Ludzie trzymający narodowe flagi i przepasane czarnymi wstążkami świece śpiewali zakazane od lat patriotyczne pieśni. W kulminacyjnym momencie demonstracji, o godz. 19.00, Litwini, Łotysze i Estończycy na 15 minut wznieśli ręce do góry.
Był to pokojowy protest przeciwko zawartemu 50 lat wcześniej niemiecko-sowieckiemu paktowi Ribbentrop–Mołotow. Porozumieniu, które przyspieszyło wybuch II wojny światowej, a w konsekwencji przyniosło krajom Europy Środkowej i Wschodniej kilkudziesięcioletnie zniewolenie. Polsce, pierwszej ofierze porozumienia, po 1945 r. udało się przynajmniej zachować pozory suwerenności, natomiast kraje bałtyckie na długo stały się częścią sowieckiego imperium.
Bałtycki Łańcuch, nazywany także Bałtyckim Szlakiem, był pierwszym tak wyraźnym znakiem niepodległościowych dążeń trzech republik i efektem ogromnego wysiłku działających w tych państwach ruchów narodowych – litewskiego Sajudisu, estońskiego Rahvarinne i łotewskiego Tautas Fronte.
Niewiele osób jednak pamięta, że tak naprawdę wszystko zaczęło się 10 lat wcześniej: 23 sierpnia 1979 r., gdy z inicjatywy dysydenckiej Ligi Niepodległości Litwy, 45 obywateli Litwy, Łotwy i Estonii wystosowało zaadresowane do ONZ oraz rządów ZSRR, NRD i RFN memorandum, w którym zażądali likwidacji zmowy dwóch agresorów, czyli przywrócenia niepodległości republik bałtyckich oraz wycofania z ich terytoriów okupacyjnych wojsk sowieckich. Wtedy krok ten przeszedł niemal bez echa.
Ponownie o pakcie Ribbentrop–Mołotow Bałtowie przypomnieli już w czasach Gorbaczowowskiej pierestrojki, w roku 1987, kiedy to w trzech stolicach: Wilnie, Rydze i Tallinie, odbyły się pierwsze niezależne demonstracje. Jednak dopiero zorganizowany dwa lata później Bałtycki Łańcuch naprawdę zwrócił uwagę świata na żądania bałtyckich narodów, stając się punktem zwrotnym na ich drodze do niepodległości.
Poczuli się wolni
„Tysiące ludzi na Litwie, Łotwie i w Estonii bierze udział w proteście przeciwko tajnemu protokołowi układu Hitler–Stalin, na mocy którego wspomniane państwa utraciły niepodległość. Mężczyźni, kobiety i dzieci stoją, trzymając flagi, śpiewając narodowe pieśni i żądając unieważnienia postanowień paktu” – donosił 23 sierpnia 1989 r. z Wilna korespondent Serwisu Światowego BBC.
Cytowani w poświęconym Bałtyckiemu Łańcuchowi dokumentalnym filmie Baltic Way 1989 – Achieving the Unthinkable („Bałtycki Szlak – Osiągając niemożliwe”), wspominają tamte wydarzenia niemal jednym głosem. „To był moment pełnego szczęścia, gdy czujesz, że wszyscy odczuwają to samo i stanowią jedność. To było wspaniałe” – to Aija Celma-Evans z Łotwy. „Wielkie poczucie dumy i niesamowitego szczęścia, że tam byliśmy, że na naszych oczach tworzy się historia, to był zaszczyt, powód do dumy, coś trudnego do opisania” – to jej rodak Uve Hodgins. „Czuliśmy się wolni, chociaż w naszych krajach stały setki tysięcy sowieckich żołnierzy. Nie baliśmy się, to była euforia, niezwykłe poczucie jedności” – Vołodymyr Jermolenko, członek Sajudisu, Rosjanin z pochodzenia.
Według innej uczestniczki, łotewskiej posłanki Sandry Kalniete, Bałtycki Łańcuch stał się legendą, którą można porównać tylko do nieuznającego przemocy protestu Mahatmy Gandhiego. Podobnego zdania jest pierwszy przywódca litewskiego Sajudisu Vytautas Landsbergis. „Bałtycki Szlak był naszym przesłaniem dobrej woli do całego świata, pokojowym żądaniem wolności, wyrazem przekonania, że przemoc i niesprawiedliwość muszą znaleźć swój kres, uważaliśmy, że musimy zaryzykować” – mówił Landsbergis w 20. rocznicę akcji.
Gruzińska przestroga
Decyzja o zorganizowaniu tak niezwykłej imprezy na pewno nie była łatwa. Co prawda w Rosji trwała pierestrojka, a w czerwcu w Polsce odbyły się pierwsze częściowo wolne wybory, ale Związek Sowiecki ciągle trudno było nazwać martwym lwem. Trzy miesiące wcześniej boleśnie przekonali się o tym Gruzini, którzy także zaczęli marzyć o niepodległości. 9 kwietnia 1989 r. demonstrujący w Tbilisi tłum złożony głównie z kobiet, został zaatakowany przez specjalnie sprowadzonych do gruzińskiej stolicy sowieckich żołnierzy. Nieuzbrojonych demonstrantów najpierw ostrzelano, a następnie zaatakowano łopatkami saperskimi i gazem paraliżującym K-15. Zginęło wówczas 19 osób, a kilkaset zostało rannych. Wśród ofiar przeważały kobiety.
Tbiliska masakra odbiła się szerokim echem w świecie i nieco zachwiała wiarą Zachodu w „europejskość” sowieckiego przywódcy Michaiła Gorbaczowa. Niewykluczone zresztą, że właśnie międzynarodowy skandal, jaki wywołała pacyfikacja gruzińskiej demonstracji, przyczynił się do sukcesu Bałtyckiego Łańcucha. Gorbaczow odrzucił bowiem propozycję przywódcy NRD Ericha Honeckera oraz I sekretarza Rumuńskiej Partii Komunistycznej Nicolae Ceauşescu, którzy zadeklarowali chęć udzielenia Moskwie „bratniej pomocy” w stłumieniu bałtyckiej manifestacji.
Z przygotowań do niej Rosja doskonale zdawała sobie sprawę, ale podobno Gorbaczow nie bardzo wierzył, że „niepodległościowcom” z nadbałtyckich republik uda się przygotować
niemającą precedensu w historii operację, wymagającą znakomitej koordynacji działań i solidarnego poparcia społeczeństw trzech republik.
Perfekcyjna organizacja
Z pomysłem zorganizowania manifestacji w postaci łańcucha ludzkich rąk wystąpił Edgar Savisaar, późniejszy pierwszy premier niepodległej Estonii. Chodziło nie tylko o zaprotestowanie przeciwko następstwom paktu Hitler–Stalin, ale także zademonstrowanie pokojowego charakteru bałtyckich ruchów wyzwoleńczych. Ich przywódców kremlowska propaganda starała się bowiem przedstawić jako ekstremistów i terrorystów o nazistowskich sympatiach. Przedstawiona przez Savisaara propozycja została 15 lipca omówiona przez przedstawicieli ruchów narodowych z Litwy, Łotwy i Estonii, którzy niecały miesiąc później,12 sierpnia, czyli 11 dni przed akcją, podjęli decyzję o jej realizacji. A ta nie była wcale prosta.
Najpierw trzeba było obliczyć, ile osób potrzeba do stworzenia łańcucha, tak aby nie powstała w nim żadna wyrwa. Potem zapewnić dojazd na określone miejsce tym, którzy nie posiadali samochodów, a takich była w ZSRR większość. Wymagało to ścisłej współpracy nie tylko działaczy opozycyjnych, ale także przedstawicieli lokalnych społeczności. Teraz nie wydaje się to, aż tak skomplikowane, ale trzeba pamiętać, że wówczas nie było ani internetu, ani telefonów komórkowych. W tej sytuacji sukces łańcucha zależał od mobilizacji całego społeczeństwa. I to się udało.
Jak opowiadali świadkowie tamtych zdarzeń, ludzie, gdy tylko dowiadywali się o pomyśle, natychmiast włączali się w jego realizację. Trasa została podzielona na poszczególne odcinki, z których każdy przydzielony był innej grupie. Organizowano autobusy i wszelkie możliwe środku transportu, tak aby najpóźniej na pół godziny przed rozpoczęciem akcji, każda grupa była na swoim miejscu.
Wynik przeszedł wszelkie oczekiwania. W trzech krajach, liczących wówczas łącznie około 7,5 mln mieszkańców (trzeba pamiętać, że Łotysze na Łotwie stanowili wówczas 52 proc., a Estończycy w Estonii niecałe 62 proc. obywateli), ponad 2 mln ludzi wzięło udział w akcji.
Efekt domina
Takiej demonstracji od dawna pogodzony z okupacją państw bałtyckich świat nie mógł nie zauważyć. Wydarzenie na żywo relacjonowały największe agencje informacyjne, rejestrowały je dziesiątki kamer zagranicznych telewizji. Widzowie na całym świecie mogli zobaczyć trzymane przez stojących w łańcuchu ludzi świece owinięte czarnymi wstążkami i podniesione do góry złączone ręce.
Międzynarodowe media nagle przypomniały sobie o pakcie Ribbentrop–Mołotow. Znani komentatorzy zwrócili uwagę na jego skutki dla narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Niepodległość Litwy, Łotwy i Estonii przestała być tematem zamkniętych politycznych czy dyplomatycznych rozmów, a stała się bliska tysiącom ludzi na Zachodzie. W wielu miastach, w tym w Bonn, Berlinie, Sztokholmie, Toronto, Melbourne, ale także Moskwie odbyły się manifestacje poparcia. Wydarzeniu przyglądano się i komentowano je także w sowieckich republikach, w tym na Ukrainie i w Mołdawii.
Pierwszym widocznym rezultatem Bałtyckiego Łańcucha stało się podpisanie przez Michaiła Gorbaczowa w grudniu 1989 r. deklaracji potępiającej pakt Ribbentrop–Mołotow. Potem nastąpił efekt domina. 11 marca 1990 r. 124 głosami „za”, przy sześciu wstrzymujących się (niestety byli to Polacy), Litwa jako pierwsza ogłosiła niepodległość. Zapłaciła za to dużą cenę. Niemogący pogodzić się z taką samowolą Kreml, przerażony fatalnym przykładem dla innych republik, wysłał przeciwko zbuntowanym czołgi, które jednak ostatecznie zmuszony był wycofać. Estonia i Łotwa ogłosiły swoją niepodległość 21 sierpnia 1991 r., tuż po tym, jak w Moskwie upadł tzw. pucz Janajewa, czyli bunt generałów, którzy chcieli przywrócić w rozpadającym się ZSRR rządy silnej ręki.
Trzy miesiące później, 8 grudnia 1991 r., prezydent Rosji Borys Jelcyn, przewodniczący białoruskiej Rady Najwyższej Stanisław Szuszkiewicz oraz prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk podpisali w białoruskich Wiskulach tzw. Umowy Białowieskie rozwiązujące Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich i powołujące na jego miejsce Wspólnotę Niepodległych Państw.
Krajów bałtyckich to już jednak nie dotyczyło. Jako jedyne republiki byłego ZSRR w 2004 r. zostały członkami NATO oraz Unii Europejskiej.
CYTAT
Bałtycki Szlak był naszym przesłaniem dobrej woli do całego świata, pokojowym żądaniem wolności, wyrazem przekonania, że przemoc i niesprawiedliwość muszą znaleźć swój kres, uważaliśmy, ze musimy zaryzykować
Vytautas Landsbergis, pierwszy przywódca litewskiego Sajudisu