Monika Białkowska: Z jednej strony mamy dziś – zwłaszcza po pandemii – wysyp dziwnych, apokaliptycznych wizji, które zapowiadają koniec świata niemal za chwilę. Przekonują, że żyjemy w czasach ostatecznych, że trwa ostatnia walka, że każde wydarzenie jest już z pewnością tym, które zwiastuje rychły koniec. Wielu ludzi w to wierzy, żyją w nieustanym napięciu i lęku, zamiast żyć nadzieją. Kościół nie patrzy z zachwytem na takie apokaliptyczne tendencje. Z drugiej jednak strony ten element czuwania i oczekiwania jest w nauczaniu Jezusa wyraźnie obecny.
Ks. Henryk Seweryniak: To, że koniec kiedyś nastąpi, jest dla nas jasne: najwyraźniej w naszym życiu indywidualnym, ale także w sensie uniwersalnym. To drugie jest jasne także dla kosmologów. Jezus uczy, że stwarzanie wprawdzie nadal trwa, ale zmierza do jakiegoś spełnienia, do kresu. Dlatego też mówi o obowiązku czuwania. Ale to czuwanie nie jest bierne, to nie czekanie na piorun, który spadnie z nieba. To nasze oczekiwanie ma być czynne, aktywne. Ma polegać nie na tym, że drżymy ze strachu, ale przygotowujemy się do życia wiecznego.
MB: Najważniejsza jest tu chyba przypowieść o pannach roztropnych. Jezus mówi: „Szczęśliwi, których pan zastanie czuwających”. Ale też wyraźnie mówi o „godzinie, której się nie spodziewacie”. Mówi: „o dniu owym lub godzinie nie wie nikt, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”.
HS: Nie da się ani przewidzieć, ani policzyć, ani z żadnych znaków odczytać, ile czasu nam czy kosmosowi pozostało. Nie jesteśmy w stanie nawet określić, czy będzie to kwestia jednego pokolenia, trzydziestu czy tysiąca. Możemy tylko czytać pewien kierunek, w którym zmierzamy, w którym zmierza całe stworzenie. Wiemy, że owo dopełnienie, pełnia, są przed nami, a nie za nami. Stworzenie wypełni się w przyszłości, a nie wędruje od pełni do jakiejś degeneracji. Kiedy powstawało, nie było ukończone i doskonałe. Teraz również nie jest ukończone i doskonałe. W tej chwili trwa praca nad stworzeniem, w której człowiek może czynnie brać udział – albo odrzucić Bożą propozycję współpracy. Ważne jest, żeby pamiętać, ku czemu dążymy.
MB: Czasem wielu myśli, że zbawienie i życie wieczne jest po prostu powrotem do biblijnego raju.
HS: Wydaje się, że nie chodzi tu po prostu o powrót – w tej sytuacji całe dzieje stworzenia i zbawienia byłyby błędnym kołem. Jezus nie każe oglądać się wstecz, ale budować razem z Nim nową rzeczywistość, Królestwo Boże.
MB: Znamienne jest to, że rzeczywiście Jezus nigdy nie wraca myślą do raju. Krótko mówi na przykład, że „na początku tak nie było”. Ale kiedy mówi o Królestwie Bożym, wyraźnie ma na myśli inną rzeczywistość, niż owo „na początku”.
HS: Nie pozwala oglądać się wstecz. Mówi: „Zostaw umarłym grzebanie umarłych”. To nie jest uczenie jakiejś obojętności na bliskich, na rodzinę, ale znak dużej dynamiki, znak właśnie czynnego oczekiwania na dokończenie historii i stworzenia. To jest zresztą, zauważ, źródło chrześcijańskiej ascezy. W różnych innych, niechrześcijańskich wizjach świata czy religiach asceza opiera się często na przekonaniu, że świat i materia są złe, trzeba się od nich wyzwalać, dystansować. W myśleniu chrześcijańskim tego nie ma.
MB: A przynamniej nie powinno być. Choć wielu ma ciągotki do takiego myślenia albo uważa, że chrześcijaństwo wymyśliło teorie o „złym, niegodnym ciele”.
HS: Nic bardziej mylnego. W chrześcijaństwie, ale też i w ortodoksyjnym judaizmie materia jest dobra. Porządek biologiczny, cielesny jest dany nam przez Boga jako dar. Asceza nie opiera się zatem na uciekaniu z tego porządku, ale na pracy włożonej w twórcze rozwijanie tego daru. Zobacz: jeśli sportowcy rezygnują z fast-foodów czy spędzają długie godziny na treningach, to nie dlatego, żeby udręczyć swoje ciała i je wyniszczać, żeby się od nich uwolnić. Oni podejmują pewne wyrzeczenia, żeby te ciała udoskonalić, żeby mogły być zdrowe i żeby człowiek mógł wykorzystać jak najwięcej ich możliwości. Na tym właśnie polega asceza w chrześcijaństwie – i na tym polega owo twórcze oczekiwanie, czuwanie przed wypełnienie się świata, przed przyjściem Oblubieńca.
MB: Jeśli patrzeć na przyjście Chrystusa jako nie na dramatyczny koniec, ale na wypełnienie, do którego zmierzamy, to nasza śmierć również nie jest jakimś wielkim dramatem, nie jest złem absolutnym.
HS: Podobnie jak chrześcijanie myśleli też o tym Żydzi. Dla nich śmierć empiryczna to jest sytuacja, kiedy nieśmiertelna dusza przestaje komunikować się z ciałem. To nie znaczy, że przestaje istnieć. Z chrześcijańskiego punktu widzenia również trudno jest mówić o tragedii w przypadku śmierci, to jest tylko kolejny etap, na dodatek nieostatni w długim procesie zmierzania do pełni.
MB: Św. Paweł pisał do Filipian: „Pragnę odejść i być z Chrystusem”. Potem pierwsi męczennicy ani trochę nie opierali się przed śmiercią. Mój ulubiony Ignacy Antiocheński wręcz prosił, żeby Rzymianie w swojej fałszywej trosce o niego nie przeszkodzili mu w przyjęciu męczeńskiej śmierci, żeby nie próbowali go ratować. I znów ostrożnie trzeba o tym mówić, żeby nie zbudować wrażenia „wiary samobójców”, którym obojętne jest, czy żyją, czy nie, i którzy wolą śmierć od trudnego życia…
HS: O to właśnie chodzi: jeśli skupiać się na śmierci, na uwalnianiu się od złej materii, wtedy nie mamy do czynienia z aktywnym oczekiwaniem i z czuwaniem, ale z ucieczką, może nawet jakąś próbą przyspieszania tego procesu doskonalenia się. W chrześcijaństwie nie ma drogi na skróty. Dopóki żyjesz, musisz się starać, żeby każdego dnia być coraz bardziej gotową na spotkanie z Panem. I każdego dnia musisz aktywnie działać, żeby się przygotować.
MB: Poddanie się w tym staraniu – odpuszczenie sobie tej pracy i czuwania – to dopiero byłaby klęska…
HS: Tak, to jest prawdziwą śmiercią, „drugą śmiercią”, jak nazywa ten stan Apokalipsa. To śmierć, powiedzielibyśmy, ontologiczna, bytowa, wewnętrzna. To zatracenie, rezygnacja z sensu naszego życia, z danego nam przez Boga udziału w Jego życiu. Czuwanie – aktywna współpraca w tym wypełnianiu dzieła stworzenia sprawia, że zmienia się świat, że pojawiają się nowe doktryny, nowe myśli, nowe odkrycia i wynalazki. Wiemy i rozumiemy, że musimy zostawić świat innym, niż go zastaliśmy – doskonalszym, wygodniejszym, bardziej ludzkim. Bardziej wrażliwym na człowieka.
MB: Nawet, jeśli nie jest to dziś czytane w kontekstach religijnych, wiemy, że wynika z tej właśnie misji i zadania, które człowiekowi jest powierzone.
HS: Jesteśmy po to, żeby czekać i czuwać. Ale to nie oznacza wyglądania Jeźdźców Apokalipsy czy karmienia się strachem przed ostatecznymi wydarzeniami. Chrześcijanin czeka i czuwa, budując z Jezusem Królestwo Boże i budując świat. Nie ma tu mowy o żadnej bezczynności…
MB: Cóż. Wygląda na to, że odpoczniemy rzeczywiście dopiero po śmierci. Choć tam też z pewnością jakaś twórczość będzie. Jaka? Pozostaje czekać, bo każde nasze słowo będzie za małe…