. Karol Wojtyła w teczkach bezpieki.
– Uczę studentów, jak przeprowadzać badania historyczne – mówi historyk prof. Paweł Skibiński. – Jeśli ktoś z nich przedstawiłby mi opracowanie oparte na jednym źródle o słabej wiarygodności i nie wyjaśniłby wątpliwości z tym źródłem związanych, uznałbym, że jego praca do niczego się nie nadaje. A tu traktujemy to jako element dyskursu publicznego, rzecz poważną, udowodnioną – tak o metodach Overbeeka mówi wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i autor książek o historii Kościoła.
Jeszcze inne uwagi pod adresem twórców dwóch głośnych materiałów ma Tomasz Krzyżak. Dziennikarz „Rzeczpospolitej”, który sam zajmuje się tematem, powiedział, że podstawowy zarzut, jaki może postawić autorom obydwu materiałów, jest taki, że oni bardzo umiejętnie podprowadzają swojego czytelnika i widza i prowadzą cały czas narrację, posługując się pewnego rodzaju niepotwierdzonymi plotkami.
Nie oznacza to jednak, że nie ma o czym mówić.
Potrzebne badania
Jak podaje Katolicka Agencja Informacyjna, odkryte dotąd źródła mówią o czterech przypadkach księży archidiecezji krakowskiej, którzy popełnili przestępstwa wykorzystania seksualnego małoletnich. To księża: Kazimierz Lenart, Józef Loranc, Eugeniusz Surgent i Bolesław Saduś. „Analiza danych zgromadzonych w krakowskim oddziale IPN przez Tomasza Krzyżaka i Piotra Litkę wykazała, że abp Wojtyła zachował się prawidłowo – czyli zgodnie z ówczesnymi nakazami prawa kanonicznego – w przypadku dwóch księży: Józefa Loranca i Eugeniusza Surgenta, czyli ukarał ich, a jednego suspendował. Po wygaśnięciu kar przywrócił ich do pracy, ale z ograniczeniem posługi wśród dzieci i młodzieży. Surgenta ostatecznie wyrzucił ze swojej diecezji – podaje KAI. – Dwa pozostałe przypadki wymagają dalszych badań źródłowych, gdyż poddane zostały dotąd wyłącznie jednostronnej analizie przez Marcina Gutowskiego i Ekke Overbeeka”.
Więcej światła na te sprawy mogłyby rzucić dokumenty zawarte w kościelnych archiwach, ale te są, delikatnie mówiąc, trudno dostępne. Wydaje się jednak, że w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, ich analiza to jedyny sposób, żeby postarać się udowodnić, że w sensie formalnym ówczesny metropolita krakowski nie dopuścił się żadnych uchybień. Jako zachętę, czy wręcz gotowość do tego typu działań, można odbierać cytowane na początku tego artykułu słowa abp. Stanisława Gądeckiego z magazynu „Między Ziemią a Niebem”, że „Jan Paweł II chciałby dziś od nas prawdy, którą odkrywa się w pogłębionych badaniach, nie w nierzetelnych przekazach medialnych”.
Czy to coś da?
Temperatura polityczno-kulturowego sporu w Polsce jest tak wysoka, że trudno sobie wyobrazić, kto mógłby przeprowadzić takie badania, żeby ich wyniki zostały uznane za rzetelne i uczciwe. Z dużym prawdopodobieństwem, które graniczy z pewnością, można uznać, że nawet najrzetelniej przeprowadzenie badania nie przekonają tych, którzy dziś wzywają do obalania pomników papieża. Z drugiej strony mamy cały czas w Kościele znaczącą grupę osób, które są przekonane, że problem wykorzystania seksualnego przez duchownych został sztucznie wytworzony przez wrogów Kościoła, którzy w ten sposób chcą zniszczyć Kościół, dlatego nie należy o tym w ogóle mówić, bo nic takiego w Kościele nie miało i nie ma miejsca.
Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami jest jednak spora grupa osób, dla której prawda na ten temat jest ważna. Owszem, istnieje ryzyko, że ta prawda z punktu widzenia dzisiejszej wrażliwości okaże się trudna do przyjęcia. Co więcej, może się okazać, że nawet w świetle ówczesnych przepisów abp Wojtyła popełnił błędy. Gdyby tak się stało, będziemy musieli się z tym zmierzyć, nie wymazując jednocześnie jego dokonań i znaczenia dla Kościoła, Polski i świata.
Na razie starajmy się obniżyć temperaturę trwającej dyskusji, bo w roku wyborów osoba Jana Pawła II może być – i już jest – wykorzystywana jako paliwo wyborcze. Spróbujmy też jeszcze bardziej uwrażliwić się na los osób, które zostały skrzywdzone – czy to w Kościele, czy poza nim.
---
Abp Stanisław Gądecki
Przewodniczący Episkopatu
W tych dniach Kościół w Polsce pragnie spojrzeć jeszcze raz z zaufaniem i miłością w kierunku Świętego Jana Pawła II. Zawdzięczamy mu wolność – wolność Polski i wolność naszych sumień. Był jak kompas pośród dziejowej burzy.
Zawsze bronił życia i za to próbowano mu życie odebrać – zarówno podczas zamachu, jak i dzisiaj. Cały czas płaci najwyższą cenę. Ale w krzyżu jest moc, która ze śmierci wyprowadza życie. Za życia słuchali go wierzący i niewierzący, ponieważ on kochał wszystkich Polaków tak samo. Dziś – nauczeni Jego przykładem – wsłuchujemy się w głos zranionych w Kościele. Ci właśnie bracia i siostry, w bólu swoich doświadczeń, mają największe prawo, byśmy wspólnie odkrywali prawdę o posłudze biskupiej Jana Pawła II.
Tę prawdę winni jesteśmy także przyszłym pokoleniom.
Znałem osobiście naszego umiłowanego papieża i nie mam żadnych wątpliwości, że był to pasterz o wrażliwym sumieniu, szczerze kochający Boga i uważny na każdego człowieka.
Jan Paweł II chciałby dziś od nas prawdy, którą odkrywa się w pogłębionych badaniach, nie w nierzetelnych przekazach medialnych.
Nikt nie pochylał się nad cierpieniem i godnością każdego człowieka z taką wrażliwością, jak On – pragnę o tym zaświadczyć. Deklaruję po raz kolejny w imieniu Kościoła w Polsce, że będziemy z tą samą wrażliwością kontynuować pomoc zranionym. Będziemy wreszcie wytrwale bronić dobrego imienia Jana Pawła II.
Historia walki o prawdę i wolność, o odnowę tej ziemi i naszych sumień się nie zakończyła. Ona cały czas trwa. To nasze wspólne, wielkie zadanie.
---
bp Damian Muskus OFM
Biskup pomocniczy krakowski
Nikomu nie jest potrzebna dzisiaj nowa odsłona wojny polsko-polskiej, którą od lat fundują nam środowiska polityczne. Sam papież, dodajmy, nie życzyłby sobie, by to on stał się osią, wokół której trwa regularna wojna jego rodaków. Konieczne dziś jest przede wszystkim ostudzenie emocji i krytyczne spojrzenie na materiały źródłowe dostępne we wszelakich archiwach. Potrzebny też jest wyraźny sprzeciw wobec wykorzystywania osoby papieża, podobnie jak i religii, do bieżącej polityki. Należałoby również zaniechać ocierających się o naiwność działań podejmowanych rzekomo w imię obrony świętości papieża. Ani trzymanie w dłoni obrazka z jego wizerunkiem, ani wieszanie go na ścianach instytucji publicznych nie odmieni oblicza tej ziemi. Nie zaangażuje obojętnych, nie zmieni będących „przeciw”, nie utwierdzi będących „za”. Przyczyni się za to do coraz większej polaryzacji społeczeństwa, przedłużania w nieskończoność dysput i rozniecania nowych konfliktów.
---
Marta Titaniec
Fundacja Świętego Józefa KEP
W debacie publicznej o Janie Pawle II, która rozgrzewa emocje w polskim społeczeństwie i wspólnocie Kościoła, nie możemy stracić z oczu osób skrzywdzonych. Mimo że krzywda wydarzyła się wiele lat temu, a sprawcy przestępstw już nie żyją, pokrzywdzeni noszą w sobie bolesne rany wykorzystania seksualnego, które w tym czasie otwierają się na nowo. Apelujemy do wszystkich uczestników debaty publicznej, żeby ważyli słowa, bo każde nierozważne może ranić powtórnie.