Logo Przewdonik Katolicki

Bez zagrożeń

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Każde pokolenie miało swoją „pandemię”, dlaczego nasze miałoby być przed nią jakoś specjalnie chronione? Zastanawiam się tylko, jak będzie potem. Czy już zawsze będziemy mieć przy sobie płyn do dezynfekcji?

Kiedy zaczęła się pandemia i po raz pierwszy zarządzono w Polsce lockdown, byłam jedną z wielu osób, które machinalnie sięgnęły na półkę po Dżumę. Albert Camus napisał powieść uniwersalną, która tylko na jednym poziomie dotyczy miasta Oran dotkniętego epidemią dżumy. Poczucie zagrożenia, puste ulice, zamknięte sklepy i restauracje, izolacja domowa – wszystko to sprawiło, że atmosfera ukazana w powieści stała się dla mnie bardzo zrozumiała. Tak jak i postawy bohaterów. Ale wracając do pandemii. Pamiętam jeden z pierwszych wiosennych spacerów w czasie, kiedy można było się poruszać tylko „w sytuacjach niezbędnych do życia”. Czułam się jak w jakimś apokaliptycznym obrazie filmowym. Szliśmy bardzo uważnie, wypatrując radiowozu i jakiejkolwiek istoty ludzkiej, na widok której przemykaliśmy na drugą stronę ulicy. Pamiętam, jak podczas lektury Dżumy zdziwiłam się, że epidemia w Oranie trwała tak długo. Kiedyś nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz, to znaczy w marcu 2020 roku, wydawało mi się, że to niemożliwe. Uważałam, że koronawirus będzie nas straszył tylko kilka miesięcy. Nie miałam żadnych podstaw, żeby uzyskać taką pewność. Myślę, że po prostu moja wyobraźnia nie radziła sobie z inną sytuacją.
Lato było oddechem. Można było zapomnieć, poczuć się swobodniej, bezpieczniej. Nie dało się zrealizować różnych planów, ale nie było tak źle. Zachłysnęliśmy się pięknem przyrody, zaczęły nas cieszyć kwiaty na polach i śpiew ptaków. Doceniliśmy to, co mamy: naturę. Daliśmy się oszukać słońcu, że to już koniec, że już po wszystkim. Powoli wracaliśmy do normalnego życia, spotykaliśmy się ze znajomymi w parkach, w kawiarniach, na spacerach, w przydomowych ogródkach. Cieszyliśmy się za wcześnie. Teraz pokładamy nadzieję w szczepionkach, znowu ufając, że zaraz będzie koniec i człowiek znowu zwycięży. I wtedy ukazują się nowe mutacje i znowu nic nie wiadomo.
Tak sobie myślę, że to nic nowego. Myśleliśmy, że nie spotka nas już żaden kataklizm, bo jesteśmy mądrzy i roztropni. No i posiadamy inteligencję, która jest naszą obroną. A tymczasem kąsają nas codziennie biblijne małe węże. Wręcz niedostrzegalne. Każde pokolenie miało swoją „pandemię”, dlaczego nasze miałoby być przed nią jakoś specjalnie chronione? Zastanawiam się tylko, jak będzie potem. Czy już zawsze będziemy mieć przy sobie płyn do dezynfekcji?
Rok temu, czekając na samolot na lotnisku Fiumicino, graliśmy ze znajomymi w piłkarzyki. Stoły do gry były ogólnodostępne, pokrętła dotykane przez tysiące ludzi z całego świata. Nawet nie przyszło mi do głowy, że mogło to być dla kogoś zagrożeniem. Chciałabym wrócić do tamtego czasu, czasu niewypatrywania zagrożeń. Przynajmniej wiem, w kim pokładać nadzieję.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki