Ponad rok temu wybory prezydenckie na Ukrainie wygrał aktor, bohater serialu Sługa Narodu, Wołodymyr Zełenski. W bijącym rekordy oglądalności serialu Zełenski grał prowincjonalnego nauczyciela, który przez przypadek zostawszy prezydentem, znakomicie zarządza państwem, zdecydowanie rozprawiając się z oligarchami i korupcją. Zmęczeni wojną na wschodzie oraz problemami kulejącej gospodarki Ukraińcy uwierzyli w prawdę ekranu. Niezwiązany z polityką aktor dostał ponad 73 proc. poparcia, dosłownie miażdżąc swego przeciwnika, prezydenta Petra Poroszenkę.
Niecałe trzy miesiące później, 21 lipca 2019 r., w przyspieszonych wyborach parlamentarnych ugrupowanie nowego prezydenta – po raz pierwszy w historii niepodległej Ukrainy – zdobyło ponad połowę mandatów, obsadzając 254 miejsca w 450-osobowym parlamencie. Nowi deputowani, podobnie jak prezydent, byli w polityce debiutantami. Żaden z nich nie sprawował wcześniej funkcji posła. Miało to sprzyjać realizacji głównego hasła kampanii wyborczej, zarówno tej prezydenckiej, jak i parlamentarnej – odnowienie klasy politycznej poprzez wprowadzenie do polityki nieskompromitowanych, uczciwych fachowców.
Czas straconych szans
Rok później, w końcu czerwca 2020 r., Centrum im. Razumkowa (ukraińska obywatelska organizacja non profit) opublikowało badania dowodzące, że 38,6 proc. Ukraińców uważa, iż obecna władza w niczym nie różni się od swoich poprzedników; 37,7 proc. uznało, że jest lepsza, a 15,6 proc. – że gorsza. Z kolei sondaż Ukraińskiego Instytutu Badań Socjologicznych im. Ołeksandra Jaremenki (UISD) pokazał, że aż 50 proc. ankietowanych nie ufa Wołodymyrowi Zełenskiemu, zaś zaufaniem darzy go nieco ponad 40 proc. respondentów. Oczywiście wpływ na te oceny mogła mieć pandemia koronowirusa, z którą Kijów nie bardzo sobie dawał radę, ale to chyba zbyt łatwe usprawiedliwienie.
Ukraiński politolog Jewhen Mahda, dyrektor Instytutu Światowej Gospodarki, nazwał pierwszy rok Wołodymyra Zełenskiego czasem straconych szans. Mahda przyznaje, że kilka istotnych spraw udało się załatwić (m.in. reforma ordynacji wyborczej czy zniesienie moratorium na handel ziemią), ale jednocześnie podkreśla, że jak na możliwości, które dawała polityczna przewaga, to zbyt mało.
Jeszcze bardziej krytycznie ocenił ten okres brytyjski dziennikarz ukraińskiego pochodzenia Bohdan Nahajło. W skierowanym do prezydenta liście otwartym Nahajło zarzuca mu nieumiejętną grę z Moskwą, grożącą zbyt dalekimi ustępstwami, nepotyzm, brak przejrzystości, niedokończenie rozpoczętych reform sądownictwa i służb specjalnych, a co najgorsze – uleganie oligarchom. „Oligarchowie nie znikli, tylko się przegrupowali i w efekcie zrobili Cię, podobnie jak wielu z nas, sługą nie narodu, ale ich” – konstatuje z goryczą Nahajło.
Problemy z oligarchami
Nieco łaskawsi w ocenie ukraińskiego prezydenta są polscy eksperci. „Ani cud, ani katastrofa” – czytamy w opracowaniu Ośrodka Studiów Wschodnich. Autor analizy wymienia sukcesy ukraińskiego prezydenta. Wspomnianą już wyżej nową ordynację wyborczą (obowiązujący wcześniej system mieszany w okręgach jednomandatowych mocno sprzyjał politycznej korupcji), zniesienie immunitetu poselskiego czy wreszcie ustawa bankowa, znacznie utrudniająca denacjonalizację zabranych przez państwo w latach 2014–2016 banków.
To ostatnie uderzało przede wszystkim w znanego oligarchę Ihora Kołomojskiego, starającego się wszelkimi sposobami odzyskać utracony w czasach Petra Poroszenki Prywatbank. Kołomojski uważany był za politycznego i finansowego patrona Zełenskiego. Przyjęcie ustawy bankowej miało zatem być dowodem na niezależność ukraińskiego prezydenta od oligarchicznych powiązań i do pewnego stopnia było. Chociaż z drugiej strony nie można zapominać o roli Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który od przyjęcia ustawy uzależniał podpisanie nowego programu pomocowego dla Kijowa.
Nowe prawo zostało przyjęte w maju. Nie wiadomo, czy udałoby się to teraz. Razem z pogarszającymi się sondażami spada bowiem jedność rządzącej partii. W łonie Sługi Narodu coraz widoczniejsze stają się podziały na grupy powiązane z tym czy innym oligarchą (w tym wspomnianym już Kołomojskim).W efekcie rządzącemu ugrupowaniu nie udało się w czerwcu zaakceptować programu rządu Denysa Szmyhala („za” było tylko 176 posłów). Chodzą słuchy, że Zełenski ma zamiar spełnić wygłoszoną kiedyś groźbę i jesienią rozpisać przyspieszone wybory.
Zamrożony Donbas
Jednym z głównych haseł kampanii wyborczej Zełenskiego było zakończenie wojny w Donbasie. Ukraińskiemu prezydentowi udało się przywrócić po dłuższej przerwie spotkania tzw. normandzkiej czwórki, czyli przedstawicieli Ukrainy, Francji, Niemiec i Rosji, a także prowadzić oficjalne i nieoficjalne konsultacje z Rosją, czego efektem stała się trzykrotna wymiana jeńców. Na tym jednak kończą się sukcesy.
Zdaniem ekspertów Zełenski popełnił błąd, godząc się w pewnym momencie na przyjęcie tzw. formuły Steinmeiera, dotyczącej przeprowadzenia wyborów i przyznania specjalnego statusu autonomii terytoriom ukraińskim kontrolowanym przez prorosyjskich separatystów. W tej chwili Rosja twardo stoi na stanowisku, że w rozmowach o przyszłości Donbasu muszą brać udział przedstawiciele zbuntowanych republik ludowych, a brak zgody na to ze strony Kijowa nazywa zerwaniem mińskich porozumień. W rezultacie konflikt w Donbasie nie wydaje się bliższy zakończenia niż rok temu.
Kijów bliżej Warszawy
Prezydent Zełenski jako jeden z pierwszych zagranicznych polityków pogratulował Andrzejowi Dudzie wygranej w wyborach. Nic dziwnego – obaj panowie mają ze sobą naprawdę dobre relacje, co zresztą przełożyło się na polsko-ukraińskie stosunki.
Zełenski wymienił szefa ukraińskiego IPN, w miejsce kontrowersyjnego Wołodymyra Wjatrowycza powołując doktora filozofii, szefa programów edukacyjnych w Centrum Holokaustu Babi Jar, Antona Drobowycza. Przypuszczalnie jednym z powodów był fakt, że Wjatrowycz wziął udział w wyborach parlamentarnych, niemniej Warszawa przyjęła tę decyzję z zadowoleniem. Tym większym, że jednocześnie cofnięty został zakaz poszukiwania i ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej.
Kwestia Wołynia dalej pozostaje trudnym tematem polsko-ukraińskiego dialogu, ale w tym roku na Ukrainie zdecydowanie więcej mówi się o roku 1920 i wspólnej walce z bolszewikami, chociaż niestety pandemia koronawirusa uniemożliwiła organizację większych uroczystości.
Komentująca ostatnie polskie wybory znana ukraińska politolog prof. Alona Hetmańczuk chwali politykę Zełenskiego. Przy czym podkreślając wagę stosunków z Polską radzi ukraińskim władzom, by częściej korzystały z przyjaznych stosunków Warszawy, zarówno z Waszyngtonem, jak i Budapesztem, ciągle blokującym szerszą współpracę Ukrainy z NATO.
Problemy na horyzoncie
Pierwszy rok prezydentury Wołodymyra Zełenskiego udowodnił, że genialni naturszczycy częściej sprawdzają się w filmie niż polityce. Jednym z poważniejszych problemów rządów nowych twarzy stał się brak odpowiednich fachowców, a także ludzi z politycznym doświadczeniem. Mimo to ukraińskim władzom udało się przyjąć kilka istotnych reform. Inna sprawa, że w stosunku do siły, jaką dysponował Zełenski, nie jest tego dużo. Piszę: dysponował, bo najwyraźniej rządzące ugrupowanie przestało być monolitem stojącym za prezydentem.
Tymczasem drugi rok jego rządów rozpoczął się pandemią koronawirusa, z którą Kijów nie najlepiej sobie radzi. Zdaniem ekspertów jesienią należy oczekiwać ostrego kryzysu gospodarczego. Do tego dochodzą zaplanowane na październik wybory lokalne, do których nieposiadająca struktur regionalnych partia Sługa Narodu, jest słabo przygotowana. Jakby tego było mało, we wrześniu przy ukraińskiej granicy Rosjanie rozpoczynają manewry Kaukaz 2020 i chociaż część analityków uspokaja, że Władimira Putina nie stać na rozpętanie nowej awantury wojennej, pewności co do tego nie ma. W każdym razie wiele wskazuje na to, że prawdziwą próbę ukraiński prezydent „spoza polityki” ma dopiero przed sobą.