Dobra, niespieszna rozmowa z przyjacielem przy kubku gorącej herbaty i kawałku domowego ciasta to chyba jedna z najlepszych form dostarczania sobie przyjemności. Gdy wytrąceni z równowagi zmaganiami codzienności tracimy radość i pokój serca, to właśnie rozmowa ma moc przywrócenia jej. Ze słynnych badań psychologicznych przeprowadzonych na Harvardzie, podczas których przez 75 lat dokonywano obserwacji życia 724 mężczyzn, wynika, że to właśnie dobre relacje z ludźmi są najlepszym sposobem na szczęśliwe i długie życie – a nieodłącznym składnikiem dobrych relacji jest dobra rozmowa. Badacze dowiedli, że ustawiczne kłótnie w związkach prowadzą do pogorszenia stanu zdrowia bardziej niż rozwód, który przecież jest niezwykle stresującym doświadczeniem. Ogromne znaczenie ma zatem nie tylko to, czy mamy przy sobie bliską osobę, ale również to, w jaki sposób ze sobą rozmawiamy.
Rozmowa zwiedziona na manowce
Każdy z nas doświadcza sytuacji, gdy rozmowa zamiast przyjemnością staje się polem bitwy, na którym walkę toczą odmienne racje. Dialog zostaje sprowadzony do funkcji osądzania, czyja racja jest prawdziwa. W ferworze dochodzenia do tej „prawdziwszej prawdy” obrzucamy się oskarżeniami, realizujemy agresywne popędy, czasem mieszamy drugiego człowieka z błotem. Począwszy od małżeństw i rodzin, gdzie niewinne zdarzenie wywołuje samonapędzającą się lawinę wzajemnych wyrzutów, przez grupy społeczne, gdzie sprawnie funkcjonujące mechanizmy dynamiki grupowej podsycają nienawiść, po politykę, w której rzadko liczy się już wspólne dobro uzyskane drogą pokojowych rozmów, a ważniejsze staje się posadzenie przeciwnika na ławie oskarżonych – wszędzie tam rozmowa bywa zdewaluowana, szansa na porozumienie odrzucona, a nadzieja na dobre owoce dialogu zaprzepaszczona.
Równie destrukcyjne dla rozmowy jest, gdy jej głównym przedmiotem czynimy samych siebie. „Ja, moje, mnie” – mówimy czasem w monologach kierowanych do partnera konwersacji. Bo gdy moje własne sprawy są w rozmowie najważniejsze, nie mamy już do czynienia z dialogiem. Czasem niekończące się opowieści o naszych problemach czy porażkach przeplatane są narzekaniem na ludzi i okoliczności. Gdy to zdominuje nasze spotkanie z drugim człowiekiem, możemy być pewni, że nie będzie chciał z nami zbyt często przebywać. Prędzej czy później uzna, że zwyczajnie nie jesteśmy zainteresowani jego życiem, bo pochłania nas nasze własne ego.
Bywają również osoby, które z rozmowy czynią „śmietnik emocjonalny” – wylewają swoje żale i problemy, nie mając wcale na celu ich rozwiązania. Gdy spotykamy się z taką osobą i próbujemy jej coś doradzić lub wskazać na rozwiązania jej trudnej sytuacji, ona nie wykazuje tym zainteresowania. Liczy na łatwy upust swoich emocji, nie rozumiejąc, że przerzucanie na innych balastu własnych problemów nie prowadzi do doświadczenia realnej ulgi, a tylko obciąża naszego rozmówcę.
Spotkanie dwóch światów
Tymczasem rozmowa ma naprawdę ogromny potencjał „uzdrawiania”. W środowisku terapeutów przyjęło się mawiać, że psychoterapia to rozmowa, która leczy – wydaje się jednak, że ta uzdrowieńcza moc nie powinna być kojarzona tylko i wyłącznie z psychoterapią. Nawet zwykła codzienna rozmowa, która jest pełnym akceptacji spotkaniem z drugim człowiekiem, może naprawdę wiele zmienić w naszym życiu. Gdy zbliżamy się do drugiej osoby, nie wiemy, czy nasz świat zostanie przez nią przyjęty. Kiedy jednak w naszym rozmówcy widzimy ciekawość i chęć wczucia się w naszą historię, z większą swobodą otwieramy się na niego, wierząc, że to spotkanie odmieni naszą rzeczywistość, nie pozostając bez wpływu również na niego samego. Ta nadzieja na bycie przyjętym, chcianym, a w końcu zrozumianym wyraża jedno z chyba największych ludzkich pragnień – pragnienie bycia ważnym dla drugiego człowieka.
Zaciekawić się unikatową opowieścią
Choć każda rozmowa ma potencjał „leczenia”, w psychoterapii obowiązuje kilka zasad, które mogą nam pomóc uczynić nasze rozmowy naprawdę dobrymi i konstruktywnymi. Jedną z nich jest zaciekawienie – bez osądu i bez narzucania swojej wizji rzeczywistości przyglądamy się światu człowieka, który się przed nami otwiera. Nie musimy – ba, nawet prawdopodobnie nie będziemy! – podzielać jego wizji świata. Nie o to jednak w rozmowie chodzi, by dojść do jednej prawdy i wersji wydarzeń, ale o to, by zobaczyć świat z innej perspektywy niż nasza. Psychoterapeuta zakłada, że pacjent ma swoją unikatową opowieść wyrażoną w unikatowym języku. Jego narracja jest jedyna w swoim rodzaju, nikt na świecie nie ma drugiej takiej. Tak też dzieje się w naszych codziennych spotkaniach – gdy staje przed nami drugi człowiek, razem z nim otrzymujemy również jego historię. Znacznie bardziej fascynujące jest poznać ją z jego perspektywy, niż próbować odgórnie dopasowywać ją do naszej, uspójniając znaczenia czy doświadczenia, ponieważ gdy opowieści naszych rozmówców będziemy próbowali uczynić naszymi własnymi opowieściami, nie będą się oni czuli przez nas rozumiani.
Bez pamięci i bez pragnień
Prof. Otto Kernberg, jeden z najbardziej znanych na świecie psychoanalityków, zaproponował psychoterapeutom podchodzenie do pacjenta „bez pamięci i bez pragnień”. Oznacza to rozmawianie za każdym razem tak, jakbyśmy nigdy wcześniej z daną osobą nie rozmawiali i nie mieli żadnych informacji na jej temat („bez pamięci”) oraz jakbyśmy nie mieli w stosunku do niej żadnych oczekiwań („bez pragnień”). Te dwie zasady wydają się naprawdę trudne do spełnienia – zazwyczaj automatycznie odnosimy się do wiedzy, jaką mamy o drugiej osobie, oraz próbujemy ją dopasowywać do naszych wybrażeń. Tymczasem próba zarzucenia tego, co już wiemy, oraz zrezygnowanie z oczekiwań w stosunku do partnera rozmowy może dać nam jeszcze większe pole do rozumienia jego perspektywy, a jemu samemu większą wolność i zdecydowanie lepsze warunki do zaufania. Ktoś, kto wie, że nie zostanie przez nas zaszufladkowany naszą „pamięcią i pragnieniami”, z większą swobodą będzie ujawniał swoje prawdziwe „ja”. Zamiast dopasowywać się do kalki, którą mu narzucimy, samodzielnie będzie próbował dookreślić siebie.
Kuźnia dojrzałości
Psychoterapia korzysta też ze sposobu dialogu – a zarazem dochodzenia do prawdy – który przypisywany jest Sokratesowi. W trakcie takich dialogów zadaniem mistrza rozmawiającego z uczniami było prowokowanie ich do samodzielnego poszukiwania w sobie odpowiedzi na zadane pytania. Sokrates nie dawał gotowych odpowiedzi, lecz w taki sposób prowadził rozmowę, by jego interlokutor sam wpadł na rozwiązanie. Efektem było ukształtowanie uczniów na dojrzałe, samoświadome i samodzielnie myślące osoby. Wydaje się, że gdybyśmy i my stosowali tego rodzaju wiarę w drugiego człowieka i otwartość na jego spojrzenie na świat, rozmowa przestałaby być nic niewnoszącą paplaniną, a stałaby się kuźnią dojrzałości i wzrostu.
Rozmowy są szansą na coś więce niż tylko wylewanie żali, wzajeme oskarżanie czy niekończące się opowiadanie o własnych sprawach. Gdyby ta przestrzeń spotkania i poznania swoich odmiennych światów stała się czymś treściwym i znaczącym, nasze życie z pewnością by na tym zyskało. Naukowcy z Harvardu dobitnie potwierdzili – życie ma największy sens wtedy, gdy z miłością dzielimy je z innymi.