Koreeda udowadnia, że nie trzeba wykładać łopatologicznie idei, żeby wzbudzić pragnienie poważnej dyskusji. I choć można by się obawiać spojrzenia z perspektywy kultury odmiennej od europejskiej i wynikających stąd trudności w odbiorze, to przecież gdy mówi się o wartościach nadrzędnych i wspólnych, kulturowy dystans przestaje mieć znaczenie. Przypuszczam, że początkowo można odczuć pewien rodzaj irytacji – dotyczy to zwłaszcza odbiorców, którzy nie mieli dotąd do czynienia z filmem azjatyckim – ale z drugiej strony właśnie kino azjatyckie ostatnio wkracza do coraz bardziej powszechnej popkultury.
Sam Hirokazu Koreeda się do tego przyczynił i ma na tym polu ważne osiągnięcia. Najpierw jego film Złodziejaszki otrzymał w 2018 r. Złotą Palmę w Cannes i nominację do Oscara, rok później tę samą nagrodę w Cannes dostał południowokoreański obraz Parasite i zgarnął cztery Oscary, w tym za najlepszy film. Baby Broker łączy japońskiego reżysera z południowokoreańską obsadą i całą ekipą: jedną z głównych ról gra aktor nagrodzony Oscarem za Parasite, Song Kang-Ho. Pokazany w Cannes film otrzymał kilkunastominutową owację i nagrodę dla najlepszego aktora.
Czym Baby Broker ujął widzów? Pewnie tym, czym wszystkie filmy Koreedy: pod płaszczykiem lekko groteskowej historii otrzymujemy ważny przekaz. Ta nienachalność, sympatia i czułość wobec nieidealnych bohaterów oraz bezpretensjonalność to cechy charakterystyczne kina japońskiego reżysera. I obecne w każdym jego filmie pytanie o rodzinę.
Rodziny nieidealne
Hirokazu Koreedę po raz pierwszy zauważono w Cannes w 2004 r. dzięki filmowi Dziecięcy świat, który brał udział w głównym konkursie. Matka czworga dzieci, które nie znają swoich ojców, porzuca je niemal bez słowa. Skazane na samodzielne życie, próbują sobie radzić. Nieprawdopodobny punkt wyjścia, niczym z pierwszej strony tabloidu (mógłby mieć tytuł: „Prostytutka porzuca czworo dzieci”) jest charakterystyczny także dla późniejszych filmów reżysera. Nie zatrzymuje się on na sensacji, po prostu życie płynie dalej, a widz otrzymuje serię pytań na tematy przez kino coraz rzadziej poruszane.
W 2011 r. w filmie Życzenie Koreeda dalej drąży temat porzucenia: to historia dwóch rozdzielonych rozwodem rodziców kilkuletnich braci. Jak w ciepły sposób pokazać dramat i tęsknotę? Japoński reżyser naprawdę potrafi to zrobić, powstrzymując się przy tym od ocen i sądów czy nieznośnego sentymentalizmu.
Ten temat kontynuuje w świetnym filmie z 2013 r. Jak ojciec i syn, uhonorowanym w Cannes. Sytuacja znowu z nagłówka, który mógłby brzmieć tak: „Po latach rodzice dowiadują się, że w szpitalu podmieniono im dzieci”. Dwie rodziny: jedna dobrze sytuowana, druga żyjąca skromnie i zawsze na progu wypłacalności. Jedna uporządkowana, druga chaotyczna. Jedna zimna i beznamiętna, druga ciepła i okazująca emocje. Obie kochają swoje dzieci. I pytanie: czy dzieci powinny wrócić do swoich biologicznych rodzin? I kolejne: czym jest rodzina? Co ją tworzy? Czy więzy krwi? Film zbudowany na kontrastowych p rzeciwieństwach toczy się niby przypowieść, którą w gruncie życie jest.
Dwa lata później tematu rodziny Koreeda nie porzuca w filmie Nasza młodsza siostra. Nominowany do Złotej Palmy opowiada kolejną dramatyczną historię. To trochę inna wersja poprzednich obrazów. Dorosłe siostry, porzucone dawno temu przez rodziców, spotykają się na pogrzebie ojca, na którym poznają najmłodszą jego córkę. Przyjmują ją do swojego domu. Czy straumatyzowane kobiety potrafią wybaczyć, zobaczyć w ojcu człowieka takiego jak i one: niedoskonałego, popełniającego błędy, kochającego jednak, choć po swojemu. Ta nowa dla nich sytuacja pozwoli im zadać sobie pytania o swoje życie i o swoje wybory, pogodzenia się z sobą i odnalezienie siły, żeby z najmłodszą siostrą stworzyć kochającą rodzinę.
