To jest historia o wierze i o nawróceniu. Dziesięciu trędowatych, którzy błagali Jezusa, by uwolnił ich z jarzma straszliwej, wykluczającej z życia choroby, to ludzie, którzy uwierzyli, że Mistrz może ich uzdrowić. Ale tylko jeden z nich, w dodatku cudzoziemiec, poszedł za odruchem serca i – zamiast, jak pozostali, iść do świątyni, by kapłani orzekli ich oczyszczenie – wrócił, by podziękować za przywróconą godność. Tylko on rozpoznał w Jezusie Najwyższego Kapłana.
Spotkanie Jezusa z trędowatymi odbyło się na pograniczu dwóch krain. Galilea to ojczyzna Zbawiciela, uznawana przez Izraelitów za ziemię pogan. Samaria cieszyła się jeszcze gorszą reputacją – była według nich miejscem ciemności i zła, obcym i wrogim. To przede wszystkim na tych terenach Jezus nauczał i tu głosił Dobrą Nowinę. I choć to wydaje się dziś trudne do przyjęcia, właśnie przez takie miejsca, wymagające uzdrowienia, słabe i grzeszne, przechodzi Pan. Na pograniczach naszych światów, wzajemnie zwalczających się społeczności i wspólnot, które żyją wartościami innymi niż nasze, między tym, co jest naszą duchową ojczyzną, a obszarami, które wydają nam się obce i wrogie, przechodzi Pan. W samym środku kryzysu, w ciemnościach i zgorszeniu, w bólu i poczuciu odrzucenia, możemy spotkać Jezusa.
Łatwo jednak, skupiając się na tym, co bolesne i trudne do udźwignięcia, przeoczyć przechodzącego Pana. Kusząco proste i wygodne wydaje się stwierdzenie: „Tu Go nie ma!”. Ileż wiary i determinacji potrzeba, by wypatrywać Go wytrwale i wołać jak dziesięciu trędowatych: „Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami!”. Ile pokory wymaga przyznanie, że sami nie jesteśmy w stanie się uzdrowić, a wszelkie ludzkie metody wyjścia z trudnych sytuacji są zawodne! Trędowaci, o których pisze Łukasz, są wzorem wiary zrodzonej wśród rozpaczy i łez. Uwierzyli Jezusowi na słowo – przecież nie uzdrowił ich na miejscu, polecił tylko, by wyruszyli do świątyni i pokazali się kapłanom. Doświadczyli uleczenia po drodze.
Kluczowe w tym wydarzeniu nie jest jednak samo uzdrowienie, ale wybór, jakiego dokonali uwolnieni z choroby mężczyźni. Większość z nich postąpiła zgodnie z nakazami Prawa i poleceniem samego Jezusa – poszli pokazać się kapłanom, bo powrót do społeczeństwa był możliwy dopiero po tym, jak kapłani orzekli ich uzdrowienie. Przyznać więc trzeba, że tych dziewięciu właściwie nie postąpiło źle. Ten, który się wyłamał i wrócił, by podziękować Panu, wykazał się jednak czymś więcej niż posłuszeństwo Prawu.
Tamtym zależało na uzdrowieniu z choroby. Gdy cud się wydarzył, nie zważali już na Tego, dzięki któremu zostali uwolnieni, i poszli swoją drogą. Samarytanin doświadczył czegoś więcej niż uzdrowienia. Uwolnienie z choroby wyzwoliło w nim potrzebę oddania chwały Najwyższemu, wypełniło jego serce wdzięcznością za niezasłużony dar. Choć ewangelista nie pisze o tym wprost, możemy powiedzieć, że zawrócił z drogi, a więc nawrócił się. Pierwszym krokiem do nawrócenia okazała się wdzięczność.
Ewangelia o uzdrowieniu dziesięciu trędowatych daje nam lekcję wrażliwości i odwagi pójścia pod prąd. Dziewięciu uzdrowionych rozminęło się z Panem, bo ważne dla nich było wypełnienie przepisów, poprawność religijna, społeczny konwenans. Jego samego potraktowali właściwie jak dostawcę określonej usługi, nic ponadto. Jezusa spotkał zaś ten, który poszedł za odruchem serca i postąpił inaczej niż pozostali. Mieszkaniec Samarii daje pobożnym Żydom – i pobożnym chrześcijanom – lekcję wiary i wdzięczności. Czy jesteśmy dziś gotowi przyjąć taką lekcję spotkania z Jezusem od osób, które wydają nam się obce, a nawet nieprzyjaźnie do nas nastawione?