Czwartek 15 maja, dzień, w którym pisany jest ten artykuł, to moment startu zapowiadanych od dawna rozmów pokojowych między Ukrainą a Rosją. Wiemy, że do Stambułu, miejsca negocjacji, dotarł prezydent Wołodymyr Zełenski, choć wcale nie jest pewne, czy weźmie on udział w samych rozmowach. Jego główny przeciwnik, a zarazem najbardziej wyczekiwany partner w rozmowach, Władimir Putin, mimo wcześniejszej deklaracji, że Rosja przystąpi do dialogu bez warunków wstępnych, do końca ociągał się z decyzją przyjazdu do Turcji, by dosłownie w ostatniej chwili ogłosić, że nie przyjedzie. Zastąpią go delegaci dość niskiej rangi, bo chociażby bez ministra spraw zagranicznych Ławrowa. W tej sytuacji odmówił przyjazdu ostatni z potencjalnej „wielkiej trójki”, Donald Trump.
Tym samym polityczny horyzont, choć nadal zachmurzony, trochę się nam wyklarował. Putin, wiadomo, działa tak, jak działał od zawsze – stary lis wykorzystuje każdą słabość swoich politycznych partnerów. Trump, oskarżający o głupotę swego poprzednika na urzędzie prezydenckim, wobec kompletnego krachu polityki „zaufania do przyjaciela” z Moskwy okazał się jeszcze większym naiwniakiem od Bidena. Zełenski w Stambule ma teraz samotnie zjeść pasztet, który wspólnie z nim wypiekli jego starsi „koledzy” z Białego Domu i Kremla. Cokolwiek tam zostanie podpisane, nieważne czy przez samego prezydenta Ukrainy, czy też przez jego pełnomocników, i tak pójdzie na jego konto.
Z tego też będzie rozliczany przez naród. „Dyktator” – jak do niedawna wyrażali się o nim wspólnie przywódcy Rosji i USA – miałby tu, jak przysłowiowy Murzyn, zrobić swoje, tj. podpisać niepopularny układ i odejść ze stanowiska. A wiadomo, że każdy układ z Ukrainą, jaki tylko zdecydowałaby się podpisać Rosja, będzie niekorzystny w oczach zdecydowanej większości Ukraińców.
Zadecydowała kłótnia w Gabinecie Owalnym
Taki jest – wobec braku innych pomysłów na zakończenie wojny – scenariusz wielkich tego świata. Wprawdzie ukraińskie prawo zabrania przeprowadzania wyborów prezydenckich w trakcie działań wojennych, ale nigdzie nie jest powiedziane, że „skompromitowany” prezydent nie może ustąpić sam, powierzając władzę nad krajem jakiemuś, zorganizowanemu ad hoc, ciału kolegialnemu. O tym, jak się wydaje, tylko marzy Putin, ale także i Trump, dla którego byłoby to jakie takie wyjście z twarzą wobec problemu zapowiadanego przed objęciem urzędu „pokoju w jeden dzień”, problemu, który sam sobie zafundował.
Szkopuł w tym, że „dyktator” Zełenski już od dawna nie był wśród samych Ukraińców tak popularny, jak właśnie teraz. Według najnowszych badań sondażowych ufa mu prawie 80 proc. obywateli, tymczasem na przełomie roku poziom ten niewiele przekraczał połowę. Skąd ten skok? Nastąpił on po sławnej kłótni Zełenskiego z Trumpem w waszyngtońskim Gabinecie Owalnym. Nagłośniona na cały świat rozmowa, która miała Zełenskiego skompromitować, nieoczekiwanie przyniosła mu nad Dnieprem poparcie. Ukraińcy na własne oczy zobaczyli, że w osobie prezydenta poniżane jest ich państwo, zaś sam Zełenski, lepiej czy gorzej, ale jednak broni ich godności. To moment liczący się w ludzkich wyborach, który – jak się zdaje – kompletnie zignorował myślący wyłącznie w kategoriach biznesu sztab Trumpa.
Skądinąd popularność prezydenta USA na Ukrainie dramatycznie spadła właśnie po tej rozmowie. Dziś aż 90 proc. Ukraińców nie ufa Trumpowi. Z punktu widzenia Waszyngtonu nie jest to dobry prognostyk do żyrowania w tej chwili jakichkolwiek trwałych rozwiązań na linii Kijów–Moskwa.
Panorama wewnętrzna
A jak wygląda polityczna sytuacja na samej Ukrainie? Prezydentura Zełenskiego uwarunkowana była zwycięstwem jego partii „Sługa Narodu”, która w 2019 r. uzyskała ponad 40 proc. głosów wyborców. Dziś ta przewaga jest jeszcze większa, gdyż w parlamencie ponad połowa krzeseł zajętych jest przez posłów tej partii. Reszta to różnokolorowa zbieranina stronnictw opozycyjnych oraz partyjek „biznesowych”, założonych przez oligarchów.
20 maja ubiegłego roku, po upływie pięcioletniej kadencji głowy państwa oraz parlamentu, winny były nastąpić kolejne wybory. Jednak tak się nie stało, gdyż według ukraińskiej konstytucji nie można ich przeprowadzać w sytuacji wojny. Żeby to było jasne, dodatkowo w listopadzie 2023 r. przywódcy wszystkich ukraińskich partii zgodnie oświadczyli: żadnej zmiany zaprzęgu, dopóki konie ciągną wóz przez rzekę. W tym przypadku rzeką jest, oczywiście, stan wojenny.
Porozumienie podpisali także czołowi przeciwnicy Zełenskiego: były prezydent Petro Poroszenko oraz była premier Julia Tymoszenko. Co nie znaczy, że popierają politykę prezydenta urzędującego, przeciwnie, są jego zawziętymi krytykami. Szczególnie Poroszenko, który wykorzystuje swoją pozycję, jako „były”, na światowej arenie – i jeździ po świecie, krytykując Zełenskiego. Stąd awantury, jak chociażby nałożony na Poroszenkę zakaz wyjazdu na konferencję w Monachium, co w połowie lutego zaowocowało blokadą parlamentu.
Zełenski, na tyle, ile może, rządzi twardą ręką. Mocno ograniczył, korzystając z praw stanu wojennego, wpływy oligarchów, którzy do 2022 r. stanowili poważny problem dla struktury państwowej Ukrainy, a zarazem czołową przeszkodę w rozmowach Kijowa z Unią Europejską. W tej chwili sankcjami objętych jest większość przedsiębiorców uznawanych za oligarchów, w tym także Ihor Kołomojski, który przecież był „ojcem chrzestnym” wyborczego zwycięstwa Zełenskiego. Partie założone przez oligarchów działają jednak nadal.
Nowy „hetmanat”?
Stosunkowo mocna pozycja Zełenskiego nie przekłada się jednak na realne poparcie jego partii. „Sługa Narodu” traci poparcie narodu, choć deputowani tej partii, „zamrożeni” układem z 2023 r., nadal dzierżą większość parlamentarnych foteli. Partia traci szczególnie w środowiskach „watników”, co w ukraińskim politycznym slangu oznacza „ludzką watę” – miękkich co do narodowej tożsamości mieszkańców wschodu i południa kraju. Ich potocznym językiem jest rosyjski, co nie znaczy, że uważają się za Rosjan. Ale za „stuprocentowych” Ukraińców też trudno ich uznać. Duża część spośród nich, jako uchodźcy wewnętrzni, rozrzucona jest teraz po terytorium całego kraju, w ten sposób stanowiąc problem już nie regionalny, lecz ogólnoukraiński.
Mając to na uwadze Zełenski, choć rządzi twardo, ociąga się ze wszystkimi decyzjami niepopularnymi. Z naszego punktu widzenia jest to chociażby wyjaśnieniem długotrwałego blokowania zgody na ekshumacje szczątków ofiar rzezi wołyńskiej.
Największym zaufaniem społecznym cieszy się natomiast wojsko oraz pracujący na froncie wolontariusze. Ukraińcy generalnie patrzą krytycznie na polityków, widzą natomiast i doceniają wysiłek tych, którzy bezinteresownie narażają się dla dobra kraju. Dość powiedzieć, że gdyby tylko Walerij Załużny, zdymisjonowany przez prezydenta naczelnik sił zbrojnych, któremu naród zawdzięcza odparcie rosyjskiego najazdu w 2022 r., zdecydował się, w niewiadomej przyszłości, zabiegać o urząd prezydenta, miałby zwycięstwo w kieszeni.
Ukraińcy, którzy przez większość swojej historii nie mieli własnego państwa, mają jednak mocne tradycje rządów hetmańskich (tj. wojskowych lub kozackich), jakie w ubiegłych wiekach były dla nich namiastką państwowości. Niewykluczone, że ten model powtórzy się w przyszłości, gdy tak czy inaczej zakończy się ta wojna. Głowa państwa, powołana z kręgów wojskowych – to nie kojarzy się dobrze w paradygmacie demokracji. Ale skoro zechce tego sam naród? Jego nowy „sługa” w hetmańskim mundurze… Kto wie?