Logo Przewdonik Katolicki

Branka

Jacek Borkowicz
Mobilizacja rezerwistów w Sewastopolu na anektowanym przez Rosję w 2014 r. Krymie, 27 września 2022 r. fot. STRINGERAFP/East News

Widać, że Władimir Putin popełnił właśnie swoją drugą w tej wojnie wielką pomyłkę. Decyzja o poborze na jakiś czas ratuje mu skórę, ale jednocześnie, na dłuższą metę, stanie się gwoździem do trumny jego dyktatury.

Środa 28 września, miasto Ust Ilimsk na głębokiej syberyjskiej prowincji. Do sali punktu werbunkowego, pełnej przestraszonych rekrutów, wchodzi młody człowiek i z okrzykiem „Już nikt nie pójdzie na wojnę!” (Nikto nie budiet wojewat’ – nie do przetłumaczenia po rosyjsku) i strzela w brzuch wstającego zza biurka wojskowego komisarza. Na sali wybucha panika, chłopaki uciekają. Rusłan Zinin, 23-letni bezrobotny, mimo że nadal trzyma w ręku myśliwską strzelbę z obciętą lufą, oddaje się w ręce sił porządkowych. Patrząc prosto w obiektyw kamery, spokojnie opowiada o tym, co uczynił. Nie wygląda na fanatyka.
Do niedawna nikt by się nawet o tym nie dowiedział. Ale jesteśmy świadkami pierwszej w historii świata wojny, której przebieg śledzić mogą w czasie realnym dziesiątki milionów ludzi. Dlatego Rosja natychmiast podzieliła się na dwa obozy. Jedni potępiają Zinina jako zdrajcę i tchórza, inni – wysławiają jako bohatera, który jako pierwszy z Rosjan radykalnie sprzeciwił się umundurowanym zbrodniarzom, wysyłającym na pewną śmierć młode pokolenie własnych rodaków. Wszystko wskazuje na to, że tych drugich jest więcej.

Wypuścić parę z kotła
Dokładnie tego samego dnia miał wejść w życie ogólnorosyjski zakaz opuszczania granic przez mężczyzn w wieku poborowym. Stosowne rozporządzenia, podpisane przez najwyższe czynniki, widziano już dwa dni wcześniej. Jednak zakaz w ostatniej chwili został cofnięty, a przez rosyjskie punkty graniczne, z trudem bo z trudem, ale nadal mogą wydostawać się na wolność tysiące mężczyzn uciekających przed poborem (tekst pisany 29 września w południe). Wydaje się, że ma to ścisły związek z tym, co wydarzyło się w Ust Ilimsku.
Teraz policzmy: w ciągu tygodnia od ogłoszenia przez Putina mobilizacji na wojnę z Ukrainą uciekło z Rosji ponad ćwierć miliona potencjalnych rekrutów. To więcej niż liczba żołnierzy, jacy w lutym wzięli udział w inwazji. Na listach proskrypcyjnych znajduje się 300 tys. nazwisk, ale wiadomo już, że pobór faktycznie obejmować ma milion mężczyzn. Z tego miliona opuścił Rosję już co czwarty.
Każdy „normalny” głównodowodzący zrobiłby w tej sytuacji wszystko, by uszczelnić granice i zahamować odpływ potencjalnej siły bojowej. Władimir Putin jednak – o którym wiemy, że odsunąwszy generałów, zaczął „ręcznie sterować” wydarzeniami na froncie – uczynił coś dokładnie przeciwnego. „Niech sobie uciekają!” – miał podobno uspokajać go Łukaszenko i rosyjski przywódca najwyraźniej poszedł za jego radą. Dlaczego? Otóż dyktator z Kremla nie może nie znać precedensu, jaki dokonał się wczesną wiosną 1917 r., kiedy to dziesiątki tysięcy rosyjskich żołnierzy, wyczerpanych przedłużającą się wojną z Niemcami, porzucało karabiny i prosto z okopów wracało do swoich chat. Gdzieniegdzie sprzeciwiali się temu oficerowie, ale do nich natychmiast strzelali rozsierdzeni szeregowi.
Tak właśnie wyglądał początek rewolucji, która w błyskawicznie krótkim czasie rozłożyła na łopatki carskie imperium, z jego milionową armią oraz świetnie działającą policją, jawną, jak również tajną. I chyba tego w obecnej chwili boi się najbardziej kremlowski satrapa. Lepiej dla niego, by z rosyjskiego kotła mogło uchodzić ciśnienie, niżby ciśnienie to miało ów kocioł rozsadzić, a dziesiątki nowych Zininów miałoby zacząć strzelać do wojskowych komisarzy.

Kim teraz wojować?
No dobrze, ale chyba – mówiąc łagodnie – nie jest to dla Putina rozwiązanie na dłuższą metę. Wartość bojowa tych, których uda się władzom siłą dowieźć na ukraiński front, będzie znikoma. Trzy tygodnie szkolenia nie uczynią z nich efektywnych zdobywców, skoro nawet żołnierzy w służbie czynnej nie uczyniły zwycięzcami doświadczenia siedmiu miesięcy ukraińskiej wojny. Zresztą długość szkolenia nie ma tu znaczenia, skoro o skuteczności żołnierza decyduje jego chęć do walki. A tutaj poziom owej chęci jest zerowy, albo raczej nawet „na dużym minusie”. Tacy ludzie, jeśli szybko nie poddadzą się przeciwnikowi, skłonni są raczej do aktów dywersji we własnych okopach.
To kto w takim razie prowadzić będzie dalej tę „operację wyzwoleńczą”? Znowu posłużmy się dostępnymi statystykami. Przed 24 lutego na całym odcinku rozgraniczającym od zachodu Rosję od krajów NATO, włącznie z Finlandią, stacjonowało 30 tys. żołnierzy. Obecnie pozostało ich tam tylko 6 tys., czyli dokładnie jedna piąta. Całą resztę pognano już dawno na ukraiński front.
Świadczy to, poza wszystkim innym, o tym, że rosyjski sztab nie wierzy w bzdurne tezy propagandy, wbijającej ludziom do głów, jakoby NATO szykowało się do ataku na rdzennie rosyjskie ziemie. Gdyby NATO rzeczywiście chciało teraz zaatakować, pojazdy pancerne Paktu wjechałyby na teren Rosji praktycznie niebroniony. Ale to tylko dygresja. Ważniejsze jest, że ten zachodni wycinek obrazuje nam całość stanu bojowego rosyjskiej armii. Ona już wykrwawiła się pod Kijowem, Charkowem i Chersoniem, a mimo że rzuciła tam wszystkie dostępne rezerwy, nie ma siły iść do przodu i wycofuje się właśnie spod Limanu w obawie przed zamknięciem w kolejnym kotle. Więc to już chyba koniec, wróżka nowych wojowników Putinowi raczej nie wyczaruje.

Druga pomyłka dyktatora
Miała to być błyskawiczna „operacja specjalna”, w wyniku której, po dwóch, najwyżej trzech dniach, Kijów oraz większa część Ukrainy miały być „wyzwolone spod władzy faszystowskiego reżimu”. W tym właśnie celu Moskwa wysłała na ukraińską stolicę najlepiej wyszkolone oddziały komandosów. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy, więc nie ma potrzeby opisywania. Putin, najprawdopodobniej rozwścieczony, szukał winnych w różnych miejscach: najpierw w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, potem we własnym sztabie. W końcu sam zaczął dowodzić. Najwyraźniej wprowadzono go w błąd z tymi „trzema dniami”.
Dziś, z równą wyrazistością, widać, że tyran popełnił właśnie swoją drugą w tej wojnie wielką pomyłkę. Przypomnijmy sobie ostatnie godziny przed 21 września, czyli ogłoszeniem poboru. W świat wychodziły sprzeczne komunikaty, które nie były tylko dezinformacją, lecz świadczyły o rzeczywistym chaosie na szczytach władzy. „Partia wojny” ścierała się z „partią pokoju”, a Putin co chwila ulegał to jednym, to drugim. Wystarczy wspomnieć o przełożonym w czasie przemówieniu, w którym miał wezwać rosyjski naród do walki. Ostatecznie dał się przekonać „partii wojny” i decyzję o poborze jednak ogłosił. To na jakiś czas ratuje mu skórę, ale jednocześnie, na dłuższą metę, stanie się gwoździem do trumny jego dyktatury.
A Rusłan Zinin, z godziny na godzinę, wyrasta na rosyjskiego bohatera. Zegar bije…

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki