Logo Przewdonik Katolicki

Czas zawieszenia

Szymon Bojdo
fot. Arnold Bocklin Dżuma/ wikiart

Nasza codzienność zwolniła, ulice opustoszały, a jednak w echach kolejnych wiadomości o epidemii słyszymy trzepot skrzydeł plagi. Jak na masowe choroby przez wieki reagowali artyści?

W 1898 r. szwajcarski malarz Arnold Böcklin namalował obraz, którego tytuł na język polski tłumaczony jest jako Dżuma, w istocie jednak niemieckojęzyczny oryginał lepiej oddawałoby słowo „plaga”. Böcklin był prekursorem symbolizmu w malarstwie, który zakładał, że świat poznawany zmysłami jest tylko złudą, a prawdziwy i idealny świat zakryty jest dla naszych odczuć. Można go wyrazić tylko symbolami, czyli takim środkiem wyrazu, który ma jedno znaczenie dosłowne i wiele ukrytych. Dziś wydaje się nam, że takie przedstawienia w malarstwie są naturalne – w XIX w., po czasie naturalizmu, a więc dosłownego oddawania rzeczywistości w sztuce, nie było to takie oczywiste. Obraz Böcklina może wydawać się na pierwszy rzut oka przerażający – oto widzimy śmierć w postaci szkieletu, ślepą i dzierżącą w dłoniach kosę – to przedstawienie dobrze znamy. Leci ona jednak na dziwnym stworze, połączeniu strusia i nietoperza, pośród wąskiej uliczki miasteczka, a to właśnie on zadaje śmierć – z jego pyska wydobywają się trujące wyziewy, od których padają ludzie. Uważaj, jeśli ten obraz cię zahipnotyzował – gdy dobrze się przyjrzysz, śmierć leci prosto na ciebie! Dziś nie widzimy chorych umierających na ulicach, obraz taki nie był również znany Böcklinowi. Malował swoją Plagę kilka wieków po epidemiach dżumy, a pewnie jedynie z przekazów mógł znać ostatnią wtedy europejską epidemię – cholery z początku lat 30. XIX w., kiedy to miał cztery lata. Genialnie oddał jednak trwogę, która towarzyszy wielu z nas – że nagła śmierć, z nie do końca znanych przyczyn, może dopaść nas w nieoczekiwanym momencie. To nie my ustalamy reguły gry, nasza pewność siebie i bohaterstwo musi ustąpić miejsca prozaicznym przestrogom przed tym, jak uniknąć zachorowania.
 
Raporty z oblężonych miast
Literatura ma też wiele świadectw czasów powszechnych chorób. Tworzone z dwóch perspektyw – jako złowieszcza zapowiedź lub pouczające świadectwo. Nie można tu nie wspomnieć ciekawej powieści (nie, nie będzie to na razie Dżuma Alberta Camusa). Amerykański pisarz Dean Koontz w książce Oczy ciemności tworzy obraz śmiercionośnej broni biologicznej, która doprowadza do choroby, po której umiera się w ciągu 24 godzin. Dziś ciekawostką jest fakt, że autor nazwał wirusa, który doprowadza do choroby... Wuhan-400. Zrobił to jednak w roku 1981 i na fali obecnej epidemii wielu zastanawia się, czy jest to czysty przypadek, czy jednak mroczna zapowiedź. Nikt nie ukrywa wszakże, że w tym chińskim mieście znajduje się duże laboratorium, badające rozwój wirusów. I właśnie dogłębny reserach Koontza i powiązanie z Chinami, które od dekad poddane są informacyjnej izolacji, naprowadził pisarza na tę nazwę. Niemniej ten czysto literacki fakt rozpala wyobraźnię. Wuhan to zresztą milionowe miasto, a właśnie miasta są tłem literackich opisów zarazy. Pewnie dlatego, że łatwo w nich je osadzić, ale też symbolicznie miasta są jakby odbiciem całych społeczeństw. Tak często wykorzystywana przez publicystów do tworzenia obecnie tytułów Miłość w czasach zarazy G. Marqueza o tytułowej zarazie mówi tyle, że podczas jednej z epidemii cholery zmarł ojciec bohatera. Choć tytuł jest tu pociągający i można nim zobrazować wszystko, to jest to powieść o miłości, tyle silnej, co nieszczęśliwej. I może to największa choroba naszych czasów – nie tyle brak miłości, ile fakt, że często bywa ona nieszczęśliwa. Daniel Defoe swój Dziennik roku zarazy stworzył wiele lat po wydarzeniach, które opisuje, czytelnik odnosi jednak wrażenie, jakby towarzyszył bohaterowi, który żyje w momencie zarazy. Jest nim rymarz, który przygląda się rozprzestrzeniającej się po Londynie w latach 1665–1666 dżumie. Jako sposób na przeciwstawienie się zarazie zalecano (podobnie jak dzisiaj) pozostanie w domu, a miejsca, gdzie mieszkali zadżumieni, oznaczano i pilnowano. Londyńczycy na potęgę wykupowali żywność, co też przypomina ostatnie masowe zakupy. Powieść Defoe to jednak przede wszystkim zapis reakcji różnych grup ludzi na stan masowej choroby, a także przedłużającego się czasu niebezpieczeństwa: „Łzy i lament widziało się w każdym domu zwłaszcza na początku nawiedzenia, ku końcowi bowiem serca ludzkie twardniały, śmierć zaś tak nieustannie zaglądała im w oczy, że nie przejmowali się już tak bardzo stratą przyjaciół, oczekując, że wkrótce przyjdzie i ich godzina”. Podobne spostrzeżenia zawiera wstrząsająca Dżuma Alberta Camusa, jednak obserwacje lekarza Bernarda Rieux, którego w algierskim Oranie zastaje epidemia, są nam bliższe, bo ukazują miasto takie, jakie znamy, nam współczesne. Zarazem rozważania Camusa sięgają głębiej, pomagają zastanowić się, jakie są mechanizmy rozprzestrzeniania się zła, a także do czego są zdolni ludzie, gdy przestają funkcjonować dotychczasowe prawa i wolności obywatelskie. „Zaraza nie jest na miarę człowieka, więc powiada się sobie, że zaraza jest nierzeczywista, to zły sen, który minie. Lecz nie zawsze ów sen mija i od złego snu do złego snu to ludzie mijają” – pisze Camus i tymi słowami jakoś wyjaśnia nasz strach. A co gdy ów zły sen minie? Czy gdy się „przebudzimy”, da się funkcjonować normalnie, czy też stan wyjątkowy doprowadza do przeorania naszej świadomości? Ci, którzy przeżyją, będą z pewnością żyć z poczuciem ocalenia, ale czy przełoży się to na większą odpowiedzialność: za siebie, za innych ludzi i świat, który dany jest nam tylko na chwilę? To pytanie pozostaje nierozstrzygnięte do końca, ale warto, myśląc o tym, co będzie „po”, przypomnieć sobie inny cytat z Dżumy – „Świat bez miłości jest martwym światem”. Już teraz potrzebujemy wrażliwości wobec osób będących w grupie podwyższonego ryzyka, ale gdy wszystko wróci do normy, dobrze by było pamiętać, że do śmierci doprowadza świat tak wirus, jak i brak miłości. W wierszu Raport z oblężonego miasta Zbigniewa Herberta, którego tytuł sparafrazowałem powyżej, mowa jest o sytuacji wojennej, choć po czasie w oblężonym mieście pojawia się też dżuma. Mieszkańcy chorują jednak na inną przypadłość:
„wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu
pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca”.
 
