Logo Przewdonik Katolicki

Najważniejsze jest spotkanie

bp Damian Muskus OFM
il. A. Robakowska/PK

Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go…

Trąd to straszna choroba. Powoduje nie tylko degradację fizyczną, ale skazuje dotkniętego nią człowieka na samotność, na odrzucenie przez innych i wstręt do samego siebie. Trędowaci w czasach Jezusa budzili paniczny lęk, traktowano ich jak wyrzutków. Byli skazani na niebyt. Ich życie to pasmo nieznośnych cierpień, a dolegliwości, z jakimi musieli się zmagać, stanowiły społeczne, kulturowe i religijne tabu. Żaden pobożny Żyd nie splamiłby się dotykiem chorego na trąd, czyli nieczystego człowieka. 
To tabu przełamuje Jezus, gdy słyszy błagalne wołanie trędowatego. Ewangelista Marek pisze, że Nauczyciel był „zdjęty litością”. Los cierpiącego człowieka wstrząsnął Nim do głębi. Nie cofa się na bezpieczną odległość. Przeciwnie – Jezus wyciąga rękę do chorego, dotyka go i uzdrawia. Ale tabu przełamuje także trędowaty. Wyłączony ze społeczności żyjących, musi pokonać wiele przeszkód zewnętrznych i barier w sobie samym, by dotrzeć do Jezusa. Aby doszło do spotkania, potrzebne jest zaangażowanie obu stron, często wymagające wyjścia poza krąg formalności i martwych przepisów, a nawet ustalonych przez większość zasad. Aby doświadczyć uzdrawiającego dotyku, potrzebna jest wiara, determinacja, odwaga i zaufanie.
Co dzieje się dalej? Jezus prosi uzdrowionego, by podziękował Bogu za dar nowego życia, i przestrzega go, by nie mówił nikomu o tym, co się wydarzyło. Mężczyzna jednak postąpił inaczej. Wypełniony wdzięcznością, idzie i opowiada wszystkim o cudzie. W efekcie tłumy ludzi garną się do Mistrza, a On sam chroni się w miejscach pustynnych. Dziwić może Jezusowy zakaz, pozornie przeczący jednej z głównych zasad ewangelizacji, jaką jest świadectwo. Przecież przyszedł na świat po to, by ludzie poznali Boga, uwierzyli Mu i zostali zbawieni. Przecież powinno Mu zależeć na tym, by z Dobrą Nowiną trafić do szerokich kręgów! Znów zderza się tu ludzkie myślenie z Boską logiką. Jezus nie potrzebował i nie potrzebuje wokół siebie aury nadzwyczajności. Owszem, dokonywał wielu cudów, ale tylko wtedy, gdy prowadziły do przemiany i otwierały na łaskę. Cuda dla samych cudów nie są potrzebne do głoszenia Dobrej Nowiny. 
O co chodziło ludziom, którzy na wieść o uzdrowieniu trędowatego biegli do Jezusa? Czego szukali? O co chodzi dziś tym spośród chrześcijan, którzy gromadzą się na spotkaniach, gdzie dochodzi do spektakularnych zdarzeń? Jeśli przesłaniają one samego Jezusa, On się oddali na miejsce pustynne. W Jego misji bowiem najważniejsze jest spotkanie z człowiekiem; spotkanie, które leczy najgłębiej ukryte rany duszy i przywraca do życia. To jednak rzadko dokonuje się na oczach tłumów.
W kontekście tego wydarzenia przypomina się inne, do którego doszło wiele lat później, gdy sensu swojego życia poszukiwał syn szanowanego kupca Piotra Bernardone. Spotkanie z trędowatym wywarło decydujący wpływ na przyszłość tego młodzieńca, który do historii przeszedł jako św. Franciszek z Asyżu. Przezwyciężając samego siebie, uściskał chorego i pocałował w rękę człowieka, do którego jeszcze niedawno żywił wstręt. To był początek jego nawrócenia. Trędowaci, jako najubożsi z ubogich, odrzuceni przez świat i żyjący na jego marginesie, stali się przyjaciółmi Biedaczyny. Poruszony ich losem, okazywał miłosierdzie i z pokorą im służył, wlewając w ich serca nadzieję. Nie leczył fizycznych ran, ale z całą pewnością przywracał ich do życia. Ów trędowaty, spotkany przypadkiem na asyskich drogach, dał Franciszkowi nowe życie.
Każda epoka ma swoich trędowatych. I każdej epoce są dani ludzie, którzy przywracają im godność. Matka Teresa z Kalkuty czy Brat Albert odnajdywali ich w  głodnych, nagich, bezdomnych, uzależnionych, niechcianych i niekochanych. Żyli wśród nich nie tylko po to, by udzielić im konkretnej pomocy, ale również, by zdejmować z nich ciężar społecznego odrzucenia.
Tak działa Pan i tak pomyślał swój Kościół. Największe cuda dzieją się w spotkaniu, w relacji, w rodzącej się więzi, która nigdy nie jest jednostronnym obdarowaniem. Czy to my, zdjęci litością, ratujemy dzisiejszych „trędowatych”? A może to oni przywracają nas do życia

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki