Logo Przewdonik Katolicki

Najbardziej wysunięta placówka

Jacek Borkowicz
Manewry NATO w Estonii w kwietniu 2022 r., już po agresji Rosjan na Ukrainę fot. Ben Birchall/Getty Images

Jeśli chcemy zakończenia wojny na Ukrainie, bierzmy przykład nie z Francji, ale z Estonii – głosi tytuł analizy zamieszczonej 14 grudnia w „Washington Post”. Podobne głosy, wzywające do zaostrzenia kursu wobec rosyjskiego agresora, słychać ostatnio na Zachodzie coraz częściej.

Refleksem tej zmiany nastrojów jest chociażby zgoda uczestników ostatniego szczytu G7 co do przyszłych losów Władimira Putina: ten człowiek musi stanąć przed międzynarodowym trybunałem. Rola niewielkiego bałtyckiego państwa jest w tym procesie nie do przecenienia: chodzi bowiem o wysuniętą placówkę NATO.

Odwieczna granica Zachodu
16 sierpnia w Narwie zdemontowano czołg T-34, stojący tam od kilkudziesięciu lat jako pomnik wyzwolenia od faszyzmu. Podobnych pamiątek, mimo 30 lat niepodległości, pozostało dotąd w Estonii kilkaset. Kiedy w 2007 r. rozbierano „pomnik wdzięczności” w centrum Tallina, doszło wtedy do ulicznych rozruchów wywołanych przez miejscowych Rosjan. Od tej pory rosyjsko-sowieckich pamiątek raczej nie ruszano. Dopiero pod koniec ubiegłego roku rząd postanowił je usunąć jako żenujące relikty kolonialnej dominacji Moskwy. Rozbiórka pomników przyspieszyła po ataku na Ukrainę: rosyjski czołg przestał być neutralnym emocjonalnie symbolem przeszłości, stając się złowrogim przypomnieniem o nadal agresywnym sąsiedzie.
Czołg z Narwy był jednak symbolem szczególnym. To historyczne miasto leży nad rzeką o tej samej nazwie, środkiem której biegnie granica z Rosją, a jednocześnie granica Unii Europejskiej oraz NATO. To najbardziej na północny wschód wysunięty przyczółek Paktu: stąd do Petersburga jest zaledwie 100 kilometrów. Tutaj od stuleci kończy się Zachód. Krzyżacki zamek kawalerów mieczowych, stojący na lewym brzegu rzeki, ma naprzeciwko, jak w lustrzanym odbiciu, zamek Iwana Groźnego stojący w rosyjskim Iwangorodzie.
Jak wyglądało „wyzwolenie od faszyzmu” w miejscowym wydaniu? Gdy hitlerowcy w 1941 r. zagarnęli Estonię, kraj ten od dwóch lat doświadczał niesłychanej w swoich dziejach narodowej eksterminacji, prowadzonej przez sowiecko-rosyjskich okupantów. Trudno się zatem dziwić, że gdy ci ostatni zbliżyli się ponownie do estońskich granic, Estończycy byli gotowi sprzymierzyć się nawet z diabłem, byle tylko nie dopuścić do powrotu koszmaru (okupacja niemiecka była tam bez porównania łagodniejsza od sowieckiej). W 1944 r. w obronie ojczyzny stanęła estońska obrona krajowa. Ramię w ramię z żołnierzami Wehrmachtu – nie z sympatii dla nazizmu, lecz z konieczności.
Narwa była wtedy miastem zamieszkałym prawie wyłącznie przez Estończyków. Gdy Sowieci przypuścili nań serię nalotów dywanowych, z barokowej starówki nie pozostał kamień na kamieniu. Ludność cywilną na szczęście udało się ewakuować, lecz żadnemu z dotychczasowych mieszkańców nie było danym wrócić do rodzinnego miasta po zakończeniu wojny. Zwycięska Rosja z powrotem wcieliła Estonię w skład ZSRR, a do odbudowanej w sowieckim stylu Narwy dowieziono osadników z głębi imperium. Odtąd jest miastem prawie w stu procentach zasiedlonym przez Rosjan. Ten stan rzeczy usankcjonowano także w niepodległej Estonii.
Nowi mieszkańcy miasta czują się „estońskimi Rosjanami”, szczególnie dotyczy to młodszych pokoleń. Jednak wśród starszych sporo jest jeszcze sowiecko-imperialnych sentymentów, podsycanych nadto putinowską ideologią, płynącą z iwangorodzkiego brzegu. Dlatego czołg T-34 musiał zniknąć z postumentu.

Pod pretekstem uprzemysłowienia
Estończycy mają specjalne powody, by nie ufać wielkim słowiańskim sąsiadom ze wschodu. Ostatnie 500 lat historii ich kraju to dzieje oporu wobec ekspansji Moskwy, która powoli, lecz konsekwentnie rozpychała się nad Zatoką Fińską kosztem fińskich pobratymców Estończyków. To przecież na ich ziemi powstała nowa stolica imperium, Sankt Petersburg.
Gdy po upadku caratu proklamowano niepodległą Estonię, w skład młodego państwa wszedł także prawobrzeżny Iwangorod. Miasto to wcielono jednak do Rosji w wyniku sowieckiej inwazji i powołania Estońskiej SRR. Także w tej republice, jak już wiemy, osiedlano Rosjan, zresztą nie tylko w Narwie: na zachód od miasta wyrósł szereg osiedli wokół nowo wybudowanych kopalni łupków. W ten sposób cały północno-wschodni narożnik niewielkiego kraju stał się etnicznie rosyjski. Moskwa, pod pretekstem uprzemysłowienia, prowadziła politykę bezwzględnej kolonizacji.
O kolejnym etapie etnicznej agresji dowiedzieli się Estończycy 25 lutego 1987 r. Tego dnia telewizyjny komunikat oznajmił im o rozpoczęciu kampanii budowy sieci kopalń fosforytów. Rzecz w tym, że złoża owych fosforytów zalegają pod ziemią dokładnie na zachód od „rosyjskiego narożnika” i dochodzą prawie aż pod Tallin. Oznaczałoby to faktycznie nową falę rosyjskiej kolonizacji, która radykalnie zmieniłaby stosunki etniczne w republice. Milionowemu narodowi zostałoby tylko zachodnie wybrzeże oraz kilka wysp na Bałtyku. Masowe demonstracje Estończyków wstrzymały realizację projektu. Na szczęście niedługo potem, w obliczu rozpadu ZSRR, Estonia powtórnie wybiła się na niepodległość.

Kobieca twarz skutecznej obrony
Estonia, w odróżnieniu od Łotwy i Litwy, nie sąsiaduje z Białorusią, dlatego wolna jest od granicznych prowokacji urządzanych przez Aleksandra Łukaszenkę. Minusem jej położenia jest natomiast peryferyjność. W czerwcu tego roku, na konferencji NATO w Madrycie, powiedziano otwarcie to, czego wszyscy i tak się domyślali: w razie rosyjskiej inwazji militarnej Estonii, podobnie zresztą jak dwóch pozostałych bałtyckich członków Paktu, nie da się obronić. Plan strategiczny zakłada, że dopiero po sześciu miesiącach NATO będzie mogło się w tym regionie zdobyć na kontrofensywę. Co te sześć miesięcy okupacji może oznaczać dla małej Estonii, widać chociażby po losie zniszczonych miast i wsi Ukrainy.
Dlatego Estończycy aktywnie zabiegają o zwiększenie kontyngentu wojsk NATO w ich kraju. W chwili obecnej stacjonują tam dwie „wielonarodowe grupy bojowe” Paktu, liczące w sumie półtora tysiąca żołnierzy. Jest to liczba o znaczeniu symbolicznym, która w żadnym wypadku nie mogłaby zagwarantować trwałego oporu w razie agresji. Tallin postawił sobie za zadanie ściągnięcie do Estonii kontyngentu 20–25 tys. natowskich żołnierzy. Ale taki cel strategiczny wymaga co najmniej kilku lat budowy lotnisk, baz i poligonów. Ważnym etapem jest tutaj, ogłoszona 8 grudnia, decyzja o sprowadzeniu z USA kilku wyrzutni HIMARS, które ostatnio tak dobrze sprawdzają się na ukraińskim froncie.
Twarzą estońskich starań o skuteczną obronę jest Kaja Kallas. W sierpniu tego roku pani premier wypowiedziała się za tym, by przyszły trybunał międzynarodowy, który osądzać będzie rosyjskie zbrodnie wojenne, nie skupił się tylko na wąskim czasowo odcinku, jakiego początkiem był tegoroczny 24 lutego. Rosja, zdaniem Kallas, powinna odpowiadać za wszystkie zbrodnie, które popełniła od 1917 r. Gdyby tak się istotnie stało, doczekalibyśmy się nowej Norymbergi. Ze świadomością, że dopiero nasze pokolenie zaznało zamknięcia bilansu nierozliczonych do końca krzywd, jakie narodom wschodniej części Europy przyniosła II wojna światowa.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki