Logo Przewdonik Katolicki

Zwyciężają ci, którzy kochają

Monika Białkowska
Figura Chrystusa z XV w. to jeden z najcenniejszych zabytków katedry ormiańskiej we Lwowie. Teraz, tak jak w czasie II wojny światowej, została schowana, by uchronić ją, fot. East News

O bezradności wobec brutalnej przemocy i o tym, jak pozostać chrześcijaninem wobec wroga. Rozmowa z abp. Henrykiem Muszyńskim.

Znów stajemy wobec wojny. Przyznaję, że przychodzę tu w takim pierwotnym niemal odruchu szukania kogoś doświadczonego, kogoś, kto wojnę przeżył i kto pomoże nam ją zrozumieć… 
– Reprezentuję pokolenie, które przeżyło dwie totalitarne dyktatury i to w znaczący sposób formowało moją świadomość. Pierwsza była dyktatura faszyzmu, na którą patrzyłem jako dziecko. Wtedy widziałem na pasach niemieckich żołnierzy wypisane słowa „Gott mit uns” – „Bóg z nami”. Widziałem też zło, przemoc i zbrodnie, które popełniali. Pytałem wtedy ojca, czy oni rzeczywiście przychodzą w imieniu Pana Boga? Miałem 10 lat. Mój ojciec odpowiedział: patrz na to, co robią, bo słowa i napisy mogą kłamać.
Druga dyktatura złotego wieku stalinizmu przypadła w czasie mojej młodości, kiedy musiałem wybrać kierunek życia. Widziałem też zakłamanie i walkę z tym, co chrześcijańskie. Trudno mi było przyjąć „jedynie słuszną prawdę” i w trosce o własną godność i człowieczeństwo zwróciłem się wtedy ku religii. Moim głównym motywem było to, żeby pomagać ludziom, szukałem więc miejsca, w którym będę mógł robić tego najwięcej. Potem, już w seminarium, imponowała mi nie tyle teologia, ile fakt, że prawda przestała być jednowymiarowa. Niekiedy przywoływano także racje przeciwników, nawet komunistów. Uczyłem się, że to w dyskusji odkrywa się prawdę. Oznaczało to jakąś formę otwarcia na innych. Byliśmy wówczas jako Polacy przekonani, że jesteśmy wyjątkowym narodem. Z tym przekonaniem wyjechałem do Rzymu na studia i tam doświadczyłem uniwersalizmu Kościoła i jego bogactwa, i różnorodności. Musiałem konfrontować swoje wcześniejsze doświadczenia z rzeczywistością – z tym, że nie jesteśmy gorsi, ale inni również są wyjątkowi. Potem jako biskup w Gnieźnie wykorzystywałem te doświadczenia na kolejnych zjazdach gnieźnieńskich, budując otwarte forum dialogu z tymi, którzy myślą inaczej i wierzą inaczej, i to głównie dla młodych ludzi ze Wschodu. Tak, negatywne doświadczenie wojny i totalitaryzmów, które bez wątpienia było dla mnie ważne, ostatecznie zaowocowało pełniejszą otwartością.

Nie da się uniknąć w tej rozmowie wątków osobistych. Miałam piętnaście lat, kiedy Ksiądz Arcybiskup przyszedł do Gniezna. Byłam w diecezjalnym duszpasterstwie. Siłą rzeczy i ja, i wielu innych wyrastaliśmy w cieniu tego otwartego i dialogicznego myślenia. Wyrastaliśmy też w przekonaniu, że wojny, jaką znali nasi dziadkowie, już nie będzie. Dziś mamy po 45, 50 lat i patrzymy na wojnę, jakiej miało nie być. Nikt nas do niej nie przygotował. I musimy zapytać: czy nas oszukano? Czy to my coś zaniedbaliśmy?
– Ja również boleśnie przeżywam tę wojnę i także byłem przekonany, że nic takiego nie może się już nigdy wydarzyć. Nie sądzę, żeby można było winy szukać w pokoleniu. Wszyscy zderzyliśmy się z człowiekiem, który według mojego przekonania żyje w nierealnym świecie, w świecie swojej błędnej ideologii. On wierzy w to, że system komunistyczny, który dla świata dawno już się skończył, jest przyszłością. Większość z nas dawno się z tego wyzwoliła. On jeden nie. Dla niego ta idea jest najwyższym dobrem, czuje się więc zobowiązany zbudować według niej świat, choćby za cenę życia i cierpienia niewinnych ludzi. I to niestety jest sytuacja, w której nie ma możliwości rozmowy – bo on rozmawiać nie chce, a może nawet i nie potrafi. Jest przekonany, że jako jedyny wie i rozumie wszystko. Nie wchodzi w dialog nawet z najbliższymi ludźmi, wydaje polecenia i rozkazy. To jest klasyczny dyktator. To zaś, że jest dyktatorem, sprawia, że cierpimy – Ukraińcy na pierwszym miejscu, my, ale także zwyczajni Rosjanie – cierpimy i płacimy za totalitaryzm, za pozostałości dawnego systemu, którego wy już nie znacie, a który żywy pozostaje w głowie dyktatora. Obok niego są ludzie żyjący strachem lub myślący o karierze, którzy podporządkowują się takiej władzy. Żywię nadzieję, że młodzi ludzie wyzwolą się z tego i wewnętrznie wolni będą wybierali to, co służy dobru i godności człowieka.

Jesteśmy wobec niego bezradni? Wielu pyta, czy jedynym wyjściem jest zabić dyktatora? To pytanie brzmi dramatycznie w ustach osób wierzących, nie chcemy go zadawać, nam samym wydaje się niestosowne. Ale wraca.
– Wraca faktycznie niekiedy w formie bardziej eufemistycznej. Najważniejsza dla nas jest świadomość, że przed dyktaturą można się bronić, ale trzeba to robić mądrze i w perspektywie raczej długofalowej. Musimy pamiętać, by nie tworzyć niesprawiedliwości i struktur, które sprzyjają ekstremistycznym i radykalnym postawom. Decydujące znaczenie ma w tym względzie wychowanie i wartości, które przekazuje się młodemu pokoleniu. Przestrzenią i paliwem dla dyktatorów jest zawsze izolacja, ideologia i brak dialogu, który pomaga weryfikować własne poglądy i buduje międzyosobowe relacje. Tam, gdzie każdy pretenduje do posiadania pełni prawdy i gdzie nie ma możliwości rozmowy, tam alternatywą staje się walka, zakończona zaprowadzeniem „jedynej słusznej”, czyli w gruncie rzeczy fałszywej ideologii. Musimy pamiętać, że nikt nie ma monopolu na całą prawdę. To jest wezwanie do wyciągania wniosków już teraz. W Polsce dzielą nas kwestie drugorzędne, nieporównywalne z ukraińskim dramatem. Może warto pomyśleć, do czego prowadzi brak dialogu, narzucanie innym swojego zdania przemocą, podstępem czy szantażem. Do czego wreszcie prowadzi izolacja w globalnym świecie. Musimy usiłować to rozumieć, zanim doprowadzimy do własnej, choć pewnie na mniejszą skalę, ale tragedii. Do pełni prawdy, w wymiarze ziemskim, ale również w wymiarze religijnym, dochodzi się otwartością i wspólnym wysiłkiem. Prawdę się odkrywa, a nie posiada.

Cerkiew moskiewska z patriarchą Cyrylem zdaje się nie podzielać tego przekonania. Oni uważają, że prawdę mają i w związku z tym symbolicznie rozgrzeszają rosyjskich żołnierzy, jadących ostrzeliwać ukraińskie przedszkola.
– Słowa patriarchy Cyryla wypowiedziane na początku inwazji na Ukrainę były dla mnie wstrząsające. „Nasi wojskowi nie mogą mieć żadnych wątpliwości co do tego, że dokonali jedynego słusznego i prawidłowego wyboru”. To jest bolesny przykład instrumentalizowania religii, nadużywania jej do celów, które są zaprzeczeniem religii. Niestety, Rosja i tamtejsza Cerkiew nigdy nie wyszły z relacji cezaropapizmu, z sojuszu ołtarza z tronem. Ta relacja od czasów Konstantyna była tam modyfikowana, ale nie została zerwana, w przeciwieństwie do tego, co widzimy w świecie zachodnim. Tron z ołtarzem łączy w Rosji relacja wzajemnej interesowności. Władza wspiera Kościół, a Kościół wspiera władzę. Dramatyczne skutki tego widzimy w słowach patriarchy Cyryla. Nie można tego oczywiście uogólniać. Wśród przedstawicieli hierarchów prawosławnych podległych patriarchatowi moskiewskiemu nie brak było trzeźwych, pełnych troski głosów wzywających do modlitwy. Bogu dzięki, głosy Kościoła katolickiego, potępiające niesprawiedliwą agresję na Ukrainę, są bardzo mocne i jednoznaczne.
Jednocześnie warto zauważyć, że choć w świecie zachodnim wypracowaliśmy przez wieki formułę rozdziału Kościoła i państwa, jednak również tutaj niektóre środowiska kościelne w sposób dla mnie bolesny, jednostronnie i z racji pragmatycznych wiążą się z jedną, określoną opcją polityczną. To jest nie do przyjęcia, bo Kościół jest dla wszystkich. Naszym zadaniem jako Kościoła jest pogłębianie formacji duchowej, budowanie wspólnoty z żyjącym w Kościele Chrystusem i pomiędzy sobą oraz podtrzymywanie nadziei, która sięga poza śmierć. Zadaniem władzy świeckiej jest zabieganie o dobro wspólne. Każdy w swoim zakresie powinien robić to, co do niego należy. Zamiast głosić orędzie Radosnej Nowiny, łatwo możemy degradować siebie do roli przeciwników i stanąć przed niebezpieczeństwem wątpliwego mariażu, przejmując raczej linię władzy, niż naśladując Chrystusa i Jego miłość.

Wojna, oprócz zagrożenia życia, niesie również zagrożenia dla naszej moralności. Ukraińcy zmuszeni są zabijać najeźdźców. My ochoczo przyklaskujemy kolejnym sankcjom, wiedząc, że uderzają one nie tylko w Putina, ale również w miliony ludzi, którzy żyją w Rosji. Wiemy, że ci ludzie są niewinni – ale wiemy też, że tak trzeba. Jak w tym wszystkim pozostać chrześcijaninem? Jak bronić siebie, jak bronić Ukrainy, jak być na wojnie – i nie zacząć nienawidzić?
– Ukraińcy od lat mozolnie budowali swoją demokrację. Mają demokratycznie wybrane władze. Dziś olbrzymia większość podzielonego też społeczeństwa angażuje się w obronę tego, co Ukraina już osiągnęła. Nie są agresorami, ale płacą ogromną cenę w obronie tych wartości, które dla Putina nie mają znaczenia. Jednocześnie proszę zauważyć, że przynajmniej w medialnym przekazie można spotkać Ukraińców, zwłaszcza kobiety, które kierowane zwykłym, ludzkim odruchem serca wolnym od nienawiści, podają jeńcom gorącą herbatę, dzwonią do ich matek. Widzą, że żołnierze rosyjscy też często są ofiarami szaleństwa Putina. Stoją po drugiej stronie, muszą być powstrzymani, ale nie ma powodu, żeby się na nich mścić.
Myślę, że dla nas ważne jest, żeby w obliczu putinowskiej nienawiści zachować wewnętrzną wolność i nie pozwolić, by zawładnęła nami nienawiść, przemoc i chęć zemsty. Wszystko to jest zaprzeczeniem Ewangelii. Jezus Chrystus zburzył mur wrogości między ludźmi – i ukazał nam drogę, którą mamy za Nim podążać. Tylko serce wolne od zemsty i nienawiści może prowadzić do zbliżenia i pojednania. Jako chrześcijanie wierzymy, że jesteśmy żywym Kościołem, mistycznym Ciałem samego Chrystusa. Doświadczamy teraz boleśnie, że jeśli w tym Ciele jeden członek jest chory, to całe ciało choruje. Zło dotyka w jakiś sposób wszystkich nas, choć na różne sposoby. Wspomniała pani o sankcjach. Rosjanie słyszą też, że cierpią dziś z powodu jednego człowieka, Władimira Putina. Sankcje odcinają najpierw jemu wiele możliwości finansowania i zarządzania wojskiem. Nie można jednak nie dostrzec, że sankcje nie są skierowane przeciwko narodowi rosyjskiemu, ale przeciwko tym, którzy ponoszą odpowiedzialność za wojnę i zbrodnie popełnione na Ukrainie. Nie są zemstą czy złośliwym utrudnianiem życia cywilom. Wydaje się, że w szerszej perspektywie możemy patrzeć na nie jak na trudne do przyjęcia, ale jednak lekarstwo. Dzięki odcięciu od pewnych zasobów materialnych z zewnątrz, siły narodu rosyjskiego mogą zostać zmobilizowane ku wewnętrznemu uzdrowieniu. Rosjanie mogą odkryć, że izolacja się nie opłaca. Że dobrze jest żyć z innymi. I mogą pomóc na przykład w postawieniu Putina przed międzynarodowym trybunałem, żeby odpowiedział za zbrodnię wojenną, jakiej dokonuje. Ich postawa i działania nie są tu bez znaczenia.

Rosjanie dotknięci sankcjami odkryją, że słuchanie dyktatora im nie służy?
– Starsze pokolenie być może żyje nadal strachem, które odziedziczyło z czasów komunizmu. Ale młodzi już tego strachu nie znają i mogą, a nawet niekiedy faktycznie stają już odważnie w obliczu przemocy. W nich jest nadzieja. A kiedy już staną odważnie, wtedy odkryją, że dobro jest silniejsze niż zło. Może nie wygrywa natychmiast. Paradoksalnie, doświadczenie gwałtu i przemocy może w dalszej perspektywie rodzić otwartość i życzliwość względem potrzebującego i cierpiącego drugiego człowieka. Nienawiść zawsze niesie zniszczenie i śmierć. Pamiętajmy, że w wojnach zwycięża to, za co ludzie gotowi są umierać i co szczerze kochają – zwłaszcza jeśli po drugiej stronie stają ci, którym kazano walczyć, a oni nie wiedzą nawet, z kim i po co.

Dużą część życia poświęcił Ksiądz Arcybiskup na budowanie zjednoczonej Europy z jej wschodnim płucem. Czy ta Europa poległa, bo trwa w niej krwawa wojna? Czy może wygrała, bo zjednoczyła się w sprzeciwie wobec przemocy?
– Ani jeszcze nie wygrała, ani nie poległa. Europa, a także Polska musi przede wszystkim wyciągać wnioski z tego, co się stało i czego dzisiaj doświadczamy. Nie wystarczy, że zadomowimy się w dobrobycie – my nie możemy zamykać się w sobie! Pokój jest zawsze ciężko okupiony ofiarą, poświęceniem, a niekiedy nawet śmiercią. Ale owocuje zbliżeniem, podjęciem dialogu, solidarnością i otwiera drogę ku pojednaniu. I ta praca, ten wysiłek na rzecz dobra, porozumienia i pokoju nigdy się nie kończy. Nigdy nie możemy powiedzieć, że skończyliśmy, teraz na pewno żadna wojna nam nie zagrozi. Cieszą mnie gesty solidarności, jakie widzimy. Cieszy mnie to europejskie poruszenie w przyjmowaniu uchodźców, że po prostu robimy co trzeba, z otwartością, bez narzucania komuś czegokolwiek. Cieszy mnie, że już dziś zaczynamy myśleć o szkołach dla dzieci, o pracy dla ich rodziców, o miejscach w szpitalach dla chorych. To pozwala ufać, że wspólnie sobie poradzimy również długofalowo – bo musimy sobie poradzić. I ufam, że będziemy zdolni przezwyciężyć własne podziały i władza publiczna, razem z całym społeczeństwem, będzie potrafiła podtrzymywać na duchu, okazywać dobroć i otwierać perspektywę nadziei tym, którzy stracili wszystko, nierzadko także swoich najbliższych i zwątpili w dobro człowieka. To nie jest zadanie wyłącznie dla polityków, ale dla nas wszystkich, dla każdego z nas. Tego nauczyłem się już we wczesnej młodości od mojego ojca, którzy przestrzegał: słowa mogą kłamać, ale czyny i świadectwo życia nie kłamie.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki