Inni budują kapitał na przyszłość, licząc że niezły wynik w nadchodzącym głosowaniu zaowocuje w jesiennych wyborach parlamentarnych.
W tej chwili w walce o prezydenturę liczy się trzech pretendentów – obecny prezydent Petro Poroszenko, dwukrotna była premier, liderka partii Batkiwszczyna (Ojczyzna) Julia Tymoszenko oraz… znany komik telewizyjny Wołodymyr Zełenski.
Liderką przedwyborczych sondaży długo pozostawała „Żelazna Julia”. Ostatnio jednak wyprzedził ją Zełenski, którego zaczyna się uważać za „czarnego konia” zapowiedzianych na 31 marca wyborów. Według badań opinii publicznej z początku lutego, na komika chce głosować 22 proc. respondentów, Tymoszenko zajęła drugie miejsce (19 proc.), a Poroszenko trzecie (16 proc.). Inna sprawa, że kiedy pytanych poproszono, by niezależnie od własnych sympatii wymienili kandydata, który ich zdaniem zwycięży, to na pierwszym miejscu znalazł się Poroszenko (21 proc.), na kolejnym Tymoszenko (20 proc.), a Zełenski dopiero na trzecim (11 proc.).
Chociaż ukraińscy komentatorzy ostrzegają, że większość sondaży należy traktować raczej jako element kampanii wyborczej prowadzonej przez sztaby poszczególnych kandydatów niż rzetelne badania socjologiczne, to już dzisiaj z dużą pewnością można założyć, że ukraińskie wybory prezydenckie rozstrzygną się nie 31 marca, ale dopiero 21 kwietnia, czyli w drugiej turze, do której przejdzie dwoje kandydatów z obecnej prowadzącej trójki. Warto się więc im przyjrzeć także pod kątem stosunków z Polską.
„Sługa Narodu”
Wśród Ukraińców krąży w tej chwili dowcip: „Przez lata głosowaliśmy na poważnych ludzi, a wyszła farsa, dlaczego więc teraz nie zagłosować na komika i zobaczyć, co się stanie?”. Tym komikiem jest Wołodymyr Zełenski, który o zamiarze kandydowania poinformował w sylwestrową noc, dokładnie w momencie wygłaszania corocznego orędzia przez obecnego prezydenta.
Pochodzący ze wschodniej Ukrainy aktor, popularność zdobył w końcu lat 90. w Rosji. W kraju sławę przyniósł mu komediowy serial Sługa Narodu, gdzie gra wiejskiego nauczyciela historii, niejakiego Wasyla Gołobrodko, który zgłoszony przez swoich uczniów, nieoczekiwanie zdobywa poparcie Ukraińców, a wygrawszy wybory prezydenckie rozpoczyna walkę z korupcją i wszechwładnymi oligarchami. Serial nadawany od 2015 r. bije rekordy popularności i Zełenski tę popularność sprawnie wykorzystuje, wyraźnie nawiązując do niego w swojej działalności politycznej. Jego powołana w zeszłym roku partia nosi nazwę Sługa Narodu, a najbliżsi współpracownicy dobierani są, tak jak w filmie, z osób z otoczenia kandydata, niemających nic wspólnego z polityką.
Aktor nie przedstawił dotąd konkretnego programu politycznego, natomiast jego pojedyncze wypowiedzi i wywiady budzą zaniepokojenie. Wygląda na to, że Zełenski nie ma spójnej wizji rozwiązywania ukraińskich problemów. Pytany o sposób zakończenia wojny w Donbasie, oznajmia, że postara się bezpośrednio rozmawiać z Kremlem, a gdy obie strony przedstawią swoje warunki, spróbuje doprowadzić do „spotkania w połowie drogi”. Kolejną niepokojącą sprawą jest sceptycyzm, z jakim Zełenski wyraża się o korzyściach wynikających z ewentualnego członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO. Co prawda komik deklaruje się jako zwolennik prozachodniego kursu Kijowa, ale znowu nie precyzuje, jak konkretnie zamierza go utrzymać, a jego antykorupcyjna retoryka (to warunek integracji) ma słaby punkt – bliskie powiązania Zełenskiego z jednym z najbardziej wpływowych ukraińskich oligarchów Ihorem Kołomojskim. To właśnie w należącej do Kołomojskiego telewizji 1+1 ukazuje się serial Sługa Narodu.
Ten dniepropietrowski biznesmen na początku rewolucji godności zdecydowanie opowiedział się po stronie zmian. Wykorzystując swoje wpływy w mieście Dnipro (dawny Dniepropietrowsk) nie dopuścił w 2014 r. do destabilizacji tego regionu, zostając na pewien czas jego gubernatorem. Co więcej, z inicjatywy Kołomojskiego doszło do powołania pierwszych ukraińskich batalionów ochotniczych. Gubernator współfinansował także inne nowo powstałe jednostki, w tym słynne Azow, Donbas czy Prawy Sektor.
Wszechmocny oligarcha szybko jednak skłócił się z nowym prezydentem Petro Poroszenką. Poszło m.in o ustawy, ograniczające wpływy prywatnych właścicieli w spółkach skarbu państwa. Pewne znaczenie miał także fakt, że Kijów postanowił podporządkować wspomniane wyżej ochotnicze bataliony Ministerstwu Obrony. Ostatecznie Kołomojski przestał być gubernatorem i wszedł w ostry konflikt z władzami centralnymi. Dlatego teraz tak bardzo zależy mu na przegranej Poroszenki. I w tym właśnie może mu pomóc Wołodymyr Zełenski. Mówi się nawet, że głównym celem kandydowania komika ma być niedopuszczenie Poroszenki do drugiej tury i zapewnienie tym samym wygranej Julii Tymoszenko (do tajnego spotkania Tymoszenko z Kołomojskim doszło latem zeszłego roku w Warszawie).
Problem w tym, że, jeżeli wierzyć sondażom, była premier przegra z aktorem, którego głównym atutem stał się fakt, iż jest on osobą spoza politycznego establishmentu. Poparcie dla Zełenskiego deklaruje młodzież i wszyscy zniechęceni polityką. A tych na Ukrainie jest coraz więcej.
Ostatnia szansa „Żelaznej Julii”
„Lady Ju”, jak ją kiedyś nazywano, ma niewątpliwie duże zasługi w zniechęcaniu Ukraińców do rodzimych polityków. Ambitna, inteligentna, o żelaznej konsekwencji, majątek zrobiła w latach 90. na handlu rosyjskim gazem. Potem weszła do polityki. Dwukrotnie piastowała stanowisko premiera. W 2004 r. u boku Wiktora Juszczenki stała się bohaterką pomarańczowej rewolucji.
Rywalizacja z niedawnym sojusznikiem i chęć wygrania wyborów prezydenckich w 2010 r., zaowocowały podpisaniem w 2009 r. przez ówczesną premier fatalnego dla Ukrainy kontraktu gazowego z Rosją. „Lady Ju” wybory przegrała i została przez nowego prezydenta Wiktora Janukowycza zamknięta w charkowskim więzieniu. Skazano ją za ów kontrakt na siedem lat. Odsiedziała trzy, bo jedną z pierwszych decyzji parlamentu w lutym 2014 r., czyli na fali rewolucji godności, było zwolnienie Tymoszenko z więzienia. Prosto z Charkowa zjawiła się na kijowskim Majdanie, jednak zgromadzony tłum powitał byłą premier bardzo chłodno. Wyglądało to na polityczny koniec pięknej Julii. Nic bardziej mylnego.
Tymoszenko wzięła się za odbudowywanie swojej partii Batkiwszczyna, wystartowała w wyborach prezydenckich w 2014 r. (zebrała 13 proc. głosów) i powoli odzyskiwała utraconą pozycję. W tej chwili jej ugrupowanie cieszy się największym poparciem Ukraińców (20 proc.), a ona sama jeszcze do niedawna liderowała prezydenckiemu wyścigowi.
Problemem ambitnej polityki może okazać się duży elektorat negatywny. Zwolennicy zapewniają Tymoszenko stabilne 20 proc. poparcia, przy czym szanse na znaczące zwiększenie tej liczby są niewielkie. Tym bardziej że kandydatka do tej pory pracująca na opinię sprawnego menedżera podczas tej kampanii ogranicza się do populistycznych obietnic, takich jak dwukrotne zredukowanie opłat za gaz, poprawa systemu edukacji i dostępu do służby zdrowia czy zapowiedź zawarcia nowej umowy społecznej, bez podania jakichkolwiek konkretów.
Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną Tymoszenko wyraża poparcie dla ukraińskich dążeń do UE i NATO. Problem w tym, że jej „gazowe” zapowiedzi de facto oznaczają… zbliżenie z Rosją. Nawiązujący do tego komentator portalu Biznes Alert przypomina, że w 2019 r. spodziewane jest rozstrzygnięcie rozmów na temat przyszłości przesyłu rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy i nie wyklucza, że jeżeli Tymoszenko wygra wybory, to podobnie jak 10 lat temu, może zawrzeć porozumienie z Władimirem Putinem.
W tym miejscu warto przypomnieć, że w lutym 2014 r. w trakcie posiedzenia ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa, liderka Batkiwszczyny opowiedziała się za niestawianiem oporu Rosji na Krymie, a cztery lata później podczas negocjacji na temat rozmieszczenia pokojowych sił ONZ w Donbasie, poparła wariant zaproponowany przez Rosję. Ukraina domagała się wówczas rozmieszczenia sił pokojowych na ukraińsko-rosyjskiej granicy, podczas gdy Putin nalegał na rozlokowanie ich w Donbasie.
Nieidealny ciąg dalszy Poroszenki
Swoje zasługi w zniechęcaniu Ukraińców do elit politycznych ma także Petro Poroszenko. Obecny prezydent poprzednie wybory wygrał w pierwszej turze, dochodząc do władzy z niemal 60-procentowym poparciem, na fali postmajdanowego entuzjazmu i obietnic rychłych zmian.
Niestety Poroszenko w dużej mierze ten kapitał roztrwonił. Ukraińcy mają mu za złe zwlekanie latami ze sprzedażą lub przynajmniej oddaniem komuś innemu kontroli nad swoim koncernem. Są zmęczeni przedłużającą się wojną, rozczarowani reformami, które negatywnie odbijają się na poziomie życia zwykłych obywateli oraz tym, że prozachodni kurs nie zaowocował szybką „deoligarchizacją” i skuteczną walką z korupcją. To wszystko sprawia, że w tej chwili 83 proc. społeczeństwa uważa, że sprawy na Ukrainie idą w złym kierunku.
Wielkim atutem Poroszenki stało się natomiast doprowadzenie do przyznania autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. Fakt ten, o ogromnym znaczeniu dla przyszłości kraju, w widoczny sposób wpłynął na poprawę notowań obecnego prezydenta.
***
Niedawno usłyszałam z ust jednego z polskich ekspertów opinię, że dla Warszawy najlepsza byłaby wygrana Tymoszenko, gdyż z osobą, której zupełnie nie obchodzą kwestie historyczne, łatwiej będzie dojść do porozumienia w sferze, która stanowi główny punkt zapalny polsko-ukraińskich stosunków. Przypuszczalnie jest to prawda, warto jednak przypomnieć, że kwestie historyczne nie miały żadnego znaczenia także dla Wiktora Janukowycza i że za jego kadencji relacje Kijów–Warszawa wyglądały znakomicie. Tyle tylko, że jeszcze lepiej Janukowycz dogadywał się z Putinem, a Ukraina pozostająca w rosyjskiej strefie wpływów jest dla polskiej racji stanu zdecydowanie bardziej niebezpieczna niż upieranie się części ukraińskich środowisk przy kulcie Bandery. Dla Polski najważniejsze powinno być utrzymanie prozachodniego kursu Kijowa.