Logo Przewdonik Katolicki

Ta śmierć staje się symboliczna

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Nawet jeśli czasem była w tym jego oglądaniu się na czasy solidarnościowej rodziny pewna naiwność, to ona wyrażała jego intencję nieranienia innych

Mógłbym napisać o tym, czy amerykańska demokracja upada. O pytaniu, czy Donald Trump staje się – wedle słów kolegów Łukasza Jasiny i Łukasza Adamskiego, ale też wpadłem na to skojarzenie – demonicznym Jokerem rozsadzającym system. Albo i o polskich celebrytach, którzy nie rozumieją, czego się od nich oczekuje, skoro załatwili sobie wcześniejszy dostęp do szczepionki.
Ale już po pogrzebie napiszę o zmarłym ostatniego dnia strasznego roku 2020 ojcu Macieju Ziębie. Z pewnym zawstydzeniem to robię, bo mam związane z nim czysto osobiste poczucie. Nie łapałem chwili, żeby z nim rozmawiać i korzystać z jego taktownej mądrości. Choć wyczuwałem jego osobistą sympatię, a pierwszy wywiad przeprowadziłem z nim w głębokich latach 90. Choć byłem dwa razy jego gościem w letniej szkole Instytutu Tertio Millennio pod Krakowem. Teraz żal.
Ważne jest to, że miał piękny życiorys. Z pierwszym rozdziałem w opozycji przed rokiem 1980, nim jeszcze został księdzem i dominikaninem. Że wpadł na pomysł, aby formować młodych ludzi, myślę tu o Tertio Millennio, w tak bardzo delikatny i taktowny sposób. Podsuwając im różnych wykładowców i różne oferty intelektualne, jednak układające się w spójną drogę. Że był kustoszem nie przesłodzonej pamięci, a realnego dorobku umysłowego Jana Pawła II.
Dla mnie najważniejsze jest co innego. Współczesny kryzys Kościoła, jego autorytetu i powołania, owocuje rozmaitymi przesadami w postawach jego kapłanów. Jedni tak dalece zamykają się w odruchu obronnym (skądinąd zrozumiałym), że stają się dziwadłami podobnymi do człowieka-bizona okupującego amerykański Kongres. Inni z kolei paktują z nowymi ideami tak mocno, że nie bardzo pamiętają, po co zostali kapłanami. I kończą, próbując się przypodobać już nie tylko ulotnym modom, ale postawom nihilistycznym. 
Na tym tle ojciec Maciej był po prostu normalny. Nie tyle szukający złotego środka (choć czasem też), ile wierny sensowi istnienia Kościoła. Rozumiejący, że ON jest skazany zarówno na otwartość, jak na wierność posłannictwu. Nawet w momentach kryzysu w jego własnym życiu, o tym akurat nigdy nie zapomniał.
Kilka lat temu jawił mi się jako zbyt przywiązany do klimatu lat 90. Zdawało mi się, że szuka kompromisowego kursu w życiu społecznym, nie zauważając nowych trendów i wyzwań. Usiłując żyć jakby obok wielkiego ideologicznego starcia. Dziś myślę, że jeśli nawet czasem była w tym oglądaniu się na czasy solidarnościowej rodziny pewna naiwność, to ona wyrażała jego intencję nieranienia innych. Czy to nie jest ważna misja duchownego?  
Dziwiłem się, że kilka miesięcy temu podpisał list grupy duchownych, którzy w ogniu wielkiego ataku na Kościół proaborcyjnych demonstrantów, przypominali o grzechach i zaniedbaniach samych hierarchów i księży. Do dziś nie jestem pewien, czy to nie był błąd. A jednak rozumiem jego motywy. Postawa „zaczynajcie od siebie” to w gruncie rzeczy postawa samego Chrystusa. Wprost wyrażana ewangelicznymi przypowieściami. Ojciec Maciej był za oczyszczaniem Kościoła własnymi rękami. Dowiódł tego choćby swoją pryncypialną postawą wobec lustracyjnego kryzysu w zakonie dominikanów.
Jednocześnie Maciej Zięba odchodzi, przedwcześnie, w momencie kiedy zaczyna być rugowany z polskiej tradycji i pamięci Jan Paweł II. Bronił go jednak do końca. Myślę, że miał u schyłku bolesną wiedzę, co się stanie, jeśli ten autorytet zostanie nie tyle rozliczony ze swoich błędów (które popełnia każdy), ile bezlitośnie i bezmyślnie wymieciony. I w tym sensie ta śmierć staje się symboliczna. Dla mnie to przeraźliwy symbol. Choć może coś z jego koncyliacyjnej mądrości uda się ocalić?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki