Napisał Ksiądz bardzo niezwykłą książkę, będącą zapisem kapłańskiej codzienności. Rozsypane puzzle. Osobliwe przypadki ks. Maliny urzekły mnie zwyczajnością i szczerością. Co prawda na początku autor zastrzega, że nie ujawni wszystkiego i ma tematy, które pozostaną w sferze tabu, ale mówi o sobie bardzo dużo. Co Księdza natchnęło do ułożenia takich literackich puzzli?
– Ta książka „napisała się sama”, bo to jest moje życie. A raczej – pokazuję w niej, jak obserwuję życie. Na świat zawsze patrzy się z jakiegoś punktu widzenia, z własnej, osobistej perspektywy. Ona w książce jest mocno obecna. Myślę, że każdy człowiek różne zdarzenia i przeżycia zapamiętuje wybiórczo. Z jakiegoś powodu jedne zapadają nam w pamięć, inne natomiast nie. Kiedy sięgam w przeszłość, nie pamiętam całego mojego życia, tylko pewne urywki, fragmenty. Poszczególne zdarzenia. Istnieje też cała sfera mojej niepamięci. Czasem spotykam ludzi, z którymi było mi po drodze przez pewien czas. Spotykamy się po latach i nagle okazuje się, że z okresu naszej znajomości oni pamiętają zupełnie inne rzeczy niż ja. Rozmowa staje się wtedy bardzo ciekawa, przypomina układanie puzzli.
Ta książka składa się z 74 krótkich opowiadań. Każde z nich jest autonomicznym bytem, choć niektóre są ze sobą powiązane. Rzadko kiedy jedno wynika z drugiego. Układanie tego w chronologicznym porządku byłoby szaleństwem. I chyba nawet nie potrafiłbym tego zrobić. Nie wiem nawet, jaka miałaby być kolejność opisanych zdarzeń. Byłoby bardzo duże prawdopodobieństwo błędu. Muszę zgodzić się na to, że te puzzle widzę rozsypane…
Po lekturze Rozsypanych puzzli inaczej niż wcześniej patrzę na księży i to pomimo faktu, że znam ich całkiem sporo. Ale i tak zawsze oddziela nas od siebie tajemniczy mur „stanu kapłańskiego”. Księża nigdy nie powiedzą osobom świeckim niektórych rzeczy. To jest taki rodzaj wiedzy-władzy, ponieważ my świeccy u was się spowiadamy, a wy księża u nas – wcale nie. Księdza książka zupełnie wykracza poza te podziały. Czytając ją, miałam poczucie, że wracam do ulubionego nurtu w sztuce, choć do tej pory nie kojarzyła mi się ona z księżmi. Czy można powiedzieć, że są to… impresje?
– Tak, jak najbardziej. Choć jeśli chodzi o formę, bliżej jest mi do reportażu literackiego, zwłaszcza do Ryszarda Kapuścińskiego, który stworzył nowy gatunek w literaturze. Autor rości sobie prawo do tego, aby opisując coś większego, łączyć dwa lub trzy wydarzenia w jedno, jedną osobę obdarzać cechami dwóch czy trzech osób itd. Nie jest to więc dosłowny zapis faktów. Chodzi o to, żeby móc o czymś opowiedzieć literacko w głębszy sposób. Ważne jest to, jak dany fakt „przebiega w człowieku”, jak odciska się w jego wnętrzu, a nie sama relacja faktograficzna z tego, co się działo.
Impresjonizm najbardziej znany jest w malarstwie, ale ma też znakomitych reprezentantów w literaturze pięknej. Uwielbiam W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta – mimo że trudno się to czyta. Zajęło mi to kilka lat (siedem tomów!). Twórcy utrwalali na płótnie czy papierze ulotne wrażenia, przeżycie chwili. Takie, które są niepowtarzalne, jak promień słońca padający w określony sposób np. na ławkę w parku. Nie odzwierciedlali świata, lecz notowali impresje, wrażenia – nikt tak wcześniej nie malował. Czy Ksiądz wie, że także jeden z „ojców socjologii”, żyjący na przełomie XIX i XX w. Georg Simmel, bywa nazywany impresjonistą? Obserwował świat społeczny, analizował to, co widział, a w ogóle nie robił badań. Jego książki nawet dziś są aktualne. I świetnie się je czyta.
– Arcybiskup Grzegorz Ryś zauważył, że moje puzzle szybko się czyta. Na końcu książki podzielił się wrażeniami z lektury: „To się szybko czyta. Dłużej zejdzie zgodzić się z tym. Jeszcze dłużej – spróbować żyć z taką konsekwencją. Ale łaska Pana Boga nad nami”. Więc tak – chciałem, żeby to się szybko, łatwo czytało – łatwiej niż Prousta. W książce jest jednak druga, głębsza warstwa. Jeśli ktoś znajdzie czas na to, aby wyjść poza opowiedziane „historyjki”, znajdzie coś, nad czym będzie mógł się zatrzymać.
Widzę pewne podobieństwo do epoki przełomu wieków, w których żył „impresjonista w socjologii” Georg Simmel. Jesteśmy w bardzo ciekawym momencie historii, kiedy zachodzą niezwykle mocne zmiany. One dotyczą społeczeństwa, kultury, Kościoła, a zachodzą wręcz lawinowo. Najpierw była pandemia, teraz wybuchła wojna w Ukrainie, mamy kryzys gospodarczy. Tracimy trochę grunt pod nogami. Jest też kryzys ekologiczny, który trwa od dłuższego czasu, choć nie mieliśmy świadomości tego faktu. Poza tym wszystkim dokonuje się jeszcze jedna wielka przemiana, powiedziałbym – kosmiczna. Niedawno oglądałem program komputerowy, w którym obrazy malowała sztuczna inteligencja. Człowiek podaje jej informację, co ma być na obrazie, i sztuczna inteligencja próbuje trafić w jego intencje i sprostać zadaniu. Efekty są niesamowite, fascynujące. Nasz podziw dla takich nowych technologii to jedno, drugie – musimy brać pod uwagę, jak one wpłyną na nasze życie, na budowanie więzi między ludźmi itd. Jesteśmy sobie coraz mniej potrzebni.
To jest bardzo poważny problem, który pokazuje od dość dawna m.in. prof. Sherry Turkle w swoich badaniach. Jest autorką kilku książek, w tym wydanej po polsku Samotni razem. Według niej godziny spędzane przez dzieci nad komputerami i smartfonami mają wpływ nie tylko na to, że nie potrafimy tworzyć trwałych relacji, ale zmieniają sposób funkcjonowania mózgu. Nowe pokolenia będą inaczej odbierać świat niż my!
– W tym roku w wakacje byłem z młodzieżą na rekolekcjach w Piwnicznej. Przyjechał tam pewien młody człowiek, który ma świetną pracę w dobrej korporacji. Odpoczywamy tam trochę od miasta, wygód itd. Zapytałem go wieczorem, czy umie rozpalić w piecu, bo gotujemy na „żywym ogniu”, na węglu. On mówi: „Oczywiście, nie ma problemu”. Poprosiłem, żeby rano rozpalił. O 7.30 piec musi być już rozgrzany, bo trzeba ugotować wrzątek dla wszystkich na herbatę. Przychodzę do kuchni o 7.00 rano – w piecu ciemno! Mówię do chłopaka: „W czym problem?”. A on, zdenerwowany, podminowany, siedzi przy nadpalonych kawałkach drewna i mówi: „Tu nie ma zasięgu!”.
(Śmiech) Szukał instrukcji rozpalania w internecie?
– Na YouTube. Cały dowcip polega na tym, że po podwórku chodził w tym czasie pan Józef – gospodarz, który codziennie rozpala u siebie w piecu. Zdziwiłem się: „Dlaczego nie zapytałeś pana Józefa?”. Chłopak na to: „Na taki pomysł nie wpadłem…”. Rozumie Pani, z czym mamy do czynienia?
Mniej więcej o tym pisze Turkle. Tyle że inaczej się czyta o krajach Zachodu, a inaczej
– dostrzega tuż obok. Lub po prostu u siebie.
– Kiedy 15 lat temu jeździłem ze znajomymi na spływ tratwami, mieliśmy takie miejsce za Białymstokiem, najpierw dzwoniłem do kilku osób, żeby się dowiedzieć, jak najlepiej dojechać, którą drogę wybrać, gdzie są jakieś remonty itd. Po powrocie ja z kolei dostawałem kilka takich telefonów od ludzi, którzy się wybierali na drugi koniec Polski. Obecnie telefon milczy. Już nie potrzebujemy siebie nawzajem. Moja znajomość trasy, moje umiejętności przestają być komukolwiek potrzebne. To uderza w poczucie wartości.
Chłopakowi nawet nie przyszło do głowy, że mógłby kogoś o coś zapytać. Pomocy szuka w maszynie, jej ufa. Obrazy malowane przez sztuczną inteligencję naprawdę są fascynujące. Proszę mi wierzyć.
Tylko nieludzkie.
– Nie wiem, jak będzie wyglądać praca grafików za 10 lat. Przestajemy być sobie tak bardzo potrzebni.
A przynajmniej tak nam się wydaje. To jest nieprawda.
– Kościół zawsze rozwijał się w ten sposób, że jeden człowiek dawał świadectwo o Bogu drugiemu człowiekowi. Obawiam się, że tu mogą się pojawić poważne problemy, ponieważ nie tylko tracimy zdolność budowania więzi między sobą, ale przestajemy się ze sobą komunikować…
Odkąd mamy GPS, nie szukamy ludzi, ale i nie korzystamy z map. A on nie jest nieomylny! Raz straciłam godzinę, bo jechaliśmy motocyklem, a GPS pokierował nas do… kładki dla pieszych. Z wysokimi schodami. Według badaczy istnieje jeszcze jeden skutek uwikłania w nowe technologie. Ponieważ piszemy dużo SMS-ów, postów, komentarzy na portalach społecznościowych i w komunikatorach, tracimy zdolność myślenia linearnego. To samo od lat podkreślają analitycy tzw. ponowoczesności – nasze życie stało się doraźne, tu i teraz, a nie długofalowe, choć przez wiele wieków jego metaforą był pielgrzym idący wytrwale do celu. Księdza książka ze strukturą puzzli trafia w tę nową rzeczywistość.
– To, że literatura nie musi być linearna, nie jest wielkim odkryciem. Tacy są na przykład Bieguni Olgi Tokarczuk. Narracja tam się rwie, potem któryś wątek wraca w innej postaci. W literaturze można znaleźć tego typu pozycje. Podobne zabiegi stosował też czasem Stanisław Lem. W pewnym sensie trochę ten zabieg pojawia się i w Ewangeliach. Jednak coś w tym jest. Dziś w świecie dokonuje się mnóstwo niesamowitych, genialnych odkryć, ale nic nie popycha „akcji” do przodu, w sensie – nie ma aż tak wielkiego postępu. On jest pozorny, jedynie technologiczny. To są oderwane od siebie odkrycia. Nie ma synergii, nie ma syntezy, nie widać kierunku, w jakim one zmierzają. Historia człowieka coraz bardziej przypomina kolaż.
Patchwork?
– Może tak. Też. Jedyny wyrazisty kierunek zmian, jaki dostrzegam, to bardzo duże rozluźnienie więzi międzyludzkich. Idące tak daleko, że człowiek będący w potrzebie nie wpada na pomysł, aby o pomoc poprosić innego człowieka. Bardziej pomocna okazuje się maszyna. Ma większą wiedzę, jest bardziej skuteczna. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo to uderza w nasze poczucie własnej wartości.
Jeśli nikomu do niczego nie jestem potrzebny, to całe moje doświadczenie okazuje się nic niewarte. Można się obyć beze mnie. Obawiam się, że wkrótce będzie to naczelny problem całej ludzkiej cywilizacji.
W skali globu. Od dawna żyjemy w globalnej wiosce. Z tego kierunku chyba wytrąciła nas pandemia. Zamknięci w domach, skazani wyłącznie na kontakty zdalne, zapośredniczone przez urządzenia, zatęskniliśmy za człowiekiem, za komunikacją twarzą w twarz. Ksiądz napisał książkę w czasie pandemii, jak wielu moich znajomych. Czy pandemia – zaryzykuję takie stwierdzenie – przywróciła nam… człowieczeństwo?
– To jest bardzo indywidualna sprawa. Niektórzy zatęsknili za spotkaniem, docenili obecność drugiego człowieka w swoim życiu. Po raz pierwszy od dawna zaczęli zabiegać o utrzymanie jakiejś znajomości. Jednak nie wszyscy tak reagowali. Niektórzy zaczęli coraz bardziej zamykać się w sobie. Po pewnym czasie bardzo trudno było im spotkać się z kimkolwiek. Nie widzieli powodu, dla którego mieliby to robić. Świat izolacji, w który musieli wejść, aby uniknąć zarażania się koronawirusem, stał się jakoś dla nich wystarczający. Nie ma w nich tęsknoty. Tylko ja nie nazywam tego stanu samotnością, a raczej właśnie – izolacją. Albo osamotnieniem, opuszczeniem. Bo samotność jest nam potrzebna. Dobrze przeżyta samotność jest drogą do spotkania z drugim człowiekiem. Pielęgnuje naszą tęsknotę, a tęskni się do czegoś, co jest wartościowe.
Książka to jakby retrospektywa. Opowiadania rozgrywają się w różnym czasie. Spora część z nich to wspomnienia Księdza z duszpasterstwa, z wyjazdów, ale są też historie z młodości, z okresu PRL-u.
– Są w niej także wydarzenia, które miały miejsce już po pandemii, bo dopisałem niedawno kilka rozdziałów. Przy czym nie ma żadnego klucza do tego, co z jakiego okresu pochodzi. Jedyny klucz – dana scena zrobiła na mnie wrażenie. Na tyle mocne, aby wbiła się w moją pamięć. Gdyby ktoś zapytał, na bazie jakich zdarzeń jestem zbudowany, to są to właśnie zdarzenia z tej z książki.
Wrażeniowość to istota impresjonizmu (śmiech), zatem moja hipoteza jest raczej trafna. Nazwa nurtu w sztuce pochodzi od francuskiego impressionisme, które z kolei powstało z łacińskiego słowa impressio, czyli odbicie, wrażenie. Poza estetyką książka niesie też – co trzeba zauważyć – duży ładunek poznawczy. Metoda impresji, puzzli, najlepiej może ukazuje codzienne życie księdza. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaki kłopot może sprawić ministrant, który dwa razy zapomniał wyjść z tacą po składkę w czasie Mszy i wspólnota nie ma pieniędzy na rachunki, a termin mija w poniedziałek… Jakim wsparciem bywa młodzież, jeśli zaprosi się do domu ubogiego, a ten okaże się złodziejem itd. Które z tych wydarzeń jest dla Księdza najważniejsze? Najbardziej wyjątkowe?
– Jednego najważniejszego nie jestem w stanie wskazać. Mogę powiedzieć o kilku ważnych. Z tym że moje życie bardzo różni się od życia przeciętnego księdza. Przede wszystkim nie mieszkam na plebanii. Mieszkam razem z młodymi ludźmi w miejscu, które mogłoby przypominać plebanię, gdyby było inaczej urządzone. Moimi sąsiadami za ścianą są ludzie świeccy – studenci. Taki miałem zamysł od początku. Kiedy kończyłem seminarium, zauważyłem, że nie bardzo wiem, na czym polega duchowość księdza diecezjalnego. Czyli księdza „świeckiego” – niezakonnego. Każde zgromadzenie zakonne ma swoją duchowość, do takiej księża zakonni są formowani. Jedni żyją według duchowości franciszkańskiej, inni dominikańskiej czy, jak jezuici, Ignacego Loyoli. My, księża diecezjalni, takiej osobnej, wyrazistej duchowości nie mamy! Bycie księdzem „świeckim” ma jednak dla mnie konkretne znaczenie. Powinienem żyć wśród ludzi świeckich, a nie – zamykać się na plebanii z innymi księżmi jak w klasztorze. I mam żyć – trochę – jak człowiek świecki.
Sutanna była na początku odzieżą najbardziej pospolitą, którą nosili wszyscy mężczyźni. Coś bardzo zwyczajnego. To był najbardziej rozpowszechniony rodzaj ubrania. Była znakiem tego, że księża chcieli żyć tak jak wszyscy. Dopiero wraz z upływem czasu strój zaczął księży wyróżniać. Zresztą społeczeństwo chce, żebyśmy się wyróżniali. Był taki czas w duszpasterstwie, że było bardzo dużo antyklerykalnej młodzieży. Ludzie byli wrogo nastawieni do Kościoła, do księży. Żeby wejść z nimi w dialog, lepiej było iść bez sutanny, która na wstępie ich drażniła. Obecnie mam młodzież bardzo pobożną. Kiedy schodzę do nich w sutannie, wszyscy bardzo się cieszą. Sytuacja jest inna. Wydaje mi się jednak, że ten tradycyjny dystans jest niepotrzebny. Szczerość życia byłaby chyba lepszą drogą na spotkanie księdza z ludźmi.
Naszym zadaniem jako chrześcijan jest budować wspólnotę, to znaczy nieustannie szukać spotkania z drugim człowiekiem. W społeczeństwie, które jest niesłychanie podzielone, powinniśmy uparcie budować przestrzenie spotkania, a nie przykładać ręki do budowania podziałów.
Księdza książka może dodać kamyczek do ogródka wspólnoty, gdyż ona w ogóle nie jest klerykalna. Z prostego powodu – autorowi nie przyszło to do głowy! Czym jest według Księdza klerykalizm?
– Nie mam pojęcia. Nie znam gościa (śmiech). Staram się nie być klerykalny. Chociaż zdarza się i tak, że ludzie świeccy tego ode mnie oczekują. Wtedy są zawiedzeni.
-------------------------------------------------------
Ks. Mirosław Maliński
Duszpasterz akademicki, prowadzi Centralny Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego „Maciejówka” we Wrocławiu; założyciel i redaktor naczelny portalu 2ryby.pl; autor książek i audiobooków. Jego ostatnia książka to Rozsypane puzzle. Osobliwe przypadki ks. Maliny