Dreszczyk naprawdę
Trochę celowo pomijam temat pandemii w filmie. Uważam, że raczej trzeba powstrzymać się od patrzenia na obrazy, które kiedyś celowo się oglądało, by wywołać dreszczyk. Bo rzeczywiście, epidemie były raczej domeną horrorów, dreszczowców i zawsze pocieszało nas, że pokazane tam przypadki są wyolbrzymione i na pewno nam się nie przytrafią. Pamiętamy Dustina Hoffmana z Epidemii Petersena – to wizja zaatakowania Afryki i Ameryki nieznanym wirusem z 1995 r. Zeszłoroczny film Jarmuscha Truposze nie umierają z kolei pokazuje chorobę zamieniającą ludzi w zombie (to zresztą częsty motyw filmów o epidemiach), choć po obejrzeniu seansu samo nasuwa się pytanie: czy plaga nieobecności i obojętności nie jest epidemią trwającą już dłużej? Jestem legendą z genialną rolą Willa Smitha projektuje świat po tym, gdy wirus zabija większość ludzkiej populacji. Analogicznych do wspomnianych wyżej produkcji jest dużo więcej. Warto dziś jednak przypomnieć jeden film polski – Zarazę Romana Załuskiego z 1971 r. Przypomina on sytuację, kiedy w roku 1963 oddzielono kordonem sanitarnym Wrocław, by zapobiec rozprzestrzenianiu się ospy. Reżyser stworzył dramat psychologiczny oddający nierówną walkę lekarzy i administracji miasta z chorobą. Coś w sam raz dla próbujących obecnie ignorować zalecenia specjalistów i bagatelizujących zagrożenie – bo zmagania zespołu doktora Adama Rawicza też byłyby skuteczniejsze, gdyby z nim współpracowano. Na początku nikt jednak w zagrożenie nie chciał wierzyć.
 
Wypełnić pustkę
Z jednego utworu muzycznego będącego ilustracją czasów zarazy korzystamy w kościołach – błagalne Suplikacje są melodią na trwałe kojarzącą się z czasem zagrożenia, w którym prosimy Boga o szczególną opiekę. Do epidemii dżumy w Mediolanie i działalności św. Karola Boromeusza nawiązuje Marc-Antoine Charpentier w utworze La peste de Milan. Gdy w 1663 r. epidemia nawiedziła Hamburg, Mathhias Weckmann skomponował pieśń Wie liegt die Stadt so wüste do słów z księgi Lamentacji:
Ach! Jakże zostało samotne
miasto tak ludne,
jak gdyby wdową się stała
przodująca wśród ludów,
władczyni nad okręgami
cierpi wyzysk jak niewolnica.
 
Płacze, płacze wśród nocy,
na policzkach jej łzy,
a nikt jej nie pociesza
spośród wszystkich przyjaciół;
zdradzili ją wszyscy najbliżsi
i stali się wrogami (Lm 1, 1–2)
Jak będziemy pocieszać się w smutnym czasie pandemii i izolacji? Czy i z naszego smutku i strachu powstaną dzieła artystyczne? Jedno wiemy na pewno: dzięki sztuce możemy się dowiedzieć, że masowa choroba działa podobnie na społeczeństwa. Dziś może jedynie mogliśmy szybciej się o niej dowiedzieć, bardziej stanowczo wymusiliśmy na sobie pozostanie w domach. Epidemia to przede wszystkim jednak czas zawieszenia, który dla katolików przypadł w czasie Wielkiego Postu. Wykorzystajmy go dobrze.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki