Logo Przewdonik Katolicki

Syn marnotrawny

Natalia Budzyńska
fot. Materiały prasowe

Piotr Mamonow już zawsze będzie miał twarz Anatolija, pustelnika pokutującego za czyn z przeszłości z filmu Wyspa. Był bardzo zaangażowany w życie cerkwi, mówił o działaniu Boga i o Jego miłości do każdego człowieka. I o tym, jak żyć. A więc kochać, a kochać znaczy dawać.

Piotr Mamonow w kwietniu skończył 70 lat. Dwa lata temu przeszedł zawał serca, poważną operację i wrócił do zdrowia, a nawet na scenę. Zakażenie koronawirusem przeszedł ciężko, ostatnie dwa tygodnie życia spędził w moskiewskim szpitalu podłączony do respiratora. 15 lipca zmarł człowiek, który stał się dla wielu świadectwem wiary.
Oglądam kolejne wystąpienia Mamonowa z ostatnich miesięcy. Bywał zapraszany do różnych programów w rosyjskiej telewizji, udzielał wywiadów. W każdym mówił o Bogu z wielką czułością i wzruszeniem. O tym, jak Go spotkał i jak to zmieniło jego życie. Do popularnego w Rosji talk-show „Dok-Tok”, nadawanego w porze największej oglądalności, przyszedł ubrany w najzwyklejszy sweter, bez zębów, nieogolony. W podartych tenisówkach odbierał najważniejsze nagrody za swoją rolę w Wyspie, tak jakby chciał się upokorzyć na oczach milionów widzów. W „Dok-Toku” elegancka prezenterka chce pożartować, bagatelizuje rzeczy, o których on mówi, przerywa mu, koniecznie chce sprowadzić rozmowę na lżejsze tematy, wszak to program rozrywkowy. Wyraźnie irytują ją poglądy Mamonowa i to, że mówi o nich otwarcie, że o cokolwiek go zapyta, on zawsze wplątuje w odpowiedź Boga. W końcu Mamonow mówi: „Ja nie chcę nikogo pouczać. Opowiadam tylko doświadczenie swojego życia. Bez Boga moje życie było straszne. Kiedy Go spotkałem, mogłem tylko prosić, żeby się nade mną zmiłował”. A potem opowiedział przypowieść o synu marnotrawnym, a był nim on sam, Piotr Nikołajewicz Mamonow. To chyba ostatni wywiad, jakiego udzielił, z lutego tego roku. Stał się on publicznym wyznaniem wiary.

Szaleniec…
Nagranie z 1986 lub 1987 r. Na mikroskopijnej scenie studia telewizyjnego kilku mężczyzn wyglądających osobliwie. Szczególnie wokalista, od którego nie można wręcz oderwać wzroku. W kraciastej marynarce, lekko łysiejący, wąs pod nosem – jakby właśnie wyszedł z jakiegoś nudnego biura. Ubranie zupełnie nie pasuje do awangardowej, nowofalowej muzyki zespołu i na dodatek kontrastuje z przedziwnym tańcem wykonywanym przez wokalistę. Wygina się niczym manekin, sztywne groteskowe ruchy przypominają trochę pantomimę, twarz wykrzywia się w grymasach. To zespół Zwuki Mu i jego frontman Piotr Mamonow. Miał trzydzieści lat, kiedy spełnił swoje nastoletnie marzenie i założył zespół rockowy.
Mężczyzna po przejściach, niespokojny duch, dziecko-chuligan, nieustannie wyrzucany ze szkół, prowokator nadużywający alkoholu, niestroniący też od narkotyków, znany z ryzykownych zachowań. Przechodził częste depresje, był nieprzystosowany społecznie, pił, zmieniał co chwilę pracę. Pracował jako zecer w drukarni, masażysta, sprzedawca w sklepie spożywczym, strażak, korektor w gazecie, a nawet tłumaczył literaturę z norweskiego na rosyjski. Często bywał bezrobotny. Ożenił się i rozwiódł. Pisał wiersze, komponował i znowu pił. Sięgał po perfumy, denaturat. Dwa razy wywinął się śmierci. Raz, gdy w czasie bójki został ugodzony w okolice serca i po paru operacjach wybudził się ze śpiączki dopiero po miesiącu. Drugi raz, gdy wypił rozpuszczalnik.
Zespół Zwuki Mu miał być odskocznią od tamtego życia. Najpierw grali w mieszkaniach, potem w domach kultury i kinach. Mimo że ich występy bardziej przypominały performance niż koncerty znanych gwiazd rocka, to stawali się coraz bardziej sławni w środowisku radzieckiej muzyki undergroundowej. Mamonow miał duży talent poetycki, muzyczny oraz nieprawdopodobnie plastyczne ciało. Na oryginalną osobowość i muzykę zespołu Zwuki Mu zwrócił uwagę brytyjski twórca Brian Eno i zaproponował kontrakt. Zespół wyjechał w trasę po Europie i po Stanach Zjednoczonych, Mamonow dostawał na scenie szału, niszczył sprzęt, mawiano, że „zamieniał się w diabła”, i coraz trudniej dawało się określić, czy to kreacja artystyczna, czy może ta ekspresja wymknęła się już spod kontroli. Kobiety, wódeczka i narkotyki – tak podsumował okres w Zwuki Mu w wyżej wspomnianym wywiadzie. Było dużo pieniędzy, była sława i zatracanie się w nałogach. Wydawał płytę za płytą. Miał już drugą żonę, Olgę, tancerkę z moskiewskiego baletu, która również brała udział w jego performance’ach, a wkrótce urodziło im się dwoje dzieci. Kupili dom na wsi i wyprowadzili się z Moskwy.
W 1996 r. Mamonow rozwiązał zespół Zwuki Mu i wpadł w kompletną pustkę egzystencjalną. To ten moment, kiedy niby masz wszystko, a mimo to nie czujesz się szczęśliwy. Nie widzisz sensu życia. Czytał dzienniki Tołstoja i przyszło mu do głowy, żeby zawołać do Boga. Przed ikoną Matki Bożej padł z płaczem na kolana, a kiedy w Ewangelii trafił na przypowieść o synu marnotrawnym, pomyślał: to ja. Ze swoją żoną wziął ślub w cerkwi, wspierała go w porzucaniu nałogów, choć z tym było bardzo ciężko. Jego spektakularne nawrócenie, którego konsekwencją była zmiana życia, było szeroko komentowane w środowisku artystycznym Moskwy. Mamonow całkiem zwariował.

… Boży
Nie uważał się za muzyka, bardziej za poetę. Nie wiem, co myślał o aktorstwie, ale ostatecznie całkiem porzucił muzykę na rzecz teatru i filmu. Pierwszy raz stanął przed kamerą w 1988 r., w filmie Igła Rashida Nugmanowa zagrał rolę lekarza, który jednocześnie jest handlarzem narkotyków. Grywał w teatrach, m.in. występował solo (grając wszystkie postacie) w sztuce zatytułowanej Czy na Marsie jest życie?, napisanej na podstawie jednoaktówki Czechowa Propozycja małżeństwa. W 1990 r. zagrał rolę saksofonisty alkoholika w filmie Taxi Blues Pawła Łungina, który otrzymał Złotą Palmę w Cannes za reżyserię, a film został doceniony przez Jury Ekumeniczne. Ponad dekadę później Łungin przypomniał sobie o Mamonowie, a właściwie o jego twarzy, czytając scenariusz Wyspy. Wiedział, że nikt inny nie może zagrać głównego bohatera. Podobno Mamonow nie był pewien, czy może zagrać człowieka świętego, on, wielki grzesznik. Zanim przyjął rolę, radził się swojego spowiednika.
Łungin zapytany o to, czym jest Wyspa, odpowiedział: „O tym, że Bóg istnieje. W życiu człowieka przychodzi moment, kiedy ta kwestia staje się ważna”. Dodawał też, że Mamonow zagrał tam siebie, a najbardziej poruszające na planie były momenty modlitwy, bo Mamonow – wspominał reżyser – modlił się wtedy naprawdę. Wyspa, piękna przypowieść o przebaczeniu, pokorze i wierze, sfilmowana w monochromatycznych pejzażach, została doceniona na świecie. W Rosji twórcy odebrali za ten film najważniejsze nagrody, podobnie na prestiżowym amerykańskim festiwalu filmów arthousowych w Sundance. Potem były kolejne role, ale dla większości z nas Piotr Nikołajewicz będzie miał już zawsze twarz Anatolija, pustelnika pokutującego za czyn z przeszłości. Był bardzo zaangażowany w życie cerkwi, mówił o działaniu Boga i o Jego miłości do każdego człowieka. I o tym, jak żyć. A więc kochać, a kochać znaczy dawać, oddawać swój czas, służyć drugiemu.
Po śmierci artysty ktoś wrzucił do sieci jednominutowe nagranie sprzed być może roku, fragment jakiejś dłuższej wypowiedzi. Mamonow mówi do mikrofonu „Śmierci nie ma!”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki