Już w pierwszym dniu rosyjskiej agresji na Ukrainę TVP informowała, że „jezuici na Ukrainie pomagają na miejscu”, i dodawała, że jeden z nich towarzyszy walczącym żołnierzom. Przytaczając zamieszczoną na stronie polskich jezuitów wiadomość, telewizja donosiła, że jezuici obecni na terytorium tego kraju są przygotowani do funkcjonowania przez kilka miesięcy i pomocy ludziom. „Po dokładnej analizie sytuacji i potrzeb przekażą współbraciom w Polsce, jakiej pomocy oczekują” – podawał serwis jezuici.pl. Przypominał, że na Ukrainie jezuici pracują we Lwowie, w Kijowie, w Chmielnickim i w Czerniowcach. Prowadzą także dom dla uchodźców, a jeden z nich jest kapelanem wojskowym i towarzyszy walczącym żołnierzom, wspierając ich duchowo, udzielając im sakramentów. Przytoczono jego słowa, że „wiara pomaga znaleźć drogę pośród ciemności przemocy”.
Płyną rzeki krwi i łez
Ta wiadomość, podana już pierwszego dnia wojny, uświadamiała coś więcej, niż tylko fakt zaangażowania w nowej sytuacji jednego zakonu. To było przypomnienie, że w kraju tuż za naszą wschodnią granicą, który właśnie stał się ofiarą agresji, żyje Kościół, są wyznawcy Jezusa Chrystusa. Ich życie nagle uległo gwałtownej zmianie. I znalazło się w bezpośrednim zagrożeniu.
Jedenaście dni później, w pierwszą niedzielę tegorocznego Wielkiego Postu, papież Franciszek mówił wprost, że na Ukrainie płyną rzeki krwi i łez. Nie jest to jedynie operacja wojskowa. „To jest wojna, która sieje śmierć, zniszczenie i nędzę” – podkreślał. Powiedział, że jest coraz więcej ofiar, a także uciekających ludzi, przede wszystkim matek i dzieci. „W tym udręczonym kraju z godziny na godzinę dramatycznie rośnie potrzeba pomocy humanitarnej” – wskazywał. Podczas modlitwy „Anioł Pański” poinformował, że na Ukrainę pojechało dwóch kardynałów, jałmużnik papieski kard. Konrad Krajewski i kard. Michael Czerny, prefekt Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka. Pojechali, „aby służyć ludziom, żeby pomóc”. Kard. Krajewski zawiózł konkretną pomoc materialną. Ale, jak wyjaśnił Franciszek, ich przybycie na ziemię ukraińską w tym czasie miało szczególne znaczenie. „Ta obecność tam dwóch kardynałów jest obecnością nie tylko papieża, ale wszystkich chrześcijan, którzy chcą się zbliżyć i powiedzieć: wojna jest szaleństwem!” – tłumaczył Franciszek.
Kiedy wyją syreny
W wywiadzie opublikowanym przez KAI 1 marca rano siostra Karolina, franciszkanka służebnica krzyża z Żytomierza, opowiadała, jak teraz wygląda ich życie. „Kiedy wyją syreny, każdy musi jak najszybciej biec do schronu. Bierzemy z kaplicy Najświętszy Sakrament i schodzimy na korytarz na najniższym piętrze domu – bo nie mamy piwnicy. Modlimy się”. Dodała, że po alarmie wychodzą na ulicę, spotykają się z sąsiadami i wspólnie oceniają sytuację.
„Staramy się pomagać na miarę naszych możliwości. Pomagamy wspólnie z Caritas” – relacjonowała siostra Karolina. Opowiedziała o telefonie jednej z sióstr z innej wspólnoty, która poprosiła o pomoc w gotowaniu posiłków dla ukraińskich wojsk obrony terytorialnej. „Jest tutaj ksiądz z Caritas, który rozwozi produkty do najbardziej potrzebujących. Bardzo zorganizował się wolontariat. Wszystko działa na bardzo wysokich obrotach” – mówiła franciszkanka z Żytomierza, opisując pierwsze cztery dni wojny.
Pomaganie jest bronią
Na stronie ukraińskiej Caritas 28 lutego ukazał się artykuł zatytułowany Pomaganie innym jest dziś naszą bronią. Jego autorka, Olga Bisyk, napisała, że po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji Ukraina znalazła się na skraju katastrofy humanitarnej. „Setki tysięcy ludzi zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca”. W zaistniałej sytuacji wszystkie lokalne komórki Caritas, w regionach, w których nie ma ciągłych działań wojennych, zaczęły pracować w trybie rozszerzonym. „Większość projektów musiała zostać przekierowana na pomoc ofiarom rosyjskiej agresji” – stwierdziła.
Według podanych przez Olgę Bisyk informacji, Caritas Kołomyja pracuje siedem dni w tygodniu i bez przerw, a do pracy przychodzi ponad stu wolontariuszy dziennie. Stołówka charytatywna działa w trybie awaryjnym. Każdego dnia ponad dwieście gorących obiadów jest podawanych każdemu, kto zwróci się do Caritas.
Czekają na rannych i uchodźców
W podobnej relacji, opublikowanej 6 marca, Olga Bisyk podała, że od 5 marca „tylko Caritas Charków i Caritas Wołnowacha nie działają”. Dalej można przeczytać m.in., że Caritas Zaporoże, mając pewne doświadczenie w realizacji misji humanitarnych, „jednoczy” wysiłki ludzi i partnerskich organizacji, zapewniając pomoc uciekającym przed wojną. Podkreśliła, że ważnym elementem działań jest wsparcie psychologiczne w celu przezwyciężenia strachu i niepokoju. Podała, że Caritas Donieck w Dnieprze pomaga uchodźcom przejeżdżającym przez miasto. W planach jest udzielanie pomocy finansowej mieszkańcom strefy działań wojennych. W niedzielnej informacji podane są numery telefonów kontaktowych.
Trzy dni po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę serwis Vatican News zwracał uwagę, że ta wojna to wielkie wyzwanie dla parafii i wspólnot zakonnych. „Otwarte kościoły, a w nich kapłani i parafianie czekający na rannych i uchodźców oraz siostry i bracia zakonni spieszący z pomocą potrzebującym, to dziś obraz wielu świątyń grecko- i rzymskokatolickich na Ukrainie”. We Lwowie, w którym działa kilka zgromadzeń zakonnych, klasztory stały się miejscami pomocy humanitarnej i wsparcia duchowego. „Jesteśmy stale w pogotowiu i też każdego dnia idziemy na ulice do tych, którzy się tam błąkają i nie wiedzą, co mają ze sobą zrobić” – mówiła lwowska albertynka, siostra Hieronima Kondracka. „Dużo osób do nas dzwoni, prosząc o modlitwę, ponieważ czy syn, czy mąż, poszli na wojnę” – dodała.
Karmimy barszczem ukraińskim
Portal Aleteia nagłośnił fejsbukowy wpis z 1 marca o. Michała Romaniva, dominikanina, który prowadzi Dom Świętego Marcina de Porrès w Fastowie. Ośrodek pomaga ochotnikom z Obrony Terytorialnej na Ukrainie, piekąc dla nich chleb. Okazało się, że potrzebny jest jeszcze jeden piec, aby udało się upiec trzysta bochenków dziennie. Zaoferował go właściciel pizzerii z odległej o prawie dwieście kilometrów Winnicy. Przewiezienie go do Fastowa wydawało się prawie niemożliwe. Tymczasem pochodząca ze Słowacji siostra Anastazja po prostu wsiadła do busa, pojechała i piec przywiozła.
Ojciec Romaniv relacjonował, że prowadzona w ośrodku kawiarnia działa w trybie wyjątkowym „aż do Zwycięstwa”. „Karmimy barszczem ukraińskim, ukraińskimi pierogami wszystkich potrzebujących oraz uchodźców, a wszystkie ofiary i dochód przeznaczamy na działalność piekarni” – wyjaśniał, dodając, że na nowo otwarto w ośrodku przestrzeń dla dzieci, dając im miejsce, w którym mogą odpocząć i pozbyć się stresu.
Została sama w klasztorze
Najbardziej ujmujące są proste opowieści, które można znaleźć w mediach. „Zbieramy lekarstwa i prowiant dla żołnierzy, gotujemy zupę dla uchodźców i cały czas modlimy się o pokój” – powiedziała Radiu Watykańskiemu siostra Tobiasza Siemek, józefitka pracująca od trzydziestu lat na Ukrainie. Siostra Anna, ukraińska elżbietanka, która 6 marca czekając na powrót z Polski jej współsiostry, wciąż była sama w klasztorze w Czarnomorsku, niedaleko Odessy, opowiedziała, że z powodu braku księdza prowadzi liturgię słowa i udziela przychodzącym Komunii św. Ci, którzy potrzebują, dostają też gorącą zupę, herbatę i chleb. „Robiłam też smalec do chleba, ale ostatnio trudno o słoninę, może przywiozą w przyszłym tygodniu” – zastanawiała się w pierwszą marcową niedzielę elżbietanka spod Odessy.