Zacznijmy od doktryny, która pozornie mało powinna obchodzić szarego obywatela, ale od której zależy jednak rozwój wydarzeń w dłuższym okresie. Do tej pory NATO – właściwie od momentu rozpadu Związku Sowieckiego, a już na pewno od pierwszych lat XXI wieku – deklarowało, że chce widzieć w Rosji partnera. Ten punkt widzenia wynikał z ówczesnych analiz, mówiących, że po zakończeniu zimnej wojny oraz polaryzacji świata na „socjalistyczny” i „kapitalistyczny” wspólną troską silnych państw będzie zapobieganie zagrożeniom globalnym, takim jak zmiany klimatyczne czy też międzynarodowy terroryzm. Wymienione tutaj kłopoty nie przestały być ważne i końcowy dokument madrycki wyraźnie o tym wspomina. Prysły jednak iluzje o światowej solidarności. Od tej pory Rosja oficjalnie uważana jest za „największe i bezpośrednie zagrożenie” dla Paktu, krótko mówiąc – za przeciwnika, i to przeciwnika strategicznego.
To sama w sobie oczywiście wiadomość smutna, lecz pozytywem jest dostrzeżenie rzeczywistości. NATO przecież nie wymyśliło sobie wroga, on już i tak istnieje i działa.
Putin strzela sobie w stopę
Wielkim sukcesem jest ostateczne potwierdzenie szybkiego przyjęcia do Paktu Szwecji oraz Finlandii. To diametralnie zmienia układ sił w basenie Morza Bałtyckiego oraz całej północnej Europie. Do tej pory oba skandynawskie kraje obstawały przy neutralności. Szwedzi, których wojowniczość niegdyś mocno dała się we znaki Europie (także my coś o tym wiemy), od ponad dwustu lat starali się utrzymać wizerunek najbardziej pokojowego narodu na kontynencie. Również Finowie, którzy co prawda umieli się skutecznie obronić przed rosyjską agresją lat 1939–1944, stali się synonimem wyrozumiałości wobec imperialnych ambicji sąsiada, czego symbolem było hasło „finlandyzacja”. Agresja na Ukrainę wszystko zmieniła, w Sztokholmie i Helsinkach zrozumiano, że obu krajów nie stać już na luksus neutralności.
Przypomnijmy, że preludium do ukraińskiej wojny stała się, ogłoszona w ultymatywnym tonie, doktryna Putina, mówiąca, iż Rosja nie ścierpi bezpośredniego sąsiedztwa z jakimkolwiek krajem należącym do NATO. Gdyby potraktować serio to żądanie, uczestnictwa w Pakcie musiałyby się wyrzec – w imię „pokoju” – wszystkie trzy kraje bałtyckie, do tego Polska, a także… Norwegia, która za kołem polarnym też ma kawałek wspólnej z Rosją granicy lądowej. I w pewnym sensie w imię tej doktryny Rosja zaatakowała Ukrainę, która nie ukrywała swoich NATO-wskich aspiracji.
I tutaj rosyjski prezydent poniósł całkowitą, prestiżową klęskę. Po pierwsze – zakładanego celu nie osiągnął, co zresztą było do przewidzenia. Dlaczego więc uwierzył w jego realizację Putin, wytrwany analityk, który dotąd skutecznie mieszał w całym globalnym kotle? Można postawić hipotezę, że rosyjski przywódca, wychowany w szkole KGB, zaufał raportom swoich agentów z poszczególnych odcinków „frontu Europa”. A te, składane z Niemiec, Francji czy Włoch, brzmiały optymistycznie: europejska jedność ma się ku końcowi. Putin zagrał więc va banque i przegrał, gdyż nie wziął pod uwagę, że suma sukcesów lokalnych nie daje, w prosty, matematyczny sposób, uniwersalnego zwycięstwa.
Po drugie – w świetle putinowskiej doktryny długofalowe skutki tej wojny, po decyzji o przyjęciu do NATO Szwecji oraz Finlandii, już okazały się znacznie gorsze niż stan rzeczy do 24 lutego bieżącego roku. Rosyjski przywódca w klasyczny sposób strzelił sobie w stopę. Rosjanie być może dają się okłamywać telewizyjnej propagandzie, ale na szczeblu decyzyjnym nie są przecież głupcami i wiedzą, że to klęska. Nie wróży to dobrze przyszłości Władimira Władimirowicza.
Przyjazny dyktator znad Bosforu
O przyjęciu dwóch krajów skandynawskich do Paktu zadecydowało ustępstwo tureckiego prezydenta Recepa Erdoğana, który nie będzie już wetować szwedzkiej i fińskiej akcesji. Ceną za to była zgoda Szwecji oraz Finlandii (a także stojącego za plecami Szwedów i Finów prezydenta USA Joe Bidena) na uznanie procedury ekstradycji do Turcji 33 mieszkających tam Kurdów, których Ankara oskarża o terroryzm. Kompromis należy ocenić jako świński, zważywszy, że Turcy szafują argumentem terroryzmu szeroko, w zależności od tego, jak im się podoba, zaś rzekomi terroryści to przecież także bojownicy o samostanowienie Kurdystanu, a więc niejako ludzie walczący w imię praw człowieka. Można się tylko domyślać, że strona zachodnia naciskała, by w przypadku wydania tych osób ich procesy odbyły się z zachowaniem praworządności oraz przejrzystości – i Turcja na pewno się na ów warunek zgodziła.
Natomiast z punktu widzenia nagiej geopolitycznej strategii ustępstwo Zachodu jest minimalne. Erdoğan, jak się wydaje, jest takim drugim Putinem, tyle że z gruntu przyjaznym Zachodowi i rozżalonym na tenże Zachód, iż owej postawy nie docenia. Teraz wystarczyło, że Biden publicznie nazwał go wielkim politykiem i pochwalił za transfer ukraińskiego zboża – i ten od razu nagrodził go zgodą na rozszerzenie najsilniejszego sojuszu zbrojnego świata.
Flanka do połowy pełna
Pozostają jeszcze kontrowersje dotyczące stopnia skuteczności wschoniejflanki, czyli w dużej mierze naszej wschodniej granicy. Część polskich komentatorów ocenia wyniki szczytu jako porażkę polskiej sprawy, a w najlepszym razie wysoce niewystarczające gwarancje naszego bezpieczeństwa. Chodzi o stałe bazy NATO na terenie Polski, o które jeszcze na lutowym szczycie w Brukseli upominał się prezydent Andrzej Duda. Tutaj zmiany nie ma, bazy nadal będą miały charakter rotacyjny. W opinii pesymistów daje to Rosji możliwość zaskoczenia nas zbrojnym atakiem.
Popatrzmy jednak na ten problem pod kątem przysłowiowej szklanki pełnej do połowy. Z tego punktu widzenia w Madrycie uzyskaliśmy wszystko, co tylko mogliśmy. Przekształcenie obecnych ośrodków dyslokacji wojsk amerykańskich w stałe bazy NATO oznaczałoby dla USA, bo to one są tutaj stroną rozgrywającą, znaczącą zmianę, a co za tym idzie, nie mniej znaczące wkłady finansowe. A na to liczyć nie było można, gdyż dowództwo Paktu myśli globalnie, za rosyjską kurtyną dostrzegając Chiny i ich sąsiedztwo poprzez Pacyfik z Ameryką, globalnie też rozkłada inwestycje. Kierownictwo Paktu do spółki z Pentagonem, jak widać, postawiły na rozwój wydarzeń, w którym długotrwała wojna pozycyjna, toczona na Ukrainie, osłabi armię rosyjską na tyle, że przez dłuższy czas nie będzie ona mogła podejmować dalszych działań ofensywnych. W tej chwili, jak się wydaje, jesteśmy w połowie drogi do tego celu.
W tym wariancie znaczące zwiększenie sił szybkiego reagowania, z 40 do 300 tysięcy żołnierzy, powinno wystarczać. Tym bardziej, że do Polski, konkretnie do Poznania, przeniesiona zostanie kwatera główna V Korpusu Armii Stanów Zjednoczonych.
Nie ma co ukrywać, że w sytuacji wejścia Szwecji i Finlandii do NATO wzrasta też drażliwy problem tak zwanego przesmyku suwalskiego, owych 65 kilometrów, które dzielą obwód kaliningradzki od Białorusi, pozostającej pod kontrolą Putina. Teraz będzie też oddzielał Moskwę od jedynego terytorium bałtyckiego, które nie należy do Paktu. Przyjęte w Madrycie rozwiązania sugerują jednak niewiarę NATO-wskich analityków w zdolność Putina do próby przerwania owej przeszkody. Miejmy nadzieję że wojskowi stratedzy wiedzą, co robią.