Logo Przewdonik Katolicki

Pro-life. Tak, ale jak?

Magdalena Guziak-Nowak, Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka
Godność człowieka nie ustaje po śmierci, a przeradza się w szacunek i cześć należne ciału fot. MAREK BEREZOWSKI/REPORTER/EastNews

Wraca dyskusja o pokazywaniu w przestrzeni publicznej ciał dzieci poddanych aborcji. Choć drastyczne zdjęcia to prawda o aborcji, nie wszystkie środowiska pro-life sięgają po taki przekaz.

W listopadzie ubiegłego roku krakowscy radni przyjęli uchwałę w sprawie zakazu prezentowania w przestrzeni publicznej drastycznych zdjęć ciał dzieci poddanych procedurze aborcji. Z inicjatywą zakazu wystąpili mieszkańcy; pod projektem podpisało się 532 krakowian. 
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia wojewoda małopolski Łukasz Kmita uchylił uchwałę radnych, powołując się na jej wady formalne. Polska Agencja Prasowa cytowała rzeczniczkę prasową wojewody Joannę Paździo, która wyjaśniała, iż nadzór wojewody nad działalnością gminy sprawowany jest wyłącznie na podstawie kryterium zgodności z prawem. „W przypadku istotnego naruszenia prawa organ nadzoru jest zobowiązany zdecydować o nieważności uchwały w całości lub w części” – mówiła rzeczniczka dla PAP.

Głos naukowców
Teraz głos w sprawie zabrało 21 naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego: psychologów, psychiatrów i neurobiologów. Zaapelowali o wycofanie z przestrzeni publicznej zdjęć pokazujących ciała dzieci poddanych aborcji. W swojej argumentacji odwołują się m.in. do negatywnego wpływu tego typu przekazu na dziecko. Krakowskie tytuły cytują: „Istnieją jednoznaczne dowody na to, że ekspozycja na drastyczne obrazy w przypadku małych dzieci ma znaczący wpływ na ich poziom pobudzenia, procesy myślowe oraz emocje. Zwiększa również prawdopodobieństwo agresywnego zachowania oraz reakcji lękowych u dzieci, zwłaszcza u chłopców (Browne i Hamilton-Giarchritsis, 2008)”. Naukowcy wskazują, że: „Prezentowanie treści drastycznych w miejscach publicznych jest niezgodne ze standardami etyki, rodzice bowiem nie mają możliwości wyrażenia sprzeciwu, a dzieci narażone są na ich percepcję. Młodsze dzieci nie rozumieją znaczenia i kontekstu przedstawionych treści drastycznych, co wywołuje reakcje somatyczne, emocjonalne i behawioralne, mające długoterminowe skutki w postaci modyfikacji rozwoju we wszystkich sferach psychicznych i somatycznych (Badura i Dobrzyńska-Mesterhazy, 2004)”.
Sygnatariusze apelu proszą o „wprowadzenie zakazu prezentowania drastycznych treści w przestrzeni publicznej ze względu na ich szkodliwy wpływ na zdrowie psychiczne ludzi, w szczególności dzieci”.

„Za” wystawami
Na polskiej mapie organizacji pro-life mamy kilkadziesiąt podmiotów, których misją jest troska o ludzkie życie na każdym etapie jego rozwoju. Misję tę realizują na różne sposoby. Jedne fundacje i stowarzyszenia sięgają po mocny przekaz i np. przygotowują wystawy, na temat których wypowiedzieli się naukowcy. Inne promują przekaz pozytywny, afirmujący życie, pokazując piękno dziecka nienarodzonego. Obydwa środowiska mają swoich zwolenników – oddanych sprawie, zatroskanych o prawo do życia dla każdego dziecka. Obydwa środowiska mają też swoje racje i argumenty, których warto wysłuchać. I na pewno nikomu nie można odmówić dobrych intencji.
Wszelkie wystawy, billboardy, plakaty prezentujące ciało dziecka poddanego terminacji, pokazują prawdę o aborcji. Widzimy, że nie jest ona pozbyciem się z organizmu matki niezidentyfikowanej „tkanki” czy „galaretki”. Nie jest „zabiegiem”, bo celem wszelkich zabiegów medycznych jest polepszanie życia, a nie jego odbieranie. Aborcja nie jest też jedynie „przerwaniem ciąży”, czyli procesu zachodzącego w organizmie matki. Jest natomiast okrutnym przerwaniem życia dziecka. Małego, zależnego, często niezdolnego do samodzielnego życia poza organizmem matki, ale od początku od niej odrębnego. Zdjęcia ciał abortowanych dzieci zmuszają do krytycznej refleksji nad popularnym przekazem – że dziecko nienarodzone nie czuje bólu (czuje), że ludzki wygląd przybiera na krótko przed porodem (bzdura), że jest fragmentem organizmu matki (nie jest na żadnym etapie trwania ciąży). Czy widząc zakrwawione ciało dziecka, można ze spokojem przyjąć nawoływania do legalizacji aborcji na życzenie? Nie. 
Co więcej, znamy też historie osób, które z ruchu pro-choice przeszły do ruchu pro-life właśnie dzięki takiemu przekazowi – drastycznemu, dobitnemu. 

Prośba o namysł
Ja reprezentuję Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka. W związku z licznymi pytaniami i prośbami o komentarz opublikowaliśmy tekst, w którym przypomnieliśmy, że w naszych publikacjach nie zamieszczamy zdjęć ciał dzieci poddanych aborcji. W długiej historii naszej organizacji tylko raz wysłaliśmy podobne zdjęcia posłom. Było to w 1993 r. przed głosowaniem Ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, a fotografie zostały przekazane w zaklejonych kopertach. Były to czasy, kiedy USG nie było dostępne 24 godziny na dobę, kiedy nie można było posłuchać w internecie zarejestrowanego bicia serca dziecka nienarodzonego, kiedy łatwiej niż dziś można było sprzedać proaborcyjną narrację z największym kłamstwem na czele – że dziecko w łonie matki to „galaretka”. Dziś, 28 lat później, kiedy z dokładnością do jednego dnia (!) jesteśmy w stanie powiedzieć, od kiedy bije serce dziecka (21. dzień) i od kiedy można rozpoznać soczewkę w jego oku (28. dzień), sięgamy po inne metody. Dlaczego?
Po pierwsze, z powodu troski o najmłodszych odbiorców – dzieci. Istnieje obawa, że zgodnie z zasadą pierwszych połączeń dziecko wystawione na taki przekaz nie będzie kojarzyło dziecka w łonie matki z fenomenalnym rozwojem, o którym tak wiele już wiemy, ale z dzieckiem martwym, które zginęło z ręki dorosłych. Fotografie prezentujące tak wyrafinowaną agresję, jaką jest odebranie życia niewinnemu i bezbronnemu dziecku, nie powinny być w przypadkowych miejscach oglądane przez najmłodszych.
Po drugie, z powodu troski o inne ofiary aborcji, w tym matki. Z relacji kobiet, które borykały się z syndromem poaborcyjnym i innymi dolegliwościami, będącymi skutkami aborcji, wiemy, że epatowanie drastycznymi treściami nie sprzyja procesowi przebaczenia i uzdrowienia ran po aborcji. 
Po trzecie, z powodu kobiet po poronieniu samoistnym, które jest niezależne od kobiety, a któremu czasami towarzyszy (z medycznego punktu widzenia nieuzasadnione) pytanie: „Co zrobiłam źle? Czy to moja wina?”. 
Co więcej, godność człowieka  nie ustaje po śmierci, a przeradza się w szacunek i cześć należne ciału. Nie pokazujemy zdjęć zmarłych osób po wypadkach czy ze śladami uduszenia na szyi.
Ponadto warto pamiętać o przeprowadzonych wiele lat temu badaniach na dwóch grupach narzeczonych. Pierwsza oglądała drastyczny film Usunięcie ciąży, który jest dokumentem zrealizowanym pod kierunkiem dr. Kurta Semma, pokazującym, jak przebiega zabieg przerywania ciąży poprzez łyżeczkowanie. Druga grupa studentów oglądała film Clouda Edelmanna Pierwsze dni życia, który jest ultrasonograficznym zapisem rozwoju dziecka przed urodzeniem. Po obejrzeniu filmów został zbadany stosunek młodzieży do aborcji. Grupa, która zobaczyła Usunięcie ciąży, wyrażała większy sprzeciw wobec aborcji. Jednak okazało się też, że część trudnych emocji, które młodzież odczuwała wobec matki dziecka i lekarza dokonującego aborcji, podświadomie przeniosła na dziecko. Zgodnie z zasadą generalizacji emocji trudne uczucia mogą obejmować nie tylko sprawców przemocy, ale i samo dziecko. Prezentacja aborcji budząc lęk, implikuje postawę obronną wobec wszystkiego, co się z nią wiąże, może więc budzić nieuświadomioną postawę obronną przed dzieckiem i to u osób, które wcześniej przejawiały wobec niego postawę pozytywną. Badania te prowadziła dr Zofia Kończewska-Murdzek. Szczegółowo opisała je w artykule naukowym Kształtowanie postaw wobec dziecka w wieku prenatalnym – próby poszukiwań właściwych metod edukacyjnych, opublikowanym w kwartalniku „Fides et Ratio”.
Zatem choć zdjęcia prezentujące ciała dzieci poddanych aborcji pokazują prawdę, nie wszystkie organizacje pro-life sięgają po taki przekaz. Moim zdaniem domniemane szkody przewyższają domniemane korzyści, a cel nie uświęca środków.

Czy zakazać?
Czy należałoby więc zakazać prezentowania zdjęć pokazujących skutki aborcji w miejscach publicznych? Nie. Niech publiczna telewizja wyświetla je w blokach reklamowych w czasie antenowym, kiedy dzieci powinny być już spać. Niech robi to za pieniądze podatników w ramach nieodpłatnych spotów organizacji społecznych (skoro także aborcja jest finansowana z kieszeni podatników). Niech zdjęcia ciał dzieci poddanych tej okrutnej przemocy, jaką jest aborcja, „chodzą” za nami w internecie, tak jak „chodzi” za mną reklama torebki. Apeluję jedynie, mówiąc językiem marketingu, o ich odpowiednie i odpowiedzialne stargetowanie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki