Historia z wpisem Radosława Sikorskiego, w którym zdaje się obwiniać USA o spowodowanie eksplozji uszkadzającej Nord Stream, nie doczekała się sensownego wytłumaczenia. Były minister spraw zagranicznych nie wyjaśnił, za co „dziękował” Ameryce. Sprawa wróciła zaraz potem, bo na wpis powołali się rosyjscy dyplomaci w ONZ, traktując go jako dowód winy administracji Bidena, co z kolei zmusiło Departament Stanu do podjęcia z tym wpisem polemiki.
Polityka uprawiana na Twitterze zdążyła nam spowszednieć. To nie tylko polska specyfika, poprzedni amerykański prezydent, Donald Trump, używał mediów społecznościowych do czasem kuriozalnych oświadczeń, zagrażających klarowności polityki swojego kraju. W Polsce na Twitterze padają dzień po dniu setki oświadczeń i ataków, które popełniają zarówno politycy, jak i tak zwani komentatorzy. W wielu wypadkach można odnieść wrażenie, że robią to pod wpływem środków odurzających. Wydaje się, że nie ma głupstwa, które się tam nie pojawiło.
A jednak trudno mi znaleźć wpadkę na miarę tej, jaka przydarzyła się Sikorskiemu. To nie jest kwestia mądrej czy głupiej opinii. To kwestia domniemania, które można potraktować jako informację.
Zapewne sam Sikorski nie wie, czy napisał prawdę. To jednak, ile wiedział i czy mógł cokolwiek wiedzieć, niczego nie zmienia. Po miesiącach przepychanek, kto w Polsce bardziej służy Rosjanom, a zarazem po osiągnięciu jako takiego konsensusu wobec coraz bardziej globalnego konfliktu, nie pierwszy lepszy zagończyk, ale jeden z czołowych polskich polityków strzela do własnej bramki. Obsługując rosyjski interes, więc godząc w interes polski. Strzela, bo coś mu się pomyślało przy laptopie czy nad smartfonem.
I co? I nic. Faceci nachyleni nad własnymi smartfonami to wręcz symbol nowoczesności. Trudno nie zatęsknić do staroświecczyzny. Rzadko zdarzało mi się ostatnimi laty podziwiać byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Ale kiedy słuchałem, jak w Polsacie News dystansuje się od polityków ulegających twitterowym szaleństwom, pomyślałem: temu facetowi coś takiego by się nie przydarzyło.
Zarazem Sikorskiego chroni mechanizm polaryzacji totalnej. Kiedy politycy PiS zaczęli go piętnować, większa krzywda we własnym obozie spotkać go nie mogła. Słuchając słownych wygibasów, czasem takich polityków Platformy, których szanuję za nie zawsze stricte partyjne podejście (Tomasz Siemoniak), zastanawiałem się, co jeszcze można wymyślić po tym, jak były szef MSZ i marszałek Sejmu wpuścił kał do wentylatora (przepraszam za ordynarną metaforę, ale trudno to inaczej opisać).
Jeszcze bardziej pomysłowi byli ludzie robiący za bezstronnych ekspertów z wdziękiem czcicieli sekty. PiS się oburza, że na Sikorskiego powołują się propagandziści Kremla. Co na to prawnik profesor Wojciech Sadurski? Winny jest PiS, bo wykorzystuje wypowiedzi rosyjskich dyplomatów w ONZ do partyjnej rozgrywki. Trzeba bezgranicznej pomysłowości, żeby coś takiego przeszło przez gardło. Ale przeszło.
Ciekawe było coś jeszcze. Główne media związane z opozycją: „Newsweek”, „Gazeta Wyborcza” czy TVN, zdołały pominąć lub niemal pominąć informację o tym nieszczęsnym tweecie. Nawet jeżeli coś tam wspomniano, to już nie o dyplomatycznych konsekwencjach. W ich wersji rzeczywistości zwalisty Rosjanin nie potrząsał w ONZ screenem tego wpisu. To się nie zdarzyło.
Zdawać by się mogło, że takie cenzurowanie rzeczywistości jest absurdem w dobie szybkiej i powszechnej informacji. Ale przecież cała masa ludzi ogląda i słucha tylko swoich, notabene po obu stronach barykady. Po co ich niepokoić złymi wieściami? Jest szansa, że się nie dowiedzą.