Bez wątpienia taką rodzinę pokazał w Złodziejaszkach. Ale choć kochająca, to czy przypadkiem nie patologiczna? Niewidzialna społecznie w lśniącym i migającym sukcesem Tokio uboga patchworkowa pięcioosobowa rodzina mieszkająca w jednym pokoju dorabia sobie na boku drobnymi kradzieżami. Pewnego dnia napotykają na swojej drodze pięcioletnią dziewczynkę noszącą ślady przemocy domowej. Postanawiają jej pomóc po swojemu: zatrzymują ją, nie zawiadamiają ani rodziców, ani służb. Jest to więc ratunek czy porwanie? Fabuła tym razem została osnuta na prawdziwych wydarzeniach i choć rzeczywiście na ich podstawie mógłby powstać dramat społeczny, Koreeda zbudował poruszającą i ciepłą opowieść o tym, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje. I znowu pyta: co sprawia, że możemy mówić o rodzinie? Co ją tworzy? Genetyka? Więzy krwi? Czy może więź emocjonalna?
Z zaciemnionych obszarów Tokio japoński reżyser akcję swojego kolejnego filmu – Prawda (2019) przeniósł do wyższych sfer Paryża. Główne role, matki i córki, zagrały Catherine Deneuve i Juliette Binoche oraz Ethan Hawke. Matka, znana aktorka, wydała autobiografię. Jej zaniedbywana w dzieciństwie córka ma nadzieję, że chociaż w książce matka napisze, że ją kocha. Tymczasem okazuje się, że książka wcale nie opisuje ich prawdziwego życia.
Życie
Koreeda potrafi wspaniale oddawać wielkie emocje małymi scenami. Nie ma w jego filmach krzyków, wielkich gestów i równie wielkich słów. Są drobiazgi. Ale tak pokazane, że ich ciężar czujemy po seansie. Właśnie tak jest i w najnowszym jego filmie Baby Broker. Kameralna historia, film drogi, podczas której bohaterowie poznają się, zbliżają do siebie, odkrywają swoje tajemnice, jakby symbolicznie przytulają się do siebie. Uczą się zaufania, ponoszenia konsekwencji, odpowiedzialności i miłości. A sześćdziesięcioletni Koreeda znowu pyta o rodzinę.
Młoda dziewczyna oddaje kilkumiesięcznego chłopca, swojego synka, do okna życia przy jednym z kościołów. Nie zostawia żadnego numeru telefonu. Młody mężczyzna, który pracuje w kościele, kasuje zapis z kamery umieszczonej przy kościele i zabiera dziecko. Razem ze starszym od siebie znajomym, pracownikiem zadłużonej pralni, chcą dziecko sprzedać. Jednak dziewczyna postanawia wrócić po chłopca, odnajduje go, ale zamiast zgłosić porwanie na policję, razem z mężczyznami wyrusza w drogę w poszukiwaniu lepszej rodziny dla swojego synka. Ich śladem podążają dwie policjantki, które zamierzają złapać przestępców na gorącym uczynku, mając ich za handlarzy dziećmi. No bo w sumie nimi są. A może nie?
Nie, Koreeda nie proponuje nam nazywania dobrem zła, nie chce też powiedzieć, że wszystko jest względne. On tylko opowiada pewną historię, pozwala nam poznać swoich bohaterów, a potem zostawia nas z pytaniami, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć. To pytania o miłość, o szczęście, o to, czy można poradzić sobie z odrzuceniem. I znowu o to, czym jest rodzina i co ją tworzy. Przestrzega nas przed łatwym wydawaniem ocen. Po raz kolejny zastawia na widza pułapkę: po pierwszym kwadransie wydaje nam się, że już wszystko wiemy, ale pod koniec filmu wszystko okazuje się zupełnie nie takie, jak zakładaliśmy.
Najważniejsze jest jednak główne przesłanie: warto żyć! To chce japoński reżyser powiedzieć wszystkim tym, którzy porzuceni przez biologicznych rodziców, obarczeni zostali na zawsze brzemieniem pytania: czy moje życie jest coś warte? Otóż tak, bardzo warte – odpowiada Koreeda. Bo życie w ogóle jest warte. Kiedy młoda prostytutka, która podrzuca do okna życia dziecko, słyszy zarzut, że co z niej za matka, że lepiej by było, gdyby dokonała aborcji, mówi z pełnym przekonaniem, że przecież jak to, byłaby lepszą matką, gdyby dziecko zabiła? Czujemy wtedy, że wszystko jest naprawdę bardzo proste. Nie ma co kombinować. Życie jest najważniejsze. I tyle.