Byłem bardzo zaskoczony, gdy proboszcz parafii, w której mieszkam, powiedział mi, jaką kwotę wspólnota parafialna zebrała na pomoc Ukrainie podczas zbiórki w Środę Popielcową i poprzedzającą ją niedzielę. Była kilkukrotnie wyższa od zwyczajowych zbiórek. Choć to duża, miejska parafia, jednak odsetek uczestników Mszy św. nie jest wielki. Tym większe wrażenie robi kwota, gdy ma się świadomość, ile osób na nią się złożyło. Wysokość zebranych kwot w poszczególnych parafiach, jakimi dzielili się ze sobą księża, często nie kryjąc wzruszenia wielkodusznością parafian, gotowych do niesienia także innych form pomocy, obrazuje pospolite ruszenie wśród Polaków. A to tylko część wielkiego zrywu solidarności z narodem ukraińskim. Znam ludzi, którzy z dnia na dzień wzięli urlop i pojechali pomagać na granicę. Rozmawiałem z księdzem, który skrzyknął się z grupą osób, zapakował do samochodu potrzebne rzeczy i pojechał na Ukrainę. Codziennie słyszymy o ogromnej fali pomocy: tej indywidualnej i tej zorganizowanej, zinstytucjonalizowanej. To jest coś, co w obliczu tragedii wojny ocala naszą wiarę w dobro i w człowieka.
Wojna jest ogromnym dramatem, nie tylko ze względu na cierpienie niewinnych ludzi, ale także dlatego, że prowadzi do antagonizmów, podziałów i wrogości, które mogą utrzymywać się między ludźmi, narodami, społeczeństwami czy państwami całymi latami. Czytałem ostatnio historię pewnej pary. On – Ukrainiec, ona – Rosjanka. Mieli się niebawem pobrać, właśnie na Ukrainie. Gdy Rosja rozpoczęła wojnę, ona zadzwoniła do niego z pytaniem, czy będzie w stanie ją jeszcze kochać. Jej pełne obaw pytanie nie jest bezzasadne. Emocje, jakie wywołuje działanie Putina, będą i są przenoszone na jego rodaków. Sam byłem świadkiem, jak podczas spaceru ktoś zwyzywał Rosjanina za wojnę na Ukrainie. A przecież wśród nas nie brakuje ani Ukraińców, ani Rosjan, którzy być może dotychczas się ze sobą przyjaźnili lub pracowali. Jak teraz będą układały się te relacje? Czy będą mogli sobie spojrzeć w oczy? Zaprowadzenie pokoju będzie karkołomnym procesem, bo nie oznacza jedynie zaprzestania działań wojennych, ale wiąże się również z pojednaniem. To, patrząc na okrucieństwo działań Rosji, będzie bardzo trudne.
Powszechna mobilizacja do pomocy nie jest do utrzymania na dłużej. Teraz jest ten czas, w którym nie brakuje również emocji, jakiejś szczególnie intensywnej empatii. Trzeba jednak już teraz myśleć, co dalej. Niezależnie od tego, czy wojna będzie się przeciągać, czy się zakończy. Do Polski przyjechało już milion uchodźców. Choć teraz przyjmujemy ich z otwartymi sercami, niebawem przyjdzie zmierzyć się z codziennością. Czy jesteśmy na to przygotowani? Czy odnajdziemy się w państwie wielokulturowym i wielowyznaniowym? Czy zaakceptujemy odmienność zwyczajów, kultury i religii Ukraińców? Czy to otworzy nas bardziej na problem uchodźców i migrantów? O tym, że to właśnie teraz, na fali entuzjazmu ludzi, jest właściwy czas na rozwiązania systemowe przekonuje socjolog Rafał Cekiera (s. 14).
Przy różnych okazjach powtarzamy, że pomagać trzeba z głową. Albo jeszcze inaczej: trzeba umieć pomagać, by nie zaszkodzić. Pomoc ludziom, którzy uciekają przed wojną, którzy niosą w sobie traumę, którzy nie znają losu swoich najbliższych albo ich stracili, wymaga wiedzy i wrażliwości. Szczególnie, gdy przyjmujemy ich pod swój dach. Mówi o tym psycholog Katarzyna Sękul (s. 9).
W wielu miejscach zawisły ukraińskie flagi. Wiele osób nosi wstążki lub kokardy w barwach ukraińskich. My natomiast już drugi raz zmieniamy układ tekstów w „Przewodniku”, wyciągając na początek wszystkie związane z sytuacją w Ukrainie. Jesteśmy przekonani, że powaga chwili tego wymaga. To także nasz wyraz solidarności i jedności z Ukraińcami.