Problem jest większy, niż się wydaje, bo gdyby zhakować stronę Wikipedii i głosiłaby ona na przykład, że stolicą Francji jest Oslo, możemy spodziewać się, że spora część młodzieży bez chwili refleksji powieliłaby tę bzdurę. Mózg człowieka szybko uczy się traktować internet jako zewnętrzny bank pamięci. Informacja wpada jednym uchem i wypada bezpowrotnie drugim.
Jak zauważyło dwóch nauczycieli, Joe Clement oraz Matt Miles, w książce Screen schooled (Edukowani przez ekrany), dla ludzi urodzonych w ubiegłym wieku komputery i smartfony są użytecznym narzędziem, wspomagającym rozwiązywanie problemów. Dla młodego pokolenia stały się protezą, wyręczającą ich w myśleniu.
Rezultat? Polskie nastolatki mają problemy z rozpoznawaniem propagandy i manipulacji (badania Agnieszki Rypel z 2016 r.). Po części może to być skutek zaburzenia czytania ze zrozumieniem. Jednak wiemy też, że młodzież często nie odróżnia znajdowanych w internecie rzetelnych danych (np. publikacji naukowych) od manipulacji czy opinii (badania Rowlands i Nicholas, 2008). Jeszcze więcej dają do myślenia wyniki badań ySkills, zaprezentowane przez prof. Jacka Pyżalskiego podczas konferencji Saferinternet we wrześniu 2022 r. Otóż większość młodzieży jest przekonana, że ma doskonałe umiejętności oceniania prawdziwości i rzetelności informacji znajdowanych w internecie, jednak w praktyce okazuje się, że nie za bardzo.
Właśnie dlatego szczególnie ważne stało się uczenie umiejętności krytycznego myślenia, samodzielnego wnioskowania i umiejętności oceny rzetelności źródeł informacji. Jest to szczególnie ważne na nastoletnim etapie życia.
Jak to zrobić? Zadawajmy dobre pytania
Doskonałym narzędziem pobudzania myślenia krytycznego są odpowiednie pytania, takie, które motywują, by bardziej zagłębić się w temat, nie pozostając przy odpowiedzi wyszukanej w internecie w trzy sekundy. Oto przykłady takich pytań i poleceń: Powiedz coś więcej na ten temat. Co z tego wynika? Jakie to może mieć zastosowanie praktyczne w życiu? Jakie można z tego wyciągnąć wnioski do wykorzystania? Spróbuj to opisać w inny sposób. Podaj na to kilka przykładów. Opowiedz o tym bardziej szczegółowo. Skąd wiesz, że to prawda? Z jakich źródeł korzystałeś, by udzielić odpowiedzi? Jak by to wyglądało z innej perspektywy?
Bardzo dobrym, pobudzającym do myślenia i analizy sposobem przyswajania informacji jest robienie notatek z czytanego tekstu. Dlatego proponujmy nastolatkom czytanie – nawet jeśli nie całych książek, to artykułów popularnonaukowych na ciekawe dla nich tematy – i robienie z tego notatek. Pytania, na które warto w czasie robienia notatek odpowiedzieć, to: Co z tego jest najważniejsze? Jakie kluczowe słowa lub pojęcia pojawiają się w tekście? Czy w tekście pojawiają się jakieś definicje? Jakie? Czego nie ma w tekście (czego brakuje)? Czego jeszcze na ten temat chciałbym się dowiedzieć?
Docierajmy do źródeł pierwotnych
Gdy nastolatek szuka odpowiedzi na jakiś temat, warto wytłumaczyć mu też różne rodzaje źródeł danych. Najważniejsze jest rozróżnienie na pierwotne i wtórne źródła informacji. Pierwotne to publikacje, które zostały przygotowane, by opisać konkretne obserwowane zjawisko czy badania. Źródłem pierwotnym jest np. artykuł naukowy opisujący badanie, w którym wykazano, że nastolatki nie potrafią odróżnić rzetelnych danych od opinii i manipulacji. Źródłem wtórnym będzie artykuł wspominający o tych badaniach (na przykład ten, który teraz czytasz). Źródłem pierwotnym będzie nagrana wypowiedź jakiegoś polityka, źródłem wtórnym artykuł napisany przez dziennikarza, który cytuje tego polityka (może się zdarzyć, że kompletnie zmieniając wymowę cytatu przez wyrwanie go z kontekstu).
Uczmy nastolatki, by starały się dotrzeć do źródeł pierwotnych, omawiając jakiś temat, i generalnie były czujne. W dobie internetu naprawdę trudno być w pełni odpornym na szerzenie fake newsów.
Ciekawym przykładem jest historia „publicysty” Olivera Taylora, któremu udało się opublikować kilka tekstów w „Jerusalem Post” oraz „Times of Israel”, zanim odkryto, że jest fikcyjną postacią stworzoną przez anonimowego internautę.
Problem szczególnie mocno widać w świecie mediów społecznościowych. Ktoś udostępnia jakąś informację, np. „Nad Niemcami widziano UFO 20 razy w ciągu ostatnich kilku dni, donosi generał Schwartzkopf”, jednak nie sprawdza nawet, czy ów generał w ogóle istnieje. Dlatego takie krytyczne podejście do informacji i dążenie, by dotrzeć do źródeł pierwotnych, przydaje się nie tylko młodzieży, ale i dorosłym.
Tłumaczmy podstawy metodologii nauk społecznych
Brzmi to bardzo skomplikowanie, jednak wcale takie nie jest. Jednym z najpopularniejszych rodzajów dezinformacji jest powoływanie się na badania naukowe dokonane na jednej grupie ludzi, tak jakby dotyczyły innej. Przykładowo ktoś twierdzi, że granie w gry komputerowe rozwija zdolności analityczne dzieci, dlatego nie należy im ograniczać dostępu do gier. Jedno spojrzenie w treść badania pokazuje, że zostało przeprowadzone na ludziach dorosłych. Czy to problem?
Zaproponujcie dzieciom udział w „domowym badaniu naukowym”. Każdy dostaje kartkę z dwoma pytaniami: „Ile czasu dziennie poświęcasz nauce?” oraz „Jakiej umiejętności najbardziej ci brakuje w życiu?”. Potem bierzemy tylko odpowiedzi rodziców i przedstawiamy wyniki, na przykład: „Jak wykazały nasze badania, nastolatki uczą się zaledwie 15 minut dziennie i najbardziej brakuje im umiejętności wyszukiwania alternatyw do elektrochłonnych urządzeń gospodarstwa domowego”. To taki łopatologiczny przykład, dlaczego nie można uogólniać wyników badań na jednej grupie (np. dorosłych) na inną (np. dzieci). Nawiasem mówiąc – odpowiedź na pytanie o umiejętność, której brakuje poszczególnym członkom rodziny, może być ciekawa sama w sobie.
Drugim częstym błędem jest rekrutowanie uczestników badań wśród ochotników (w dodatku często są to osoby, które mogą odnieść korzyści z badań) zamiast losowania ich z dużej grupy. Na przykład ktoś robi ankietę, czy siłownie powinny być tańsze, i przeprowadza ją wśród klientów siłowni. Nagle okaże się, że większość społeczeństwa domaga się obniżek cen w siłowniach.
Można zaproponować dzieciom kolejne „domowe badanie naukowe” – zapraszamy je do ankiety, mającej na celu wyłonienie najlepszej lodziarni w okolicy. W czasie badania będą miały za zadanie odwiedzić trzy lodziarnie i ocenić jakość lodów, jedząc w każdej po trzy kulki różnych smaków. Rodzice finansują eksperyment. Czy będą jakiekolwiek problemy z rekrutacją uczestników i błyskawicznym wypełnieniem ankiet? Nie sądzę. Jednak gdy w tydzień później zaproponujemy wyłonienie najlepszego rzeźnika sprzedającego wątróbkę (lub inny rodzaj jedzenia nielubianego przez dzieci) na tych samych zasadach – chętnych raczej nie będzie.
Konkluzja – jeśli badani to ochotnicy, w dodatku odnoszący korzyści z samego badania lub jego wyników, to nie za bardzo możemy tym wynikom ufać.
Trzecim powszechnym błędem są niejasne definicje. Powiedzmy, że ktoś twierdzi, że 90 proc. nastolatków miało depresję z powodu hejtu. Jednak okazuje się, że nikt nie zdefiniował precyzyjnie tych pojęć i w rezultacie dziewczynka, której było przykro, bo przyjaciółka pod jej zdjęciem na Instagramie napisała, że jest trochę za bardzo poruszone, uważa, że to była depresja spowodowana hejtem. Dlatego zachęcajmy nastolatków, by czytając o badaniach, starali się dowiedzieć, jakich badacze użyli definicji. Może na tyle niejasnych, że każdy je sobie zinterpretował jak chciał? A może te definicje są poprzekręcane?
Kolejny domowy eksperyment: poprośmy domowników, by wypisali trzy najlepsze napoje. Prawdopodobnie dzieci wymienią np. jakiś słodki napój gazowany, płynną czekoladę itp. Wypisz wodę, napoje izotoniczne i herbatę ziołową – i już po badaniu wyjaśnij, że miałeś na myśli „najlepsze dla zdrowia”, a nie „najsmaczniejsze”. Gdy dzieci poczują się oszukane, wyjaśnij, że właśnie taki jest skutek używania niejasnych lub rozmytych definicji.
Co dalej?
Jeżeli nasz nastolatek zainteresuje się tematyką, można mu polecić konkretne lektury pogłębiające temat, np. dostępny za darmo w sieci klasyk Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów Arthura Schopenhauera.
Niezależnie od tego warto przyglądać się różnym komunikatom perswazyjnym, które do nas docierają codziennie – na przykład reklamom. To w ogóle może być ciekawa rodzinna rozrywka: rozszyfrowywanie manipulacji wykorzystywanych w reklamach (tu kłania się nam kolejna klasyka:
Wywieranie wpływu na ludzi Roberta Cialdiniego).
Jeżeli ktoś się zastanawia, czy gra jest warta świeczki, warto sobie uświadomić, że nie musimy mieć nastoletnich dzieci, by zacząć ćwiczyć umiejętność krytycznej analizy informacji. W czasach powszechnej, czasem ukrytej propagandy warto być w te umiejętności wyposażonym niezależnie od wieku.