Być może niektórych zdziwi wizerunek zmarłej niedawno brytyjskiej królowej na okładce „Przewodnika Katolickiego”. Brytyjska królowa, głowa Kościoła anglikańskiego, na okładce katolickiego tygodnika? Czy to nie przesada?
Tuż po śmierci królowej w poznańskim Duszpasterstwie Tradycji Katolickiej odprawiono w jej intencji requiem – mszę żałobną. Pod postem zapraszającym na to wydarzenie pojawiło się niemal 300 komentarzy. Część z nich sprowadzała się do pytania, jak tradycjonaliści mogą odprawiać mszę za heretyczkę, masonkę, głowę innego Kościoła? W ogóle po co modlić się za kogoś, kto nie jest związany z wiarą katolicką, Kościołem katolickim, z Rzymem? Niektórzy pytali, czy Brytyjczycy będą się modlić, gdy umrze ktoś ważny dla nas? Inni sugerowali, że Anglicy nas zdradzili podczas II wojny światowej, więc msza za królową angielską jest nie na miejscu. Bluźnierstwo i zgorszenie – takie słowa też padły i mogą być syntezą tej części komentarzy.
Naturalnie, były też komentarze ciekawe, z kulturą wchodzące w polemikę. Wiele jednak utrzymanych było w tonie: to skandal! Zastanawiam się, jak autorzy tych komentarzy łączą swoją postawę z przesłaniem Ewangelii? Czy Jezus odmówił komukolwiek modlitwy? Czy dał komukolwiek z nas prawo do osądzenia, czy człowiek zasłużył na zbawienie, czy nie? Czy można z taką zero-jedynkową łatwością oderwać się od kontekstów, historii, złożoności motywów ludzkich wyborów? Nie zżymam się. Widzę przed Kościołem ogromne wyzwanie, bo obecność takiej narracji pokazuje nieskuteczność naszego przepowiadania i nieznajomość Ewangelii oraz Magisterium.
Królowa Elżbieta rządziła przez siedem dekad. Pierwszym premierem, z którym współpracowała, był Winston Churchill. Owszem, dla Polaków, ze względu na ład pojałtański, postać kontrowersyjna, ale przecież dla Anglików mąż stanu. Na oczach Elżbiety zmieniał się ład geopolityczny, następowały gwałtowne procesy kulturowe i społeczne, nastąpiło przyspieszenie technologiczne, cyfryzacja, globalizacja. W tak dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości była dla swoich poddanych ostoją, jakimś punktem odniesienia, gwarantującym trwałość.
Po jej śmierci przez media jak mantra przewijało się stwierdzenie: skończyła się pewna epoka. Dla większości Brytyjczyków, ale i ludzi na całym świecie, była jedyną monarchinią brytyjską, jaką znali. Już tylko to, co wymieniłem, wystarcza, by się jej przyjrzeć, by uchwycić fenomen brytyjskiej monarchii z całym dworskim ceremoniałem, w świecie, który skłonny jest dziś odrzucać różne formy celebracji i zhierarchizowane formy władzy; w świecie, w którym wszystko może być poddane pod głosowanie i wybrane większością, a nie zadekretowane wolą władcy.
Elżbieta, wbrew obiegowej opinii, nie była głową Kościoła anglikańskiego. Pisze o tym Dariusz Bruncz, ukazując zarazem królową jako osobę religijną i dbającą o życie duchowe, nie tylko poddanych wyznania anglikańskiego. Parafrazując tytuł filmu o Janie Pawle II, Elżbieta była królową, która pozostała człowiekiem. Temu zawsze warto się przyglądać – jak ludzie wyniesieni do wielkich godności, sprawujący władzę i otoczeni bogactwem potrafią zachować w sobie wrażliwość na człowieka, szukają sposobu, by być blisko innych. Jak motywuje ich do tego Ewangelia. Pod tym kątem królowej przyjrzała się Monika Białkowska.
Mam wrażenie, że jako katolicy stawiamy czasem mur wokół siebie, bojąc się poznać to, co jest za nim, by nie stracić swojej tożsamości. Kościół pierwszych wieków, ale też i później, nie bał się dialogu ze światem. Jeśli ktoś autentycznie poznał w Kościele Boga i w Niego uwierzył, nie jest w stanie utracić tej wiary w spotkaniu z innym. A jeśli tak by się stało, to czyż wierzył, czy wydawało mu się, że wierzy. Nieraz konfrontacja z innym jest też etapem dojrzewania w wierze, jej oczyszczania i budowania na solidnym fundamencie, a nie własnych wyobrażeniach. Chrześcijanin nie powinien się bać spotkania ze światem.