Łączę się z ludźmi dobrej woli w potępieniu przemocy na Kapitolu. To nie jest to, czym jesteśmy jako Amerykanie” – to słowa przewodniczącego amerykańskiego episkopatu abp. Jose H. Gomeza z Los Angeles. „Pokojowe przejęcie władzy – czytamy w jego oświadczeniu – jest jedną z immanentnych cech tego wielkiego narodu. W tym niespokojnym momencie trzeba nam ponownie przypomnieć sobie wartości i zasady naszej demokracji i połączyć się jako jeden naród pod Bożą opieką”.
W tym samym duchu ostatnie wypadki w amerykańskiej stolicy zdaje się oceniać tamtejszy metropolita kard. Wilton Gregory. Wzywając do pokoju i jedności, nie waha się wypowiadać ostrych słów w kierunku polityków. – Zmianie musi ulec dzielący ton, który w ostatnim czasie w znaczący sposób zdominował nasze narodowe debaty. Osoby uciekające się do podżegającej retoryki muszą przejąć odpowiedzialność za przybierającą na sile przemoc – powiedział kard. Gregory. Purpurat z amerykańskiej stolicy nie zdecydował się jednak na wymienienie nazwiska ustępującego prezydenta.
Dwie twarze prezydenta
To dość dziwne, jeśli zważyć, że już cztery lata temu wielu amerykańskich katolików porównywało Donalda Trumpa do boga Janusa, który ma dwie twarze. Trump, jak podkreślali, z jednej strony broni życia nienarodzonych, z drugiej pogardliwie traktuje cudzoziemców.
W trakcie uroczystości inaugurującej jego prezydenturę w styczniu 2017 r. kard. Timothy Dolan, cytując fragment z Księgi Mądrości, mówił: „Użycz nam mądrości, gdyż jesteśmy Twymi sługami. Gdyby nawet ktoś z ludzi uchodził za doskonałego, a nie miał Twej mądrości, byłby niczym”. Nowojorski metropolita nie należał wówczas (i po czterech latach się to nie zmieniło) do entuzjastów nowego prezydenta. W jednym z wywiadów mówił o nim, że to współczesny przejaw brzydkiego fenomenu zwanego natywizmem. Mianem tym określa się w Stanach Zjednoczonych ruch głoszący pochwałę amerykańskiego stylu życia z jednej strony i ksenofobię wobec szeroko rozumianych obcych z drugiej. Mimo to nowojorski purpurat starał się zachować neutralność w czasie tamtej kampanii wyborczej. W dniach poprzedzających inaugurację oświadczył, że czuje się zaszczycony zaproszeniem. „Cieszę się – stwierdził – że dane mi będzie prosić Wszechmocnego Boga o inspirację dla nowego prezydenta”.
Po czterech latach urzędowania, zakończonych tragicznymi wydarzeniami na Kapitolu, uwadze amerykańskich obserwatorów nie mógł umknąć tekst, jaki w związku z wydarzeniami w stolicy ukazał się w mieście, którego redakcja mieści się niedaleko tego Kapitolu, od którego wziął nazwę jego amerykański sukcesor. Autor rzymskiego „L’Osservatore Romano” nie ma bowiem wątpliwości, że to prezydent Trump ponosi winę za ostatnie akty przemocy. W tej bliskiej Watykanowi gazecie czytamy o polaryzujących wystąpieniach, którymi mobilizował tysiące ludzi i podnoszenie kwestii niczym nieuzasadnionych fałszerstw wyborczych.
Zły przykład dla świata
Jakkolwiek z punktu widzenia polskiego obserwatora reakcje przedstawicieli Kościoła katolickiego mogą się wydawać najbardziej interesujące, to jednak ograniczenie się jedynie do nich było niewłaściwe. Choć stanowią oni aż 20 proc. społeczeństwa, to jednak zdecydowanie więcej, bo 43 proc. Amerykanów deklaruje przynależność do jednego z licznych kościołów o protestanckiej proweniencji.
USA to dziś kraj z największą liczbą chrześcijan. Nie można przy tym zapominać, iż mimo że w ostatnich latach szczególnie Kościół katolicki uległ istotnemu osłabieniu, to jednak, jak pokazują badania, w dalszym ciągu dla ponad połowy Amerykanów religia odgrywa istotną rolę w życiu. Nie może więc dziwić, że wielu z nich oczekiwało na reakcję czołowych przedstawicieli innych wspólnot religijnych. Ich reakcja na wydarzenia, jakie rozegrały się w ostatnich dniach w siedzibie amerykańskiego parlamentu, wydaje się dość jednoznaczna.
Na szczególną uwagę zdaje się zasługiwać stanowisko przedstawiciela największej wspólnoty protestanckiej. Jest nią liczący ponad 16 milionów członków Południowy Kościół Baptystów (do tej wspólnoty należy pani wiceprezydent elekt Kamala Harris). Jego prezydent James David Greear domaga się ukarania Donalda Trumpa jako odpowiedzialnego za ostatnie zajścia. Wspiera go rektor seminarium, w którym kształcą się przyszli pastorzy tego Kościoła. Ta wypowiedź jest tym bardziej znacząca, że swego czasu Greear zapowiadał, że odda głos właśnie na Trumpa.
O stopniu, w jakim wydarzenia na waszyngtońskim Kapitolu wstrząsnęły amerykańską opinią publiczną, może świadczy fakt, że także tamtejsze zakonnice zdecydowały się zabrać głos. Przełożone żeńskich zgromadzeń w specjalnym oświadczeniu wyraziły głębokie zaniepokojenie stanem amerykańskiej demokracji, wzywając jednocześnie do podjęcia modlitw zmierzających do ponownego pojednania bardzo podzielonego społeczeństwa.
Krok dalej, jak się wydaje, poszły siostry i bracia dość znanego w USA zgromadzenia zwanego Maryknoll. „Jesteśmy zaniepokojeni faktem, iż motłoch wtargnął na Kapitol w celu zakłócenia procedury potwierdzenia wyboru Joe Bidena na urząd prezydenta – czytamy w oświadczeniu. – Wzywamy prezydenta Trumpa do potępienia haniebnego zachowania i zaniechania nienawistnej retoryki, fałszywych żądań i błędów w przywództwie, które do tego doprowadziły”.
Z kolei tymczasowy sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów Ioan Sauca stwierdził: – To prowadzona od kilku lat populistyczna i dzieląca polityka uwolniła siły zagrażające podstawom demokracji amerykańskiej, a mając na uwadze to, jaki ona sama daje przykład, grożące całemu światu.
Jezuita na inaugurację następcy
Niezależnie od pewnych różnic w reakcji na to, czego byliśmy świadkami 6 stycznia, już za parę dni Joe Biden obejmie urząd prezydenta USA. Zgodnie z tradycją sięgającą początków Stanów Zjednoczonych nowo wybrany prezydent na uroczystość inauguracyjną zaprasza czołowych przedstawicieli wspólnot wyznaniowych.
Cztery lata temu prezydent Trump wyróżnił Paulę White. Ta wywodząca się z Kościoła zielonoświątkowców telewizyjna kaznodziejka, jako pierwsza kobieta w historii dostąpiła zaszczytu przemawiania w trakcie uroczystości inauguracyjnej. W swoich wystąpieniach głosi ona swoistą „ewangelię dobrobytu”. W trakcie modlitwy za nowego prezydenta szefowa utworzonego przez siebie Kościoła (której fortunę oblicza się na 150 mln dolarów) stwierdziła: „Kto czyni dobro, temu Bóg zapewni dobrobyt”. Donald Trump był ponoć pod wielkim wrażeniem, kiedy przed laty po raz pierwszy usłyszał jej wystąpienie telewizyjne. Ona nie pozostała mu dłużna. Ustępujący prezydent to, według niej, wielkiej klasy myśliciel. W jednym z wywiadów stwierdziła nawet, że ma on osobiste relacje z Panem Jezusem.
Tym razem będzie inaczej. Zaproszenie prezydenta elekta do wygłoszenia mowy inauguracyjnej przyjął jezuita Leo O’Donovan. Ten były rektor Uniwersytetu Georgetown jest od lat przyjacielem rodziny nowego prezydenta. Pięć lat temu przewodniczył uroczystościom pogrzebowym jego najstarszego syna, zmarłego w wieku 46 lat na raka mózgu. Ojciec profesor O’Donovan to, jak przystało na duchowego syna świętego Ignacego, wybitny intelektualista. Ukończywszy studia teologiczne w Stanach, kontynuował je we Francji, a pracę doktorską obronił w niemieckim Münster pod kierunkiem samego Karla Rahnera.
W momencie pisania tego tekstu nie wiadomo jeszcze, kto zaszczyci swoją osobą uroczystość zaprzysiężenia 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Na pewno nie będzie na niej kaznodziejki Pauli White. Udziału w uroczystości odmówił także Donald Trump. Warto zauważyć, że choć przyznaje się on wprawdzie do chrześcijaństwa, to jednak nie identyfikuje się z jakimkolwiek obrządkiem. Joe Biden jest praktykującym katolikiem.