Na Twitterze oglądam sceny z granicy gruzińskiej. Piękne okoliczności przyrody: wysokie góry, między którymi wije się, niczym rzeka, asfaltowa droga, nad nią wysokie, błękitne niebo. Aż czuję to ostre górskie powietrze, wpadam w tę przestrzeń, od której kręci się w głowie. Jak jest pięknie, rześko i zdrowo. Przezroczystość lekkiego wiatru. Pod stopami ukochany dźwięk drobnych kamieni, ten sam, co na każdej wysokogórskiej wycieczce. Jak wakacyjnie i urlopowo!
Ujęcia z amatorskiego drona pokazują, że asfalt faktycznie zamienił się w rzekę, ale jej nurt zamiast rwać do przodu, stanął, i tylko bokami jakby trochę się porusza. Fotograf schodzi na ziemię i teraz wszystko jest jasne: rzeką okazują się samochody wszystkich marek, srebrne w większości, niczym skrzący się w słońcu potok. Stoją nieruchomo w kilku rzędach. Obok nich ludzie – idą, stoją, gromadzą się. Na poboczach porzucone rowery, niby samotne, a jednak w towarzystwie innych. Różnokolorowe powyginane aluminiowe rurki, stare składaki z przeszłością i nowe wypasione „górale”, które nie cieszyły długo. Młodzi mężczyźni palą papierosy, gdzieniegdzie widać wprawdzie kobietę, ale jako dodatek, to oni są tu bohaterami sceny. Zadbani, prosto od barbera, z wypielęgnowaną, modnie wymodelowaną brodą, że niby taki trochę dzikus, ale każdy wie, że za milion rubli z salonu. Fajne dresy, markowe adidasy i, a jakże, równie markowy plecaczek. Ubrani na sportowo, wygodnie, casual z miastowych sieciówek – kupione przed lutym, zanim sklepy w całym kraju nie zostały zamknięte. Wypielęgnowani, widać, że z dużych miast, z uniwersytetów, niebiedni. Zdecydowani ułożyć sobie życie na nowo, może w Tbilisi?
No więc przenieśmy się do stolicy Gruzji, bo powinni wiedzieć, że tam teraz nawet do metra trudno się dostać. Fotograf robi zdjęcie: stacja metra zatłoczona. Powinno się to słowo powtórzyć kilka razy, żeby dotarło do wszystkich, jak bardzo jest zatłoczona. Młodymi mężczyznami. Ale ci to przynajmniej mieli szczęście, już tam są. Ciekawe, czy pamiętają, razem z tymi co w kolejce, rok 2008? Ktoś w Gruzji jednak sobie przypomniał i lada chwila ta granica się zamknie. Może już tak się stało?
Nie cieszę się z żadnych ludzkich dramatów. I wiem, że nikt nie chce umierać.
Jak ta rodzina, z którą jechałam w jednym przedziale pociągiem do Berlina. Staruszek, żona i mąż, pies i kot, pięć walizek. Z Charkowa. Obok w przedziale podobnie, tak jak i w następnym. Po korytarzu biegała kilkuletnia dziewczynka, chyba tylko ona traktowała tę podróż jak przygodę. Piszę „chyba”, bo łudzę się, że cieszyło ją to nowe życie, ale wiem przecież, że to nieprawda. Kto się cieszy, gdy musi zostawić swój dom, swoich przyjaciół i to, co kocha i zaczynać od nowa wśród ludzi wprawdzie przyjaznych (daj Boże!), lecz jednak obcych?