Pan Bóg jest Mistrzem w przebaczaniu. Jako ten, który w miłości jest doskonały, potrafi zawsze przebaczyć. Nawet wtedy, kiedy człowiek dopuszcza się najgorszych rzeczy, popełnia najcięższe grzechy, wystarczy trochę pokory, skruchy, akt żalu i Pan Bóg jest gotowy wybaczyć, jeśli tylko człowiek tego zechce.
A czy my, ludzie, zawsze jesteśmy gotowi prosić o przebaczenie? I odwrotnie: czy my jesteśmy zawsze gotowi przebaczać?
Choć wydaje się nam to oczywiste, to jednak przebaczenie przychodzi nam z ogromnym trudem. Coraz rzadziej używamy słowa „przepraszam”. A przecież właśnie ono jest kluczem do uzyskania niemal każdego przebaczenia. Tak często lubimy powtarzać słowa poety ks. Twardowskiego: „spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą”. I dobrze. Bo właśnie one przypominają, że to miłość jest fundamentem przebaczenia. Bóg przebacza człowiekowi, bo go kocha! Jeśli nie znajdziemy w sobie umiłowania drugiego człowieka, to ani sami nie będziemy prosić o przebaczenie, ani też sami nie będziemy potrafili przebaczać. A przecież w gruncie rzeczy tego właśnie wszyscy oczekujemy od siebie nawzajem.
Ile razy mam przebaczyć?
Jezus, kiedy jeszcze doświadcza krzywd, już przebacza i prosi swego Ojca o przebaczenie dla swoich oprawców. Jest to wyraz najwyższej miłości. Już wcześniej Jezus uczył: miłujcie swoich nieprzyjaciół. Tu, na krzyżu, w tym właśnie momencie pokazuje, że to, co nam, ludziom wydaje się niemożliwe w miłości – miłowanie nieprzyjaciół – jest możliwe. On to czyni (praktykuje) jako Bóg, ale też jako prawdziwy człowiek, taki jak my. Pełnia miłości miłosiernej.
Także wcześniej Jezus uczył przebaczania. Pytał kiedyś Piotr: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy? – Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, aż siedem razy, lecz siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18, 21nn). W innym miejscu, ucząc modlitwy: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski” (Mt 6, 14). Od tamtej pory, bardziej lub mniej, przywiązujemy wagę do słów codziennej modlitwy – „i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, niemniej te słowa nieustannie nas mobilizują do przebaczania.
Jeszcze w innym miejscu: „Jeśli brat twój zawini upomnij go; i jeśli będzie żałował, przebacz mu. I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwrócił się do Ciebie, mówiąc: żałuję tego, przebacz mu” (Łk 17, 3).
Syn marnotrawny
Najbardziej znaną z tych wszystkich lekcji o przebaczaniu jest przypowieść o synu marnotrawnym. Słowa: „syn mój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się (Łk 15, 24), i cała ta przypowieść, dają nam nadzieję. Synem z przypowieści jest człowiek wszystkich wieków. Każdy z nas także.
Podobnie jak przypowieść o synu marnotrawnym, wielu z nas zapewne zna i obraz Rembrandta o tytule Powrót syna marnotrawnego, eksponowany w Ermitażu. Słowa, które stały się przedmiotem naszego rozważania, stanowią część tzw. testamentu Pana Jezusa. Rembrandt namalował ten obraz jako ostatni. Stąd mówi się, że to dzieło stało się jakby jego osobistym testamentem. Od młodości prowadził dość bujne życie. Zapracowane wynagrodzenie często łatwą ręką wydawał na przyjemności, mówiąc delikatnie. Przy końcu życia przyszła jednak refleksja i dzieło to jest tego owocem. Niektórzy biografowie przekazują, że kazał sobie ten obraz postawić u nóg łoża, aby mógł w cierpieniu go kontemplować.
Obraz przedstawia grupę ludzi. Znając nawet dość pobieżnie przypowieść o synu marnotrawnym, bez problemu odnajdziemy na obrazie ojca, który przyjmuje powracającego młodszego syna. Nietrudno wskazać i tytułowego bohatera – syna marnotrawnego. Niewiasta – to pewnie matka i żona. Jest jeszcze starszy syn, niezadowolony z powrotu swojego brata. Pozostałe osoby to prawdopodobnie domownicy.
Warto przypomnieć wcześniejszy kontekst, który znamy z Ewangelii wg św. Łukasza. Przychodzi młodszy syn i mówi do ojca: „Daj mi część swojego, która przypada dla mnie”. Majątek po ojcu, zwłaszcza w tamtych czasach, dziedziczyło się po jego śmierci. Zatem prośba młodszego syna mogłaby być zrozumiana w następujący sposób: „powinieneś już umrzeć, nie chce mi się dłużej czekać na majątek po tobie”. Wiemy doskonale, że życzenie śmierci jest wielce nieetyczne, tym bardziej komuś tak bliskiemu jak ojciec, któremu zawdzięcza się życie. Ojciec mógł odmówić. A jednak pokornie szanuje wolny wybór i wydaje część majątku, według życzenia. Syn zabiera dobra i udaje się w nieznanym kierunku, aby roztrwonić to, co otrzymał z ciężkiej pracy swego ojca. Po latach, kiedy niewiele już zostało i zaczął głodować, postanawia powrócić do ojca. Rembrandt przedstawia na płótnie właśnie ten moment spotkania syna z ojcem. Młodzieniec klęczy przed nim. Bosy, z jednym sandałem. Ubrany w podartą suknię. Ale jest jedna rzecz, która wyróżnia się wśród tej biedoty. U boku widoczny jest szlachecki, rodzinny miecz. Złoty, wysadzany drogocennymi kamieniami. Obserwator może pomyśleć: pewnie go otrzymał od ojca, kiedy dojrzał do dorosłego życia. Ten niewdzięczny syn upadł na dno, nie miał co jeść, z bogatego szlachcica stał się pastuchem świń. Nasuwa się zatem pytanie: dlaczego nie sprzedał tego miecza? Przecież ta drogocenna rzecz pozwoliłaby mu jeszcze żyć w dostatku przez długi czas. Wydaje się, że to właśnie ta rzecz uratowała go przed zupełnym zatraceniem. Być może przypomniała mu o szlachetnym pochodzeniu, być może dzięki niej przyszła myśl o powrocie do ojca.
Krzyż uczy przebaczenia
Każdy z nas przez chrzest staje się chrześcijaninem. Staje się członkiem tej szlachetnej wspólnoty, na czele której stoi Chrystus. Jego krzyż i ofiara, jaką na nim poniósł z miłości dla człowieka i za człowieka, jest nieustannym przypomnieniem o tym niezwykłym szlachectwie. To on w nas winien budzić pokłady miłości, która pozwala przebaczać mimo wszystko, nawet jeśli roztrwonimy całe życie. To on przypomina nam, że zawsze możemy wrócić i że zawsze warto!
I jeszcze jeden szczegół ze wspominanego obrazu malarza. Nietrudno zauważyć, że dłonie, które ojciec kładzie na ramionach powracającego syna, różnią się. Jedna jakby należała do mężczyzny, a druga do kobiety. Postawa człowieka powinna mieć coś z czułości kobiety i coś z męskiego postawienia sprawy.
Biorąc do ręki krzyż, popatrz także na swoje dłonie: czy zauważysz w nich coś z czułej miłości kobiety, która z pełnią wrażliwości potrafi przebaczyć nawet najmniejsze przewinienia? Niczym kochająca matka? Czy znajdziesz też w swoich dłoniach obraz ojcowskiej postawy, która może nieraz nieco surowa, konkretna, ale zawsze zmierzająca do naszego dobra i dlatego jest gotowa wybaczyć?
Trzymając w ręku ten znak męki Jezusowej, trzeba pamiętać, że „krzyż Chrystusa to coś więcej niż Jego Przypowieść” (Simon Weil).
Przebaczenie Boga świadczy o Jego wielkości. Podobnie i człowiek, który przebacza, jest wielki.
Trzymając w ręku krzyż to niewielka książeczka napisana przed laty przez ks. Waldemara Hanasa. Były redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego” był wcześniej przez kilka lat kapelanem w szpitalu, a później kierował diecezjalną Caritas. Nakładem Wydawnictwa Świętego Wojciecha wznowiono publikację, do której dołączony jest charakterystyczny krzyż. To właśnie do niego odwołuje się autor w rozważaniach, które będziemy publikować w kolejne niedziele Wielkiego Postu.