Finlandia już to uczyniła, stosowna decyzja Szwecji zapadnie lada dzień, prawdopodobnie jeszcze przed ukazaniem się drukiem tego numeru „Przewodnika Katolickiego”. Ze strony samego NATO wiadomo, że uczyni wszystko, aby proces przyjęcia nowych kandydatów przebiegł jak najszybciej. Przyjęcie dwóch krajów skandynawskich do najsilniejszego sojuszu obronnego świata trwale zmieni układ sił w całej Europie.
Uprzedzić desant na Gotlandię
O takim historycznym geście Helsinek i Sztokholmu ćwierkały wróble od dawna. Agresywna polityka reżimu Władimira Putina, jaką ten prowadzi co najmniej od 2008 r., czyli od ataku na Gruzję, z roku na rok osłabiała pozycje „neutralistów” w tych krajach, proporcjonalnie zwiększając liczbę osób obawiających się rosyjskiego ataku. Eksperci od wojskowości w obu krajach są tutaj zgodni ze specjalistami z NATO chociażby w kwestii Gotlandii, szwedzkiej wyspy położonej na samym środku Bałtyku. Rosyjski desant na nią i rozmieszczenie tam rakiet dalekiego zasięgu w praktyce umożliwiłyby Moskwie panowanie nad całym basenem Bałtyku, wliczając w to północne Niemcy oraz oczywiście Polskę.
Szczególnie Finowie, którzy mają własne, bogate doświadczenia bojowe z rosyjskim sąsiadem, zaczęli opowiadać się przychylnie wobec idei członkostwa w NATO. Tendencje te tylko się wzmocniły w latach 2014–2015, kiedy to Rosja anektowała Krym i wywołała hybrydową wojnę w Donbasie, zaś kropkę nad „i” postawiła tutaj lutowa inwazja na Ukrainę. Sondaż przeprowadzony w kwietniu tego roku wykazał, że za przystąpieniem do Paktu opowiada się, bez zastrzeżeń, aż 57 proc. Finów.
Fiński prezydent Sauli Niinistö stosowną decyzję swojego kraju ogłosił już w niedzielę 15 maja. Dzień wcześniej lojalnie poinformował o niej, w rozmowie telefonicznej, prezydenta Rosji. W zamian usłyszał zapewne kilka znanych już sloganów o „konsekwencjach”, jakie jego kraj poniesie po podjęciu tej decyzji. Putin nie może już jednak jej powstrzymać, sam ją zresztą, wbrew własnej woli, walnie przyspieszył. Jak na razie jedyną sankcją było wstrzymanie przez Rosję dostaw prądu, ale Finlandia, importująca z Rosji zaledwie 10 proc. energii elektrycznej, bez problemu tę dziurę załata dostawami z chętnej do pomocy Szwecji.
Z kolei szwedzka premier Magdalena Andersson zapowiedziała w tym samym czasie, że Sztokholm podejmie podobne rozstrzygnięcie „w ciągu kilku dni”. W poniedziałek 16 maja obraduje nad nim szwedzki parlament; nie wydaje się prawdopodobnym, aby podjął w tej kwestii decyzję inną niż Helsinki. Szwedzi zastrzegają tylko, że nie będą chcieli na swoim terytorium ani broni jądrowej, ani też stałych baz wojsk NATO. Wydaje się, że jest to wynikiem nie tyle szwedzkiej ostrożności wobec Rosji, ile wnioskiem wyciągniętym z bieżącej obserwacji postępów ukraińskiej armii, która doskonale sobie radzi z odpieraniem Rosjan – nawet bez oficjalnego i aktywnego wsparcia ze strony Paktu.
Doświadczenia Skandynawów
Finlandia padła ofiarą rosyjskiej (wtedy sowieckiej) agresji niedługo po tym, jak w ramach paktu Hitler-Stalin Moskwa zagarnęła wschodnie obszary Polski. 30 grudnia 1939 r. bomby, które niespodzianie spadły na budzące się ze snu Helsinki, uświadomiły Finom, że ich kraj został zaatakowany. Wcześniej, zwyczajem który już wszedł Moskwie w krew, Sowieci sprowokowali atak, ostrzeliwując z artylerii własne pograniczne terytorium i tłumacząc, że strzały padły ze strony Finlandii. Prowokatorzy jednak nie bardzo się postarali, używając do tego pocisków armatnich nieznanych fińskiej armii, powszechnie za to używanych w Armii Czerwonej. Sprawa się wydała, zresztą nikt w wolnym świecie nie miał wątpliwości, kto jest tutaj agresorem.
Ku zdumieniu świata – podobnie jak dzisiaj dzieje się to z Ukrainą – mała Finlandia stawiła jednak dzielny opór napastnikowi wielokrotnie od niej większemu i zdawałoby się, że silniejszemu. Szczególnie wykazali się tutaj fińscy snajperzy, doskonale sobie radzący w warunkach surowej subarktycznej zimy, która z kolei mocno dawała się we znaki przybyłym z południa najeźdźcom. Efektem tej „zimowej wojny”, jak nazywa się ją w Finlandii, był rozejm podpisany w 1940 r., mocą którego Sowieci zatrzymywali pas fińskiego lądu bezpośrednio przylegający do Leningradu, zachowali jednak niepodległość. Walka o odbicie tych terytoriów kontynuowana była od 1941 r., kiedy to Finowie, w sojuszu z hitlerowskimi Niemcami, rozpoczęli kontrofensywę w kierunku tego miasta. Helsinki jednak, w obliczu klęski niemieckiej, w 1944 r., pogodziły się z Moskwą, akceptując utratę swojego terytorium w Karelii, nie godząc się jednak na jakąkolwiek formę rosyjsko-sowieckiego wpływu na sprawy wewnętrzne ich kraju. Ceną za ten układ pozostała neutralność, umocniona wszakże silną strukturą fińskiej obrony terytorialnej. Taki układ pozostał aktualny do dzisiaj, obecnie radykalnie się zmienia.
Z kolei Szwecja, która od XIII w. aż po wojnę 1808–1809, w której utraciła na rzecz Rosji Finlandię, mocno dawała się we znaki Rosjanom na militarnym polu, zmieniła swoją politykę na rzecz neutralności, podobnej do fińskiej, z tą różnicą, że niezagrożonej bezpośrednim sąsiedztwem z agresywnym sąsiadem. Trwało to dwieście lat; w tej chwili, jak się wydaje, ta dwuwiekowa karta się odwraca.
Wschodnia flanka kosztem Kurdystanu
Wobec jednoznacznie pozytywnego odbioru decyzji Helsinek i Sztokholmu w kręgach dowodzących Paktem pewnym zgrzytem stało się stanowisko Turcji, która ustami prezydenta Recepa Erdoğana zapowiedziała, iż może mieć obiekcje wobec rozszerzenia składu NATO. Turcja, która jest jego członkiem, dysponuje wszak prawem weta i może, jeśli zechce, skutecznie wejście Finlandii i Szwecji zablokować.
Chodzi o stosunek do Kurdyjskiej Partii Pracy (PKK), której partyzanckie struktury do niedawna długo walczyły z wojskiem we wschodniej Turcji. Ankara uważa ją za organizację terrorystyczną i głosi, że nie może popierać akcesji krajów, w których kurdyjska emigracja stworzyła silne ośrodki – jak dzieje się to szczególnie w Szwecji. Minister spraw zagranicznych tego kraju odpowiada, że Sztokholm również uważa PKK za terrorystów, nie może jednak zabronić działalności na swoim terytorium innych kurdyjskich organizacji. Wydaje się, że Ankara nie stawia tutaj sprawy na ostrzu noża i ustąpi po otrzymaniu stosownych koncesji. Kluczową sprawą będzie pytanie, co z kolei Turcy uznają za „swoje terytorium”, gdzie – jak głoszą – nie będą znosili jakiegokolwiek poparcia dla kurdyjskiej sprawy ze strony Zachodu. Jak wiadomo, Turcja okupuje północną Syrię, gdzie przeważają wpływy kurdyjskie. Tak czy inaczej, sprawa niepodległego Kurdystanu raczej polegnie na ołtarzu wspólnej obrony przestrzeni wschodniej Europy przed rosyjskim zagrożeniem.