Zgodnie z tradycją sięgającą początków Stanów Zjednoczonych nowo wybrany prezydent na uroczystość inauguracyjną zaprasza do Waszyngtonu czołowych przedstawicieli działających w tym kraju organizacji wyznaniowych. Nie inaczej było tym razem. Były jednak pewne niespodzianki. W trakcie uroczystości, która odbyła się na stopniach stołecznego Kapitolu, przemawiało aż sześć osób. Nigdy w historii tylu przedstawicieli wspólnot religijnych nie dostąpiło tego zaszczytu. Cztery osoby reprezentowały niemałą grupę utworzonych przez siebie amerykańskich „kościołów” lub grup wyznaniowych. Obok nich stał rabin Marvin Hier z Centrum Szymona Wiesenthala oraz kard. Timothy Dolan z Nowego Jorku. Parę godzin po zakończeniu uroczystości zaprzysiężenia prezydent wraz z liczną rodziną udał się do narodowej katedry. Miał tu okazję wysłuchać modlitw, jakie w jego intencji wznosili przedstawiciele chrześcijan różnych wyznań, których w USA nie brakuje. Przemawiał także reprezentant wspólnoty muzułmańskiej.
Ulubiony fragment Trumpa
Powróćmy jednak do uroczystości na Kapitolu. Według dość zgodnej opinii amerykańskich obserwatorów, z grona pięciu zaproszonych duchownych osobą najbliższą prezydentowi była Paula White. Ta, wywodząca się z Kościoła zielonoświątkowców, telewizyjna kaznodziejka jako pierwsza kobieta w historii dostąpiła zaszczytu przemawiania w trakcie uroczystości inaugurującej. Nie może to dziwić, jeśli zważyć, że w swoich wystąpieniach głosi ona swoistą ewangelię dobrobytu. W trakcie modlitwy za nowego prezydenta szefowa utworzonego przez siebie kościoła (której fortunę oblicza się na 150 mln dolarów) stwierdziła: „Kto czyni dobro, temu Bóg zapewni dobrobyt”. Donald Trump był ponoć pod wielkim wrażeniem, kiedy przed laty po raz pierwszy usłyszał jej wystąpienie telewizyjne. Ona nie pozostała mu dłużna. Nowy gospodarz Białego Domu to – według niej – wielkiej klasy myśliciel. W jednym z wywiadów stwierdziła nawet, że ma on osobiste relacje z Panem Jezusem i że nieraz miała okazję prowadzić z nim pogłębione dyskusje o Bogu. Może budzić to zdziwienie, jeśli zważyć, w jak wielkie zakłopotanie wprawił prezydenta elekta jeden z amerykańskich dziennikarzy, pytając go o ulubiony fragment Pisma Świętego. Donald Trump przyznaje się wszak do związków z wywodzącym się z tradycji kalwińskiej Kościołem prezbiteriańskim. Biblia zajmuje tam miejsce szczególne.
Dystans Kościoła katolickiego
W imieniu Kościoła amerykańskiego krótkie przesłanie do nowego prezydenta skierował arcybiskup Nowego Jorku kard. Dolan. Cytując fragment z Księgi Mądrości, mówił: „Użycz nam mądrości, gdyż jesteśmy Twymi sługami. Gdyby nawet ktoś z ludzi uchodził za doskonałego, a nie miał Twej mądrości, byłby niczym”. Trudno nie zauważyć istotnej różnicy między wystąpieniem nowojorskiego metropolity a słowami, jakie skierowała do prezydenta pani Paula White. Już samo zaproszenie nowojorskiego metropolity wzbudziło ożywioną dyskusję. Wiadomo było, że nie należy on do entuzjastów nowego prezydenta. W jednym z wywiadów mówił o nim, że to współczesny przejaw brzydkiego fenomenu zwanego natywizmem. Mianem tym określa się w Stanach Zjednoczonych ruch głoszący pochwałę amerykańskiego stylu życia z jednej strony i ksenofobię wobec szeroko rozumianych obcych z drugiej. Mimo to nowojorski purpurat starał się zachować neutralność w czasie ostatniej kampanii wyborczej. W dniach poprzedzających inaugurację oświadczył, że czuje się zaszczycony zaproszeniem. Cieszę się – stwierdził – że dane mi będzie prosić Wszechmocnego Boga o inspirację dla nowego prezydenta. Warto tu podkreślić, że przynajmniej od jakiegoś czasu w relacjach między hierarchią amerykańskiego Kościoła katolickiego a Trumpem iskrzyło, i to nawet bardzo. Przyczyną napięcia był artykułowany przez kandydata zamiar zamknięcia kraju dla muzułmanów. Niemalże natychmiast po tej zapowiedzi ukazało się oświadczenie abp. Josepha Kurtza, przewodniczącego konferencji episkopatu tego kraju, który w ostrych słowach odrzucił nienawiść i podejrzenia prowadzące do politycznej dyskryminacji. Nie ulega wątpliwości, że przygotowując powyższe oświadczenie, miał on pewność, że może liczyć na pełne poparcie dostojników amerykańskiego Kościoła katolickiego. Świadczą o tym zarówno wywiady udzielane w tej kwestii przez tamtejszych biskupów, jak i listy kierowane przez nich do księży czy diecezjan.
Ku konfliktom religijnym
Szczególnego znaczenia nabiera w tym kontekście wywiad, jakiego udzielił abp William Lori, metropolita Baltimore. Zapytany o plany Donalda Trumpa zmierzające do ograniczenia wjazdu do Ameryki muzułmanom, wyraźnie się wobec prezydenta zdystansował, widząc w jego zamierzeniach niebezpieczeństwo nasilenia się konfliktów o charakterze religijnym. Smaczku wypowiedzi amerykańskiego hierarchy dodaje fakt, że tego wywiadu udzielił on w Rzymie, gdzie uczestniczył w sesji naukowej poświęconej współczesnym prześladowaniom chrześcijan.
Na szczególną uwagę zasługuje też głos metropolity Bostonu kard. Seana O’Malleya. Zauważył on, że zamieszkujący w USA muzułmanie są znacznie lepiej wykształceni niż rodzimi mieszkańcy kraju. Mimo że muzułmanie stanowią jedynie jeden procent społeczności, to aż dziesięć procent amerykańskich lekarzy to wyznawcy Allaha. Doceniając w pełni konieczność zapewnienia bezpieczeństwa, O’Malley na swoim blogu napisał, że szacunkowo spośród 250 Amerykanów, którzy próbowali przyłączyć się do Państwa Islamskiego, udało się to prawdopodobnie jedynie 25 osobom. Liczbę zaś Europejczyków wojujących po stronie ISIS szacuje się aż na 5 tys. osób.
Nasi mają się dobrze
Jak można było oczekiwać, liczne głosy hierarchów amerykańskiego Kościoła katolickiego nie wywarły jakiegokolwiek wrażenia na Donaldzie Trumpie. Już tydzień po zaprzysiężeniu wydał rozporządzenie zakazujące wjazdu do Ameryki obywatelom siedmiu wybranych krajów Bliskiego Wschodu. Trudno się dziwić, że decyzja ta nie pozostała bez echa. Na szczególną uwagę zasługuje stanowisko, jakie w Daily News zajął uczestniczący w uroczystości zaprzysiężenia kard. Dolan. Na łamach tego nowojorskiego dziennika wyraził swoje rozczarowanie decyzją prezydenta. Jego zdaniem zamyka ona tradycyjnie otwarte granice dla imigrantów i to jedynie ze względu na kraj ich pochodzenia, przyczyniając się do nieposzanowania ich godności, a w wielu przypadkach naraża na niebezpieczeństwo ich przyszłe życie. Nowojorski kardynał nie zawahał się przy tym posłużyć argumentem, który nie może nie budzić pewnego zdziwienia czy głębszej refleksji poza Ameryką, a już na pewno nad Wartą czy Wisłą. Wyrażając swą dezaprobatę dla decyzji prezydenta, zauważył, że ten nieraz deklarował nadzwyczajną troskę wobec niewinnego życia w łonie matki i co więcej, podjął już nawet w tym kierunku pewne istotne kroki. Jednocześnie jednak okazał nadzwyczajną gruboskórność wobec tak samo bezbronnych istot, jakimi są imigranci czy uchodźcy.
Zdecydowana reakcja katolików
Już dwa dni po wprowadzeniu przez nowego prezydenta kuriozalnego ograniczenia wjazdu do Ameryki obywateli kilku państw specjalne oświadczenie w tej sprawie wydali biskupi tego kraju. W tekście podpisanym przez nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu kard. Daniela DiNardo i jego zastępcy abp. Jose H. Gomeza czytamy: „Pan Jezus uciekał przed tyranią Heroda, został niesprawiedliwie oskarżony i opuszczony przez swych przyjaciół. Nie miał gdzie złożyć Swojej głowy (Łk 9, 58). Przyjęcie obcych i uciekinierów to nie jedna z wielu opcji życia chrześcijańskiego. To po prostu chrześcijaństwo. Nie będziemy milczeć, lecz będziemy podnosić głos wszędzie tam, gdzie nasi bracia i nasze siostry cierpią odrzucenie czy opuszczenie. Będziemy ich witać i przyjmować u siebie. Oni są Jezusem i Kościół się od Niego nie odwróci”. To bardzo mocne słowa. Warto zauważyć, że w tym samym dniu na łamach L’Osservatore Romano ukazał się artykuł pod znamiennym tytułem: Zamknięcie nie jest postępem. Krytykując decyzję Trumpa, autor zwraca w nim przede wszystkim uwagę na rolę, jaką w budowaniu potęgi Ameryki spełnili imigranci wywodzący się z różnych krajów i religijnych tradycji. Na ten aspekt problemu w swym oświadczeniu zwrócili także uwagę rektorzy wielu amerykańskich uniwersytetów. Swoje niezadowolenie z decyzji prezydenta wyrazili także spontanicznie waszyngtońscy katolicy, uczestnicząc licznie w Mszy św. odprawionej naprzeciw Białego Domu. „Pan kocha sprawiedliwych. Pan kocha przybyszów”. Można przypuszczać, że słowa te, wyjęte z przewidzianego akurat na tę niedzielę psalmu responsoryjnego, były słyszane także w siedzibie prezydenta.
…
Trzeciego lutego, a więc tydzień po ogłoszeniu przez prezydenta dekretu zakazującego wjazdu do Ameryki obywatelom wybranych krajów muzułmańskich, sędzia federalny James Robert z Seattle wydał czasowy nakaz zawieszenia jego wykonania.