Logo Przewdonik Katolicki

Johnny – ksiądz i człowiek

Dawid Gospodarek
Kadr z filmu Johnny. Od lewej Piotr Trojan i Dawid Ogrodnik Fot. H. Komerski / materiały prasowe ZEF

W tej historii widać, że nie ma sytuacji przegranych – na co wskazuje przypadek księdza Jana, któremu „nie dawano szans od początku”.

Na ekranach polskich kin pojawiła się prawie dwugodzinna lekcja miłości, mądrości, czułości i odpowiedzialności – film Johnny, opowiadający prawdziwą historię pięknej relacji ks. Jana Kaczkowskiego (w którego wcielił się Dawid Ogrodnik) i Patryka Galewskiego (zagranego przez Piotra Trojana). Czasem trudno wskazać, która z tych postaci jest pierwszoplanowa. Wydaje się, że centrum opowieści stanowi radykalna przemiana Patryka, której mądrze towarzyszy ks. Kaczkowski, subtelnie prowokując rewolucję w podejściu do życia młodego kryminalisty, którego nauczył kochać. Dawid Ogrodnik wcielił się w postać ks. Jana bardzo dobrze: nie miałem wrażenia „małpowania”, a charakteryzacja rzeczywiście dopełniła uderzającego podobieństwa – na tyle, że w zestawieniu z materiałami archiwalnymi czasem trudno było rozróżnić jednego i drugiego. Świetnie wtórował mu Piotr Trojan. Stanowią bardzo zgrany i dobrze uzupełniający się duet – jest po prostu autentycznie.

Impuls do zmian
Oprócz poruszającej historii nie zabrakło sporej dawki humoru, bardzo typowego dla postaci ks. Kaczkowskiego i chyba we wszystkich przypadkach – po prostu z życia wziętego. Jest w tle piękny wątek miłosny. Muzyka towarzysząca scenom potrafi podkręcać emocje, a jej popularny charakter raczej nie zrazi nawet bardzo wrażliwych melomanów, choć z doborem niektórych piosenek można pewnie polemizować. Co prawda film jest dość długi, ale kino przecież zna sposoby, by dać widzowi odrobinę przestrzeni na refleksję, zwłaszcza nad ważnymi i trudnymi treściami. Tych ostatnich w filmie Johnny nie brakowało. Widz w kinie doświadczy wielu emocji i poruszeń. Podczas przedpremiery często dał się słyszeć szelest otwieranych chusteczek higienicznych, ale nie zabrakło i głośnego śmiechu.
Wydaje mi się jednak, że najważniejsze są tu motywy, mogące prowokować do zmian. Przede wszystkim w widzu, w którego historia Patryka i ks. Jana może wlać nadzieję, pomóc w zmianie perspektywy, zmobilizować do pracy nad relacjami z bliskimi, a nawet z Bogiem – w dialogi wprowadzono mądre fragmenty z nauczania ks. Kaczkowskiego. W tej historii mocno widać, że nie ma sytuacji przegranych – na co wskazuje przypadek Jana, któremu „nie dawano szans od początku”, jak i szczęśliwy zwrot w życiu Patryka.
Film ma potencjał rozbudzenia pewnych zmian w społeczeństwie, zwłaszcza w trudnych tematach, np. zrozumienia idei hospicjum, oswajania z tematyką śmierci, wskazania na mądre towarzyszenie cierpiącym.
Obraz ten trafia na ekrany w czasie ważnym dla Kościoła, również Kościoła w Polsce – kiedy trwa refleksja o synodalności. Te kilka lat od śmierci ks. Jana nie pozwoliły zapomnieć, że cieszył się on dość powszechnie poważaniem u ludzi z różnych środowisk i światopoglądowych skrajności, jeśli nie stanowił wręcz autorytetu. Tym, co w nim cenimy, była tak naprawdę właśnie synodalność – myślę, że można powiedzieć, że ks. Jan Kaczkowski stanowi ikonę synodalności. Mądrze towarzyszy, uważnie słucha, darzy czułością, ma indywidualne podejście, walczy z patologicznym klerykalizmem, buduje mosty, realizuje i promuje dialog, wychodzi na peryferie… Wydaje się uosabiać wszystko, za czym tęsknimy w polskim Kościele i o czym – co ukazały synodalne syntezy – marzymy. Film ma potencjał, by być roztropnie wykorzystany przez proboszczów, duszpasterzy i katechetów, ale też przez nauczycieli i wychowawców.

Nieoczywista biografia
Nie jest to biografia Jana Kaczkowskiego, trudno też, by film podsumował, chociażby w skrócie, cały jego dorobek. Bardzo liczę na to, że Johnny i szum wokół niego zachęci widzów do sięgnięcia do źródeł, do lepszego poznania tego wyjątkowego prezbitera. A materiału jest sporo: książki, vlogi, godziny nagrań… Z czym między innymi się zetkną, co zobaczą, poznając bliżej świat ks. Jana?
Duchowość – bardzo chrystocentryczna, osadzona na solidnej doktrynalnej wiedzy, w której nie ma szans na nadużycia, na psychomanipulacje, granie emocjami, żadne oszustwa i sekciarstwo, i która nie utwierdza w niedojrzałości religijnej. Mądra i bardzo prosta. Wiara autentycznie dziecięca, ale nie naiwna. I mocno osadzona w tradycji Kościoła. Świetnie harmonizująca przestrzeń rozumu i wiary. Dlatego, że poznałem ks. Kaczkowskiego, doświadczałem go też jako charyzmatyka, zwłaszcza jeśli chodzi o dar proroctwa. Na pierwszym spotkaniu, nie znając mojej historii, po krótkim small talku spojrzał mi w oczy i poważnie powiedział: „Znasz zapach śmierci, ja znam zapach śmierci, dogadamy się”.
Eucharystia – autentyczna miłość do niej, rzeczywiście stanowiącej centrum jego chrześcijańskiego i kapłańskiego życia. Będąca źródłem miłości do drugiego i do Kościoła. Celebrowana z niewypowiedzianą czułością. Dla mnie jednymi z najbardziej poruszających wspomnień z Janem są te, gdy miałem możliwość służenia mu do Mszy. I w tradycyjnym rycie rzymskim, i w jego nowej, posoborowej formie. Dokładał wszelkich starań, by odprawić Mszę jak trzeba – z szacunkiem do przepisów, które go, jako schorowanego przecież człowieka, kosztowały czasem dużo. Chociażby wszystkie przyklęknięcia, nawet samo odpowiednie podniesienie kielicha. Przykładał wagę do stroju liturgicznego, doboru pieśni, poświęcał czas na przygotowanie homilii uwzględniającej horyzonty słuchaczy. Miałem przyjemność towarzyszyć Janowi, gdy ekipa telewizyjna z Czech robiła o nim materiał – ekipa zsekularyzowana, a program dla równie zsekularyzowanego odbiorcy. Pamiętam, jak imponowało mi to, ile energii włożył w twórcze opowiedzenie, czym dla katolika jest Msza św.
Bioetyka – mistrzowska szkoła moralności. Otwarta, skierowana na dobro konkretnego człowieka. Jan, jak mało kto umiał mądrze rozmawiać o trudnych etycznych dylematach, nawet z osobami niezbyt przychylnie nastawionymi do katolickiej perspektywy. Przede wszystkim sam włożył ogrom czasu i energii w osobistą formację intelektualną w tej materii. Stworzył też przestrzeń, by profesjonalnie, uczciwie i dialogicznie bioetyki i dobrego podejścia do człowieka, zwłaszcza pacjenta, uczyć.
Dialog. Oczywiście Jan Kaczkowski miał konkretny światopogląd, pewne wizje dobra dla społeczeństwa czy Kościoła. Ale potrafił uczciwie i mądrze je prezentować oraz o nich rozmawiać, zwłaszcza z ludźmi mającymi inne podejście. Szanował człowieka, również myślącego inaczej. Nikogo nie starał się na siłę zmienić. Pokornie słuchał, nie zakładał złych intencji, starał się życzliwie zrozumieć i znaleźć wspólne płaszczyzny do spotkania. Swoją postawą wymykał się schematom i nie dawał się zaszufladkować. Potrafił zaprosić do współpracy nawet wojującego ateistę. Wydaje mi się, że jego zdolność do dialogu i związana z nim wrażliwość na konkretnego drugiego człowieka sprawiała, że był też świetnym pedagogiem. Budował mosty i w Kościele, i w społeczeństwie.
Kościół ks. Kaczkowski kochał i z miłości do niego cierpliwie znosił cierpienie, jakiego przysparzali mu, bywało, że i ludzie Kościoła, robiąc w zgodzie z sumieniem dalej to, co jako dobro dla Kościoła rozeznał. Z miłości do niego pozwalał sobie na szczerą i uczciwą krytykę tego, co w Kościele nie powinno mieć miejsca, zwłaszcza w hierarchii. Modlił się za prezbiterów, także „trudnych”, a kościelne podziały i nieprawidłowości mocno go dotykały.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki