Głosowanie Turcji nad przyjęciem Finlandii do NATO było zamknięciem pierwszego etapu poszerzenia sojuszu po wybuchu wojny na Ukrainie. Choć zarówno Węgry, jak i Turcja nie zdecydowały jeszcze, kiedy będą głosować nad przyjęciem Szwecji, zmiana granic Paktu Północnoatlantyckiego stała się faktem. Przed wybuchem wojny Putin szantażował Zachód, mówiąc, że trzeba cofnąć granice sojuszu do lat 90., gdy nie należały do niego ani państwa bałtyckie, ani kraje Europy Środkowej. Teraz zaś kraj, który ma 1400 km bezpośredniej granicy z Rosją, wchodzi do Sojuszu, sprawiając, że na przykład leżący na wschodzie Zatoki Fińskiej Sankt Petersburg jest otoczony państwami NATO – od południa Estonią, od północy Finlandią. Fundamentalnie zmienia to sytuację bezpieczeństwa w tym regionie, a gdy – miejmy nadzieję szybko – do Sojuszu wejdzie Szwecja, cały Bałtyk stanie się wewnętrznym morzem NATO – z małym wyjątkiem wybrzeża o kilkudziesięciokiliometrowych bokach trójkąta między Wyborgiem, Sankt Petersburgiem i granicą rosyjsko-estońską w Narwie.
Paradoksalnie Polska staje się przez to bezpieczniejsza, bo bezpieczniejszy staje się Bałtyk. To dla nas tym ważniejsze, że polska flota nie jest, delikatnie rzecz ujmując, najpotężniejszą w Europie. Teraz jednak naszego bezpieczeństwa będą strzegły również floty Niemiec, Finlandii czy Szwecji oraz cały potencjał trzech małych państw bałtyckich.
Jednak nie powinniśmy wcale czuć się uspokojeni obecną sytuacją. Do końca wojny wciąż daleko. Musimy się oswoić z sytuacją, w której będzie trwało swoiste przeciąganie liny między Ukraińcami a Rosjanami, walka o każdą piędź ziemi. Ukraińcy muszą jak najwięcej swojego terytorium odbić Rosjanom, by mieć jak najlepszą pozycję przetargową, jeśli w przyszłości obie strony będą tak wyczerpane wojną, że siądą do rozmów pokojowych. Ale do tego czasu Zachód musi Ukrainie dawać narzędzia do tego, by mogła się bronić.
Ale dokładnie z tego samego powodu Rosjanie zrobią wszystko, wyciągną z magazynów czołgi, które mają nawet siedem dekad, rzucą na front nieprzeszkolonych rekrutów, tylko po to, by w dniu, w którym trzeba się będzie układać z Ukraińcami, mieć jak najlepsze karty.
Dlatego oczywiście powinniśmy się cieszyć, że NATO się powiększa, ale równocześnie wiedzieć, że to nie oznacza, że zaraz nastanie pokój. Przeciwnie. Powinniśmy mieć świadomość, że czeka nad długi i wyczerpujący bój między Wschodem a Zachodem. Bój, w którym musimy przestawić nasze myślenie, uznać, że nie będą to czasy bogactwa i obfitości, bo duża część naszego budżetu będzie szła na zbrojenia. Papież Franciszek oburza się, że państwa wydają pieniądze na broń, zamiast na jedzenie dla najuboższych. I ma rację. Ale w sytuacji, gdy wszystkie fabryki w Rosji i w państwach, które ją wspierają, pracują na rzecz przemysłu wojennego, który ma pognębić Ukrainę, a później – kto wie – również nasz kraj, nie możemy na to patrzeć z założonymi rękami. Zbyt dobrze wiemy, co dzieje się na terenach, które zajmuje Rosja, o terrorze, przemocy i śmierci, która zaczyna wówczas panować. I to nie tylko odpowiedzialność polityków, ale też każdego z nas, by się przed taką sytuacją zabezpieczyć.