„Przekręt”, „grabież” czy „mafia” – z tymi pojęciami kojarzy się dziś reprywatyzacja. Na samą sprawę patrzy się bowiem głównie przez pryzmat działania komisji ds. reprywatyzacji w Warszawie. Skala nieprawidłowości, podejrzane układy na wysokich szczeblach władzy i kwoty, które w całej sprawie się pojawiają, z pewnością mogą szokować. Problem oddania zagrabionego przez komunistów majątku to jedna z wciąż niezałatwionych spraw okresu ustrojowej transformacji. Zaproponowana przez ministerstwo sprawiedliwości ustawa, której twarzami są wiceminister Patryk Jaki i prof. Kamil Zaradkiewicz, ma być próbą pozbycia się garbu, który wszyscy jako społeczeństwo nosimy. Jego korzenie sięgają kilku pokoleń wstecz i lat 40. ubiegłego wieku
Własność – jeden z głównych wrogów
Fundamentem systemu komunistycznego było dążenie do „uspołecznienia środków produkcji” i „zmiana w stosunkach własnościowych”. Nic zatem dziwnego, że jednymi z głównych wrogów systemu przyniesionego nad Wisłę przez sowiecką armię, była własność i jej posiadacze. Ich unicestwienie, może niekoniecznie zawsze rozumiane dosłownie, było celem strategicznym nowej władzy. – Wstępem do tego była reforma rolna z 1944 r. i nacjonalizacja z roku 1946 – mówi zajmujący się historią najnowszą prof. Antoni Dudek, politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. – Wyeliminowano wielkich właścicieli ziemskich czy tych, do których należały duże zakłady przemysłowe. W drugiej fazie nastąpiła rozprawa z posiadaczami niższego szczebla. Równolegle toczyła się bitwa o handel, w ramach której przejęto zdecydowaną większość handlu dotąd znajdującego się w rękach prywatnych. Eliminowano też drobną działalności wytwórczą i jej miażdżąca większość została z gospodarki wypchnięta – dodaje.
W efekcie spora część społeczeństwa straciła nie tylko możliwość pracy w swoim zawodzie, ale przede wszystkim źródło dochodu, a także często wchodzącą w skład rodowego majątku własność. Tę, z uwagi na choćby pojawiający się ostatnio w mediach temat afery reprywatyzacyjnej, najczęściej kojarzymy z utraconymi nieruchomościami – działkami czy budynkami.
Dekret Bieruta problemem stolicy
Do rangi symbolu urasta Warszawa i trawiące ją problemy własnościowe. Ich przyczyn szukać trzeba w zniszczeniach po powstaniu warszawskim i sposobu, w jaki komunistyczne władze zamierzały podnieść stolicę z ruin. Chodzi o tzw. dekret Bieruta z 1945 r. Na mocy tego aktu na własność miasta przeszły wszystkie grunty leżące w jego granicach przed wojną. Słowem, znacjonalizowano wszystkie parcele, a w rzeczywistości właściciele mogli utracić także budynki. Takie zagrabienie mienia miało ułatwić odbudowanie stolicy. – W innych miastach działo się to mniej spektakularnie, ale także były w nich wywłaszczenia. Jestem przekonany, że dałoby się stolicę odbudować bez dekretu Bieruta. Sytuacja wymagała nadzwyczajnych rozwiązań prawnych, ale nie takich jak ten dekret. Jego zresztą nadużywano i nie przestrzegano zasad, które zawierał – przypomina prof. Dudek.
Choć Warszawa już dawno została odbudowana, kwestie własnościowe wynikające m.in. z dekretu Bieruta, a także ich skutki, wciąż stanowią spory problem. Zarówno dla dawnych właścicieli domagających się swoich praw, jak i dla władz miasta, które z roszczeniami muszą się mierzyć. Według danych warszawskiego ratusza przedstawionych w ubiegłym roku, teren dekretowy stanowi ponad 27 proc. powierzchni miasta. Od 1990 r. dokonano ponad 4 tys. zwrotów, a miasto wypłaciło ponad 1,13 mld zł odszkodowań. Wartość trwających postępowań szacowano na kolejne miliardy złotych.
Wiele prób, jedna ustawa
– Ważne, że obecny rząd chce dokonać zmiany w tym zakresie, bo poprzednie rządy przez prawie trzy dekady unikały zamknięcia spraw i kontynuowały de facto istnienie Polski Ludowej w ramach III RP – tak podjęcie próby uregulowania spraw własnościowych komentuje Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha. Brak odpowiednich regulacji prawnych jest bowiem kluczem do całego problemu. Nie byłoby bowiem ani afery reprywatyzacyjnej, ani mafii, którą tropi teraz komisja z wiceministrem Jakim na czele, gdyby istniała ustawa regulująca te zaszłości po PRL-u.
Na przestrzeni minionych prawie 30 lat pomysłów na to, jak rozwiązać tę kwestię, było przynajmniej kilka. Jednak tylko jedną, w miarę kompleksową, ustawę udało się uchwalić.
Uczyniono to w 2001 r. w czasie rządów koalicji AWS–Unia Wolności. Stworzone wówczas przepisy zakładały m.in. zwrot nieruchomości w naturze czy odszkodowanie na poziomie 50 proc. wartości utraconej własności. Takie rozwiązanie mogłoby stanowić spore obciążenie dla budżetu. Czy państwo poradziłoby sobie z takim wyzwaniem? O tym nie mieliśmy okazji się przekonać, bo ustawę zawetował ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. Od tamtej pory rozwiązanie tego niezwykle istotnego problemu społecznego, w zasadzie nie było na szerszą skalę podnoszone. I pewnie gdyby nie afera reprywatyzacyjna w Warszawie, tematu w debacie publicznej wciąż by nie było.
Wyróżnieni właściciele
Zaprezentowane niedawno założenia nowej ustawy przewidują m.in., że osoba chcąca odzyskać swoją lub dziedziczoną własność, może liczyć na 20–25 proc. jej wartości. – To zasiłek, a nie rekompensata – mówi Andrzej Sadowski.
Inaczej sprawę odbiera dr Tomasz Luterek, prawnik, autor książki Reprywatyzacja. Źródło problemu. – To jest pewien gest społeczeństwa polskiego w stronę właścicieli – mówi. – Społeczeństwo, które walczyło z systemem komunistycznym, nie może ponosić kosztów jego działań. Tylko dlatego, że udało się ten system obalić, temat reprywatyzacji jest w ogóle możliwy. Jesteśmy przywiązani do cywilizacji zachodniej, a jednym z jej fundamentów jest właśnie prawo własności. I to przywiązanie sprawia, że teraz chcemy jakoś te straty zrekompensować – dodaje. Jak zauważa, właściciele nieruchomości, spośród wszystkich osób pokrzywdzonych przez system komunistyczny i tak są w wyjątkowej sytuacji. – Zbrodnie odbywały się na wielu płaszczyznach. Zamordowanie bliskich to przecież większa strata niż utrata nieruchomości. A jednak to właśnie właściciele nieruchomości mogą liczyć na jakąkolwiek rekompensatę – wskazuje dr Luterek. Zaznacza także, że do prawa własności należy podejść całościowo, a nie skupiać się tylko na nieruchomości i właścicielu. – Trzeba brać pod uwagę także obciążenia czy hipoteki, jakie z daną nieruchomością się wiążą – podkreśla.
Bez zwrotów w naturze
Jednym z podstawowych założeń ustawy jest też zakaz zwrotów w naturze, co dziś jest możliwe. – Ktoś może na przykład odzyskać działkę na Górnym Śląsku, gdzie kiedyś była dobrze prosperująca kopalnia, a dziś jest to teren o niskiej wartości. Z drugiej strony, ktoś inny ma odzyskać działkę w Warszawie, która po wojnie była kupą gruzu, a dziś jest terenem o sporej wartości. Obie sytuacje odbywają się na podstawie tej samej zasady – obrazuje tę kwestię dr Tomasz Luterek.
Proponowane rozwiązania zawierają także inne ograniczenia i wyłączenia. Pomijają na przykład tych, których dotknęła reforma rolna z 1944 r. Polskie Towarzystwo Ziemiańskie, w oświadczeniu dotyczącym projektu ustawy reprywatyzacyjnej zamieszczonym na swojej stronie internetowej, pisze m.in.: „Nie jest to żadna ustawa reprywatyzacyjna, czy też rekompensacyjna, jest to natomiast ustawa o zamknięciu osobom pokrzywdzonym drogi do dochodzenia jakichkolwiek roszczeń. W zamian za zamknięcie tej drogi wszystkim pokrzywdzonym, tylko niektóre – dość dowolnie wybrane – osoby (ziemianie zostali tu definitywnie wykluczeni), będą mogły otrzymać w nieznanej przyszłości jakieś świadczenia rekompensacyjne”. Warto pamiętać, że reforma rolna z 1944 r. doprowadziła do rozparcelowania wielkich własności ziemskich bez odszkodowania. – Gdyby ziemianie otrzymali także do 20 proc., to choć byłoby to sporym obciążeniem dla budżetu, to w imię fundamentalnych reguł cywilizacyjnych, także w tym przypadku reprywatyzacja powinna nastąpić i pewne odszkodowania powinny zostać wypłacone – mówi prof. Antoni Dudek.
Przyjęcie proponowanych założeń, niezależnie od tego, kto i jaką część utraconego majątku uzyska, sprawi, że koszty całej operacji poniosą wszyscy podatnicy. Jednak o tym, że sprawę można rozwiązać inaczej, przekonuje Andrzej Sadowski. – Do restytucji mienia można użyć ziemi, która jest w posiadaniu polskiego rządu. A to są tysiące hektarów. Tylko tym zasobem, bez obciążania przyszłych pokoleń zwiększonym długiem, można zamknąć tę sprawę – mówi prezydent Centrum im. Adama Smitha i dodaje: – Prędzej czy później racjonalne rozwiązania, nawet w przypadku Polski, mają zastosowanie.
Reprywatyzacja dziś
część osób otrzymuje 100 proc. wartości, część nic,
możliwe są zwroty w naturze (np. budynki, w których mieszkają ludzie lub działają instytucje),
uprawnienie dla szerokiego kręgu spadkobierców,
w imieniu zainteresowanego może działać kurator,
bezterminowość roszczeń.
Planowane rozwiązania
zwrot możliwy tylko w takich formach:
– do 20 proc. w formie pieniężnej,
– do 25 proc. w obligacjach,
– do 20 proc. w możliwości zaliczenia w poczet nabycia nieruchomości Skarbu Państwa lub przekształcenie użytkowania wieczystego w prawo własności;
zakaz zwrotu w naturze,
uprawnienie dla właścicieli, ich małżonków i krewnych w pierwszej linii,
zakaz działania kuratorów,
rok na złożenie wniosku.
Źródło: Ministerstwo Sprawiedliwości