Baltic Pipe (dosłownie: Bałtycka rura) jest skierowaną do Polski 900-kilometrową odnogą już istniejącego gazociągu Europipe II, łączącego złoża gazowe w Norwegii z niemieckim systemem przesyłowym. „Rura bałtycka” biegnie w dużej części po dnie morza Bałtyckiego, ale przechodzi także przez terytorium Danii, z którą zresztą wspólnie ją budowaliśmy.
Jak było do tej pory?
Jeszcze w latach 90. XX w. prawie cały dostępny w Polsce gaz ziemny pochodził z Rosji, płynąc infrastrukturą gazową z kierunku wschodniego. Było tak zresztą nie tylko w Polsce – Rosja do niedawna zasilała w gaz i ropę prawie całą Europę. Było to proste, szybkie i niedrogie. Jednak to Polska jako jeden z pierwszych krajów wiedziała, że Rosja nie jest partnerem do końca wiarygodnym w handlu surowcami, głównie z powodu tego, że używała ich jako narzędzi swoich wpływów politycznych. Nie od dziś wiadomo, że Polska nie płaciła za rosyjski gaz tych samych cen co np. Niemcy – zależnie od sympatii polsko-rosyjskich w danym momencie.
Wywrotowy wówczas pomysł, aby zacząć powoli uniezależniać się od rosyjskiego gazu, pojawił się niedługo po upadku komunizmu, bo w 1991 r., kiedy w rządzie Jana Olszewskiego zasiadał Piotr Naimski – główny orędownik tego, czym dziś jest Baltic Pipe. Potem wrócono do pomysłu za rządów Jerzego Buzka. Na przeszkodzie nie zawsze stała polityka, ale również pieniądze, bo budowa takiego połączenia z Norwegią była bardzo kosztowna. Pomysł mógł zacząć być realizowany dopiero, gdy przekonano do niego Unię Europejską, prosząc jednocześnie o dofinansowanie. Prace przygotowawcze zaczęły się w 2016 r., a sama budowa ruszyła zaledwie 2 lata temu.
– To ogromny sukces, że tak wielkie przedsięwzięcie powstało bez opóźnień, o założonym z góry czasie, wiemy przecież, że złożone procesy zwykle łapią opóźnienia na różnych etapach. Ta terminowość dowodzi bardzo dobrej współpracy między Polską, Danią i Norwegią, które wspólnie budowały Baltic Pipe – mówi Agata Łostot-Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich w podcaście poświęconym temu przedsięwzięciu.
Skąd weźmie się gaz w Baltic Pipe?
Gaz w nowo otwartym gazociągu – najogólniej – będzie pochodził z Norwegii, ale nie w całości będzie od Norwegów kupowany. Polska, a dokładniej spółka Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo (PGNiG), ma bowiem od 2007 r. swoje własne złoża na Norweskim Szelfie Kontynentalnym, skąd wydobywa nie tylko gaz, ale i ropę. Wydobycie wynosi ono już 2,5 mld m3 gazu rocznie, przy rocznym zapotrzebowaniu naszego kraju rzędu 18-20 mld m3. Resztę paliwa, które popłynie przez Baltic Pipe, kupimy od Norwegii w ramach już podpisanych kilku kontraktów, głównie z Ørstedem i Equinorem.
Ile gazu potrzebujemy?
Najkrócej: coraz więcej, choć przy obecnych cenach surowca staramy się ograniczać to zapotrzebowanie. W roku ubiegłym Polska zużyła łącznie 20 mld m3 gazu, z czego ok. 10 mld m3 pochodziło z Rosji. W tym roku PGNiG obliczyło, że potrzebowaliśmy go jedynie ok. 18 mld m3. Głównymi „konsumentami” tego paliwa wcale nie są gospodarstwa domowe, używające go do ogrzewania lub gotowania, ale przemysł, zużywający łącznie aż 40 proc. całego gazu dostępnego u nas. Gazu potrzebują przede wszystkim zakłady chemiczne, produkujące nawozy, używane potem przez rolników do produkcji żywności. Ale nie tylko, bowiem jest on potrzebny także tam, gdzie do produkcji potrzebna jest energia cieplna. Właśnie dlatego gdy drożeje gaz, rosną również m.in. ceny jedzenia.
Czy Baltic Pipe zaspokoi całe nasze zapotrzebowanie?
Nie, choć – według założeń – ma nim płynąć rocznie docelowo aż 10 mld m3 błękitnego paliwa, czyli dokładnie tyle samo, ile wcześniej kupowaliśmy od Rosji. Resztę zapotrzebowania zaspokoimy, głównie kupując gaz skroplony (LNG), wydobyty w różnych krajach świata, przede wszystkim w USA, Kanadzie i Norwegii, płynący do nas statkami do terminala LNG w Świnoujściu. Terminal ten łącznie może przyjąć obecnie 6,2 mld, a docelowo nawet 7,5 mld m3 gazu rocznie. Pozostałe ilości kupujemy od Litwinów, Niemców, Czechów i Słowaków, wykorzystując już istniejącą infrastrukturę przesyłową. Mamy również niewielkie, ale własne wydobycie gazu zaazotowanego. Gdy zsumować wszystkie możliwości, jasno widać, że rzeczywiście pod względem dostępności tego paliwa powinniśmy być bezpieczni.
Czy gaz będzie tańszy?
Baltic Pipe to tylko rura, połączenie umożliwiające przesyłanie do nas stale dużych ilości gazu z Norwegii. Samo paliwo, o ile nie wyprodukujemy go sami, będziemy opłacali według stawek rynkowych, a te obecnie są horrendalnie wysokie. Ceny zawsze rosną, gdy popyt przewyższa podaż, a podaż tego paliwa została zachwiana najpierw wskutek lockdownów koronawirusowych dwa lata temu, a potem – najmocniej – z powodu napaści Rosji na Ukrainę. Wojna wywołana przez największego zaopatrzyciela Europy w gaz zaburzyła cały dotychczasowy system. Paliwo stało się wręcz wojenną kartą przetargową. Ceny podskoczyły najmocniej, gdy Rosja zakręciła kurek Polsce, a potem Niemcom, ostatnio zaś znów poszybowały w górę z powodu ataku na gazociągi Nord Stream 1 i 2, dostarczające wcześniej gaz z Rosji do Niemiec. Zatem to, co przez pierwszy rok będzie płynąć przez Baltic Pipe, w dużej części jest superdrogim gazem zakontraktowanym w roku 2022, gdy ceny szalały najbardziej. Nie jest jednak tak, że nowa bałtycka rura nic nam nie da. – To połączenie daje nam stabilnego kontrahenta po drugiej stronie, z którym można rozmawiać i negocjować ceny, a taka stabilność zwykle łagodzi wstrząsy wywołane zawirowaniami na rynku – mówi Aleksandra Gawlikowska-Fyk, ekspertka ds. rynku energii w Forum Energii.