Logo Przewdonik Katolicki

Fala spekulacji i podwyżek

Anna Druś
fot. Peter Kovalev/TASS/Getty Images

Gaz ziemny jest rekordowo drogi. Wszyscy to odczuwamy w podwyżkach. Są przesłanki, by myśleć, że to efekt działania spekulantów z rynków finansowych.

O 69 proc. od początku roku zwiększyła się na świecie cena gazu ziemnego, tego samego, na którym gotujemy czy który spalamy w naszych piecach CO. Nie oznacza to oczywiście, że w najbliższym czasie aż tak dużą podwyżkę zobaczymy na swoich rachunkach za gaz: wszystkie podwyżki musi u nas zatwierdzać Urząd Regulacji Energetyki. Jednak nie ma gwarancji, że podwyżek nie będzie. Polska nie jest przecież samotną wyspą i choć od kilku lat dążymy do zróżnicowania źródeł pozyskiwania gazu, ceny surowca są ze sobą wszędzie powiązane.

Różne źródła
Największym dostawcą gazu jest dla nas ciągle Rosja, czyli Gazprom, z którym stosunki od pewnego czasu mamy napięte, co nie sprzyja – mówiąc łagodnie – negocjowaniu cen. Niebieskie paliwo kupujemy też w formie skroplonej (LNG) w Katarze i Stanach Zjednoczonych oraz pozyskujemy sami ze źródeł geologicznych, jakie mamy na terenie kraju. Już niedługo zacznie również działać gazociąg Baltic Pipe, którym gaz będziemy sprowadzać z Norwegii.
„Nasze magazyny są wypełnione przed zimą w 90 procentach. Jesteśmy zabezpieczeni handlowo i magazynowo. Terminy dostaw LNG, które przypływają do terminala w Świnoujściu, pozwalają nam patrzeć spokojnie na sezon zimowy” – mówił na początku września na Forum Ekonomicznym w Karpaczu prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa Paweł Majewski.
To jednak nie zahamuje podwyżek naszych rachunków. Dostarczające gaz do naszych domów PGNiG już zapowiedziało, że od 1 października gospodarstwa domowe korzystające z taryfy PGNiG Obrót Detaliczny zapłacą za gaz więcej o 7,4 proc. To już trzecia w tym roku podwyżka (w kwietniu podrożał o 5,6 proc. a w sierpniu o 12,4 proc.). Osoby używające niebieskiego paliwa jedynie do przygotowywania posiłków nie odczuwają ich tak mocno jak ci, którzy gazem podgrzewają w domach wodę oraz ci, którzy cały system ogrzewania mają oparty na piecach gazowych. Tak jest najczęściej na nowo budowanych wielorodzinnych osiedlach w dużych miastach coraz rzadziej podłączanych do miejskiej sieci ciepłowniczej.

Wina wielkiej polityki?
Z czego biorą się te podwyżki? Najczęściej podawanym w mediach argumentem jest polityka Rosji, używającej swojego quasimonopolu na gaz do wzmacniania swojej pozycji politycznej w Europie. Aż połowa niemieckiego systemu ciepłowniczego jest oparta na gazie. Paliwo to już kilka lat temu zyskało opinię pewnego źródła energii w czasach ograniczania nieekologicznego węgla. Pewnego – w odróżnieniu do niestabilnych źródeł odnawialnych takich jak wiatr i słońce.
Natychmiast, gdy mowa o podwyżkach, pojawia się historia z Nord Stream 2 – gazociągiem wiodącym z Rosji pod Bałtykiem, z pominięciem Polski i krajów bałtyckich, prosto do Niemiec. Zdaniem niektórych komentatorów Niemcy, które dziś opóźniają otwarcie przesyłu gazu drugą nitką tego gazociągu, próbują w ten sposób obniżyć ceny tego surowca w Europie. Właśnie dlatego nie zapełniano wcześniej gazowych magazynów w Niemczech i innych krajach Zachodu: czekano na niższe ceny i „zmiękczenie” cenowych oczekiwań Gazpromu. Aż przyszła jesień i pojawiły się prognozy mroźnej zimy.
„Europa nie zapewniła sobie dostatecznego zapełnienia magazynów. Gazprom przykręca kurek, ogranicza podaż. To gra obliczona na wzrost cen, ale także na wymuszenie pewnych decyzji związanych z certyfikacją Nord Stream 2, co dostrzegają już nawet decydenci w krajach Europy Zachodniej” – uważa prezes PGNiG, co zakomunikował podczas konferencji w Karpaczu.
Jednak nie wszyscy obecne podwyżki interpretują jako efekty polityki międzynarodowej czy skutek prognozowania mroźnej zimy. Zdaniem eksperta rynku gazu Andrzeja Szczęśniaka obecne podwyżki to efekt globalnej spekulacji ludzi z rynków finansowych, którzy zaczęli traktować kontrakty na gaz jak instrumenty szybkiego zarobienia dużych pieniędzy. – To nieprawda, że magazyny gazu w Europie są puste. Takie wnioski wyciągają ci, którzy porównują ich dzisiejszy stan z tym, co było w 2019 r., kiedy były faktycznie wypełnione gazem po brzegi. Rzeczywiście, dziś jest go tam mniej, co nie znaczy, że jest go za mało. Mniejsze zakupy wynikały ze zwykłej ostrożności biznesowej. Nie jest też tak, że wzrosty spowodowane są obawami o bezpieczeństwo gazowe. To wszystko wymówka pod „wielkich graczy” z rynków finansowych – mówi Andrzej Szczęśniak.

Globalna spekulacja
Ekspert porównuje dzisiejszą sytuację do tego, co działo się z cenami ropy naftowej – więc m.in. także benzyny – w latach 2004–2005, kiedy w krótkim czasie zdrożała z 28 do 145 dolarów za baryłkę. Wówczas również nie mówiono o spekulacji, tylko wyjaśniano to na inne sposoby, ale dochodzenia amerykańskich władz wykazały, że była to fala spekulacyjna. Za którą zapłacili zwykli ludzie w rachunkach za paliwo.
– Od pewnego czasu kontrakty terminowe na gaz stały się popularnym instrumentem finansowym w rękach wielkich inwestorów. Nie tyle indywidualnych, pojedynczych, którzy w ten sposób lokują swoje oszczędności zamiast na lokatach, ale wielkich graczy inwestycyjnych, obracających miliardami dolarów. Traktują to tak jak akcje czy instrumenty pochodne, przez co tracą zwykli ludzie, płacąc wyższe rachunki za paliwo czy prąd – tłumaczy Andrzej Szczęśniak.
Jego zdaniem winę za to ponoszą zarówno regulatorzy w różnych krajach, którzy nie chcą korzystać z przysługujących im uprawnień, zbyt skuteczne lobby finansowe oraz w ogóle ufinansowienie rynku paliw: zgoda na to, by handel tak cennym paliwem mógł być niekontrolowanym źródłem zarobków. – Polska jest zakładnikiem systemu europejskiego, którym z kolei rządzi wielki kapitał. Politycy za pomocą regulatorów państwowych mogliby z tym zjawiskiem walczyć. Próbuje to robić np. Hiszpania, ale nie jest to takie proste – uważa Andrzej Szczęśniak.
Kiedy skończy się fala podwyżek? Niestety z takimi zjawiskami jak globalna spekulacja jest tak, że są całkowicie nieprzewidywalne. Kończą się tak nagle, jak się zaczęły, trudno więc przewidzieć, kiedy skończy się również obecna fala spekulacji. – To są profesjonaliści, mający świetne narzędzia informatyczne pozwalające im przeprowadzać miliony transakcji na sekundę. Nikt z drobnych inwestorów nie ma pojęcia, jak tak naprawdę to działa. Niestety najgorszy jest fakt, że za czyjeś gigantyczne zarobki spekulacyjne ostatecznie płacą zwykli ludzie, dla których gaz jest źródłem ogrzewania czy paliwa dla kuchni, a nie po prostu źródłem zarobku – mówi Andrzej Szczęśniak.

Droższy gaz ma konsekwencje dla całej gospodarki. Przede wszystkim biedniejsi o wyższe rachunki ludzie będą starać się oszczędzać na konsumpcji innych, mniej niezbędnych dóbr: ubraniach, rozrywce, edukacji. Po drugie tak duże podwyżki uderzają też w działalność wielu firm, które używają gazu albo jako źródła uzyskania energii – także elektrycznej, albo jako surowca w procesie produkcyjnym. Na gazie jest przecież oparty przemysł chemiczny. Po trzecie droższy gaz powoduje, że zaczyna nam brakować źródeł ucieczki od jeszcze bardziej drożejącego węgla. Innymi słowy: do już wysokich rachunków za prąd dołączają coraz wyższe rachunki za ogrzewanie i paliwo. Efekt tego niekorzystnego spięcia, czyli coraz większe podwyżki towarów i usług, łatwo niestety przewidzieć.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki