Logo Przewdonik Katolicki

Szwedzkie ryzyko

Jacek Borkowicz
Mieszkańcy Sztokholmu korzystają z wiosennej pogody, 22 kwietnia. Czy szwedzki sposób walki z koronawirusem okaże się skuteczniejszy od polskiego? fot. Janerik Henriksson/PAP-EPA

Powszechna kwarantanna nie zapobiega katastrofie, chociaż ratuje życie niektórym – takie wstępne wnioski wyciągnąć można z przykładu Szwecji, gdzie rząd nie ograniczył kontaktów w przestrzeni publicznej.

Widok ulicy w centrum Sztokholmu właściwie niczym się nie różni od tego, co znały dotychczas osoby to miasto odwiedzające. Czynne są restauracje, małe kina i punkty usługowe. Ludzie przechodzą chodnikami swobodnie jeden obok drugiego. Maski nie nosi prawie nikt. Szwedzi przyzwyczajają się do zagrożenia i traktują je racjonalnie, aczkolwiek nie wszyscy bezkrytycznie odnoszą się do obranej przez władze taktyki.
Do roli bohatera narodowego urasta natomiast Anders Tegnell, główny epidemiolog rządowej Agencji Zdrowia Publicznego. To on jest autorem przyjętego na początku marca programu ochrony, który realizowany jest całkowicie w poprzek tendencjom panującym w większości krajów świata dotkniętych pandemią. Tegnell przekonał rząd, by nie wierzyć alarmującym prognozom o dziesiątkach milionów hospitalizowanych oraz setkach tysięcy zgonów w każdym większym państwie. Koronawirus to nie średniowieczna dżuma ani też cholera – przekonywał. Nie zabija masowo i u większości ludzi przechodzi względnie łagodnie. Sztuczna izolacja nie ma sensu, gdyż w większych miastach wirus i tak już zdążył dotrzeć wszędzie. Teraz chodzi tylko o to, by mu nie pomagać, organizując tłumne imprezy, izolować zakażonych… i czekać końca zarazy. A ten, jak chcą wierzyć Szwedzi, widoczny już jest na horyzoncie.
 
Błogosławiona samotność
Szwedzki sposób radzenia sobie z epidemią okazał się wyzwaniem dla taktyki określanej jako lockdown, która polega na całkowitym zamknięciu życia publicznego – z wyjątkiem czynności niezbędnych dla utrzymania egzystencji. Jako pierwsze przyjęły ją 9 marca Włochy, po nich zaś kilkadziesiąt krajów świata. Władze w tych krajach egzekwują przyjęte zakazy za pomocą przymusu, czyniąc to nierzadko „prawem i lewem”, by posłużyć się tytułem słynnej ongiś książki Władysława Łozińskiego. W Szwecji nic podobnego nie ma miejsca. Rząd, owszem, doradza pozostawanie w domach, ale to wezwanie nie burzy harmonii codziennego życia w kraju, gdzie i tak ponad dwie trzecie osób czynnych zawodowo zajmuje się pracą zdalną.
I tutaj, jak się wydaje, leży istota sprawy. Szwedzi różnią się tym od większości narodów świata, że w kontaktach międzyludzkich używają większego dystansu. W każdym, fizycznym i psychicznym znaczeniu tego słowa. To kraj wysoko rozwinięty, a jednocześnie rzadko zaludniony. Ponad połowa obywateli mieszka tu w jednoosobowych gospodarstwach domowych. Typowy Szwed wynosi się z domu rodziców najpóźniej po ukończeniu osiemnastego roku życia. Ten model relacji rodzinnych jest całkowicie różny od chociażby włoskiego, gdzie normą jest sytuacja, w której trzydziestoletni mężczyzna mieszka razem z mamusią. W normalnych czasach oba skrajne modele mają swoje wady. Ten szwedzki głównie z powodu braku zainteresowania młodych starzejącymi się rodzicami. Jednak w czasach koronawirusa to właśnie szwedzki wariant okazał się błogosławieństwem. Przynajmniej w porównaniu z sytuacją Włochów i Hiszpanów, w których kulturze leży celebrowanie spotkań wielopokoleniowej rodziny.
 
Gąsienica na ruchomych schodach
Skutki szwedzkiej taktyki każdy może obserwować samemu, śledząc dane postępów pandemii na portalu „Worldometer”, który codziennie publikuje oficjalne dane z ponad stu krajów świata. Nawet przy założeniu, że część owych danych jest przez rządy fałszowana, obraz makroskali nie może kłamać. Chyba że wierzymy w to, iż wszystkie władze zmówiły się, by jednakowo fałszować dane.
Czego uczy nas zatem, w porównaniu z innymi krajami, przykład Szwecji? Wyraźnie to ilustruje krzywa przyrostu zgonów, pnąca się do góry lekkimi łukami jak gąsienica. Tak rozprzestrzenia się koronawirus w warunkach swobody – w tym przypadku w Sztokholmie, gdzie notuje się 40 proc. wszystkich krajowych zakażeń. Krzywe innych krajów są równe. Wniosek? Drastyczne rygory izolacji, tam zaprowadzone, spowodowały jedynie spłaszczenie dynamiki wzrostu epidemii, podobnie jak płaszczą się ruchome schody przy wylocie z metra. Samego biegu schodów to wszakże nie powstrzymuje.
Ów sposób społecznej terapii ma, z oczywistych powodów, także drugą, ciemniejszą stronę, którą zobrazować może porównanie z Polską. U nas, jak dotąd, koronawirusa stwierdzono u jednego na trzy tysiące obywateli. W Szwecji – u jednego na pięciuset. Z kolei wskaźnik śmiertelności wśród zarażonych w Polsce, choć wzrasta, nadal wynosi zaledwie niecałe 5 proc., co utrzymuje nas w ogólnoświatowej średniej. Tymczasem w Szwecji jest to ponad 12 proc., co porównać można tylko z drastycznymi danymi z Hiszpanii, Włoch, Francji oraz Wielkiej Brytanii. Podsumowanie wypada aż nadto wyraźnie: ryzyko śmierci z powodu koronawirusa jest 14-krotnie większe dla statystycznego Szweda niż dla przeciętnego Polaka. Przekłada się to na konkretne przypadki 2462 zarejestrowanych zgonów w Szwecji oraz zaledwie 624 w prawie czterokrotnie ludniejszej Polsce (dane z 30 kwietnia).
 
Puste namioty
Dlatego wśród Szwedów coraz więcej osób krytykuje rządową taktykę walki z koronawirusem. Wśród nich lekarze: ponad dwa tysiące z nich podpisało ostatnio apel do władz, by te przyjęły bardziej rygorystyczne środki ostrożności.
I rząd rzeczywiście dokręca śrubę, choć czyni to lekko i bez pośpiechu. Zakaz zgromadzeń powyżej 500 osób obostrzono do 50, co wyłącza z użytkowania duże obiekty użyteczności publicznej. Nadal jednak czynne są żłobki, przedszkola oraz szkoły podstawowe (zamknięto średnie oraz wyższe). Rząd ma tutaj mocny argument: koronawirus szkodzi prawie wyłącznie osobom dorosłym, a 300 tys. pracowników służby zdrowia, będących rodzicami małych dzieci, nie można teraz uziemić w domach przy rodzinie. Potrzebni są w szpitalach. I trzeba przyznać, że system ochrony zdrowia radzi sobie z przyjmowaniem osób zarażonych. Polowe namioty szpitalne, ustawione na placach większych miast, stoją puste. Przynajmniej jak do tej pory.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki