Logo Przewdonik Katolicki

Kto (nie)popiera Putina

Jacek Borkowicz
Rosjanie Marina i Jakov w hostelu w Belgradzie. Według badań, przeprowadzonych w Rosji wśród młodych ludzi między 18. a 24. rokiem życia, przeciwnych wojnie jest już 39 proc. fot. EastNews

Po miesiącu wojny poziom sprzeciwu wobec niej bynajmniej nie wzrasta wraz z poziomem obywatelskiej wiedzy – jak zakładali optymiści. Nieszczelności informacyjnej kurtyny koryguje bezwzględny terror wobec wszelkich prób protestu i sprzeciwu.

W połowie marca „Washington Post”, największa gazeta codzienna w Stanach Zjednoczonych, opublikował wyniki sondażu, przeprowadzonego tydzień wcześniej w Rosji na wybranej grupie 1640 jej obywateli. Sondaż, który miał charakter poufny i był prawdopodobnie przeznaczony dla rządowych kręgów decyzyjnych, miał miejsce w kilka dni po rosyjskim ataku na Ukrainę, dotyczył też reakcji społeczeństwa na tę wojnę. Wiadomo, że pytania i odpowiedzi przekazywano w formie elektronicznej, co z punktu widzenia reprezentatywności jest pewnym niedostatkiem. Nie wiemy, co myślą chociażby mieszkańcy pozbawionej komputerów „głubinki”, z drugiej strony odpowiedź nadana pocztą elektroniczną pozbawia respondenta anonimowości, może więc zaważyć na szczerości odpowiedzi. Jednak mimo tych braków amerykański „przeciek” pozostaje dla nas jedynym jako tako wiarygodnym probierzem rosyjskich nastrojów.
Piszący te słowa uzupełnia dane sondażowe opiniami Rosjan, z którymi rozmawiał, a którym po wybuchu wojny udało się wyemigrować do Polski.

Kto przeciw wojnie
Na przełomie lutego i marca przeciwnych wojnie było 23 proc. obywateli Federacji Rosyjskiej. To jednocześnie mało i dużo. Mało, bo wynika z tego, że pozostałe trzy czwarte albo takiego sprzeciwu nie wyraża, albo też wręcz popiera agresywne działania Władimira Putina. Dużo, bo należy pamiętać, że nie mówimy tu przecież o swobodnym głosie opinii publicznej w demokratycznym kraju, a ta jedna czwarta głosów przeciw stanowi akt cywilnej odwagi.
Ciekawie i niejako obiecująco wygląda rozkład opinii pod względem generacji oraz środowiska respondentów. Wśród młodych ludzi, między 18. a 24. rokiem życia, przeciwnych wojnie jest już 39 proc., a wśród mieszkańców miast liczących sobie milion lub więcej mieszkańców odsetek ten wzrasta do 48 proc. Można to tłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze, generacja młodych ludzi, urodzonych już po rozpadzie ZSSR, nie dziedziczy strachu przed władzą, jaki sowieckim obywatelom wszczepił jeszcze reżim Stalina. Po drugie, w dużych miastach najłatwiej o dostęp do niecenzurowanych wiadomości z ukraińskiego frontu oraz ze świata.
Nie znaczy to, że owa jedna czwarta będzie aktywnie się sprzeciwiać putinowskiej agresji. Wyrażający czynny sprzeciw są w tej chwili albo zamykani w więzieniach, albo też wyjeżdżają za granicę. Z drugiej strony, jeśli zważyć represywność reżimu, zadziwiać może względna swoboda przepływu informacji. Korzystający z komunikatora Telegram nadal mogą mówić, co naprawdę myślą, zaś W Kontaktie, rosyjski odpowiednik Facebooka, pełen jest antyputinowskich memów.
Warto tu zaznaczyć, że ten ostatni portal jest w pełni kontrolowany przez ludzi Putina. Wynika z tego, że reżim zdaje sobie sprawę, iż młodzieży wychowanej na portalach społecznościowych raczej teraz nie nawróci, pozostawił jej więc informacyjną niszę, z możliwością wentylowania własnych emocji. Kreml pozamykał tylko te wolne media, które miały wpływ na pozostałe kręgi społeczeństwa.

Kto popiera Putina
Poparcie dla ostatnich działań prezydenta wyraża 75 proc. osób, które mają 66 lub więcej lat. Ta informacja akurat nie dziwi, w kontekście wszystkiego, co napisano wyżej. Działa tu strach, odziedziczony po pokoleniach wychowanych w ZSSR, plus specyficzna kultura posłuszeństwa wobec władzy, wyrażająca się także w formie ślepego posłuchu propagandy. Ten swoisty melanż niskich uczuć nazywany jest „rosyjskim patriotyzmem”.
Co starsi spośród Rosjan wierzą w kłamstwa Putina, bo oglądając głównie państwową telewizję, nie mają dostępu do źródeł prawdziwych wiadomości. Po miesiącu trwania wojny chyba jednak więcej jest już takich, którzy wierzą, bo chcą, a raczej – „bo muszą”. Stąd biorą się osławione już przypadki telefonicznych rozmów Kijowa z Moskwą: syn żyjący na Ukrainie nie może przekonać mieszkającego w Rosji rodzonego ojca, że na miasto, w którym przebywa, tuż obok, spadają rosyjskie bomby. „To wszystko zachodnia propaganda, nie wierz w to synku”…
Jednocześnie starsze pokolenia nie kupują kolejnego kłamstwa, tym razem rozsiewanego przez nacjonalistycznie nastrojonych członków proputinowskich młodzieżówek. W myśl ich propagandy wszyscy Ukraińcy to „faszyści i banderowcy”. Tymczasem Rosjanom, tkwiącym mentalnie w epoce sowieckiej, takie wyjaśnienie nie mieści się w głowie. „Towarzysze Ukraińcy” to dla nich nadal bratni naród, tylko chwilowo obałamucony amerykańską mamoną. „Pokojowa interwencja” ma ich z tej iluzji wyzwolić.

Wata
Między tymi dwoma ekstremami mieści się szeroka gama postaw miękkich lub niewyklarowanych. Duża część Rosjan, niechcąca identyfikować się z niewolniczymi opiniami generacji urodzonych w ZSSR, z drugiej zaś strony niemająca odwagi, by wyrazić otwarty sprzeciw wobec wojny, twierdzi że „wszyscy kłamią”. Owszem, kłamie rządowa propaganda i absurdem byłoby jej wierzyć, skoro zaprzeczają jej słowom bijące po oczach fakty. Ale kłamie też Kijów, kłamie Ameryka i cały Zachód. A skoro wszyscy kłamią, lepiej się w to nie mieszać.
Z tym cynicznym światopoglądem koreluje postawa części młodych – przypomnijmy, że ponad 60 proc. rosyjskiej młodzieży nie wyraża sprzeciwu wobec wojny Putina. Można przypuszczać, że reprezentują ją rosyjskie odpowiedniki zachodnich „snowflakes”, kultury „płatków śniegu”, które są piękne, lecz szybko topnieją i nie zostawiają śladów. Ci ludzie chcą jedynie żyć tak, jak żyli dotąd – w świecie modelowanym według wskazówek Instagrama. Są „prozachodni”, ale w najgorszym sensie tego słowa: Zachód nie jest dla nich symbolem wspólnoty wartości, lecz wygodnego, wsobnego życia. Z tego poczucia wygody – podobnie jak ich dziadkowie z poczucia strachu – wypierają oni ze świadomości to, co aktualnie dzieje się za ukraińską granicą.
Oba opisane środowiska można określić mianem waty, gdyż stanowią otulinę, łagodzącą potencjalne ostre starcia między zwolennikami a przeciwnikami wojny. Z tego też powodu rosyjska wata przydaje się reżimowi, gdyż chwilowo stabilizuje kraj. Z drugiej strony – takich ludzi nie sposób pogonić na front, gdyż przynieśliby rosyjskiej armii jeszcze więcej wstydu, niż dotąd przynosi ona sama sobie (jeśli to w ogóle możliwe). Być może to właśnie jest głównym powodem, dla którego Putin nie decyduje się na ogłoszenie powszechnej mobilizacji.

Konkluzja
Po miesiącu wojny, jak się wydaje, poziom sprzeciwu wobec niej bynajmniej nie wzrasta wraz z poziomem obywatelskiej wiedzy – jak zakładali optymiści. Rosjanie zdążyli się już dowiedzieć, że „operacja specjalna” nie dotyczy tylko Doniecka i Ługańska, lecz że w kleszczach oblężenia znajduje się ukraińska stolica, Kijów. Trumny z zabitymi rosyjskimi żołnierzami, przynajmniej te niektóre, także zdążyły już dotrzeć do miejsc pochówku i żałoby. I nic z tego. Nieszczelności informacyjnej kurtyny koryguje bezwzględny terror wobec wszelkich prób protestu i sprzeciwu. Wydaje się, że Putin wyciągnął wnioski z lekcji, jaką przed rokiem odrobił Aleksandr Łukaszenka, który pokazał światu, że można jawnie rządzić wbrew własnemu narodowi, pokazując wszystkim naokoło jedynie zaciśniętą pięść. Być może ta białoruska lekcja była dla rosyjskiego dyktatora po prostu grą operacyjną, ćwiczeniem przed wielką próbą na Ukrainie.
Wszystko to byłoby bardzo smutne, gdyby nie świadomość, że jednak to nie ludzka wola rządzi historią świata. W grudniu 1989 r. także światu wydawało się, że w Rumunii niepodzielnie rządzi srogi dyktator Nicolae Ceaușescu, opozycji tam ani śladu, zaś wszyscy Rumuni, chcąc nie chcąc, swój reżim popierają. Wystarczyło jednak kilka dni, by reżim rozpadł się jak domek z kart, Ceaușescu marnie skończył, rozstrzelany pod murem, zaś w Rumunii – jak się okazało – trudno było znaleźć zwolennika starych porządków. Taka jest właśnie natura reżimów autorytarnych: są nieprzewidywalne.
Zanim jednak nadejdzie rewolucja rosyjska, konieczna będzie sytuacja, w której życie codzienne przeciętnego obywatela Rosji ulegnie drastycznym zmianom. A do tego momentu droga jeszcze długa i wyboista.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki