„Każdy z nas ma w sobie dziurę w kształcie Boga”. Te słowa usłyszałam na początku swojej drogi z Bogiem, choć nie pamiętam już, kto je powiedział. Wydały mi się wtedy niezwykle trafne, nadały sens odczuwanej przeze mnie czasem dziwnej pustce, która nie dawała się niczym zapełnić, niczym ukoić. Dziura w kształcie Boga – tak, to musi być właśnie to, co skłania nas do ulegania rozmaitym przywiązaniom. Bóg jest przecież z istoty nieuchwytny, tajemniczy, tylko po części objawiony, a kontakt z Nim nie należy do najłatwiejszych zadań, jakie może podjąć człowiek. Nie jest więc dziwne, że naszą pustkę chętniej niż Bogiem zapełniamy tymi rzeczami, które mamy pod ręką, lekko i bezwysiłkowo. Począwszy od używek takich jak alkohol, papierosy czy kawa, skończywszy na pozornie niewinnym spędzaniu godzin przed telewizorem, plotkowaniu z koleżanką czy zapychaniu swojego dnia zadaniami. Wszystko to może stać się naszym zastępnikiem Boga, a tym samym ma moc wziąć nas w niewolę uzależnienia.
Gdy nie możemy przestać
Psychiatra Gerard May w swojej książce Uzależnienie i łaska pisze: „Z uzależnieniem mamy do czynienia zawsze wówczas, gdy ludzie czują wewnętrzny przymus przeznaczania energii na rzeczy, które nie stanowią ich prawdziwych pragnień”, a w innym miejscu: „Uzależnieniem jest każde kompulsywne zachowanie ograniczające wolność ludzkich pragnień. Powoduje je przywiązanie pragnienia do określonego obiektu”. Kiedy więc sami ze sobą do końca staniemy w prawdzie, okaże się, że każdy z nas na swój sposób jest niewolnikiem rzeczy, ludzi, substancji czy pragnień.
Wszystko to, co zbyt mocno pociąga nasze serce i czego utrata sprawia, że nasze życie zaczynamy przeżywać jako jałowe i bez kolorów, bez zawahania możemy nazwać naszym uzależnieniem. Wszyscy znamy sytuacje, gdy naszej wolnej woli nie poddaje się już nawykowe sięganie po jedzenie w sytuacjach stresu, gdy na każdy ból głowy musimy wziąć tabletkę lub kiedy niebezpiecznie często w mojej głowie pojawia się myśl: „To już ostatni raz”. Doskonale oddaje to scena z filmu Dzień świra, w której matka z synem jadą pociągiem i zajadają się chipsami. Matka raz po raz sięga do paczki, mówiąc: „Oooostatni, oooostatni, oooostatni”. Nietrudno się domyślić, że ostatniego wcale nie ma.
Kiedy nie możemy przestać czegoś robić, oznacza to, że jesteśmy od tego uzależnieni. I to nie tylko takim mniej poważnym psychicznym przyzwyczajeniem. Biologia jest tu bowiem bezwzględna – mózgowy mechanizm uzależnienia jest dokładnie taki sam w wypadku alkoholizmu, jak i pozornie nic nieznaczącego zapełniania codziennej pustki rozmaitymi sposobami. May pisał: „Jeżeli ktoś mówi: «Mogę w każdej chwili przestać», to warto przeprowadzić prosty test: postanów i przestań. Nie rób tego już więcej. Jeśli się uda, to znaczy, że nie było uzależnienia. Jeśli ktoś nie potrafi przestać, mamy do czynienia z uzależnieniem”. Trzeba przyznać, że to kryterium jest dosyć surowe, a jednak wiarygodne do bólu. Gdy w ciszy własnych sumień zadamy sobie pytanie: „Czy jestem w stanie teraz przestać – pić, palić, jeść, szukać akceptacji u ludzi, plotkować, oglądać telewizję?”, możemy się gorzko zdziwić siłą własnego przyzwyczajenia.
Po czym to poznam?
Wzrost tolerancji na działanie danego czynnika, objawy odstawienia, samooszukiwanie, utrata siły woli i zaburzenie uwagi – to pięć podstawowych cech charakteryzujących prawdziwe uzależnienie. Zostawmy na chwilę poważnie uzależnionego alkoholika i zajrzyjmy do naszych domów. Oto psuje się nam telewizor, który od lat oglądamy kilka godzin dziennie. Nie umiemy go naprawić, nie stać nas na nowy. Początkowo przeżywamy silną frustrację i próbujemy znaleźć sposób na pustkę, która nagle zapanowała w domu. Po kilku dniach orientujemy się, że niespokojnie śpimy, więcej jemy i krzyczymy na współdomowników. Nie umiemy na niczym się skupić, jednocześnie nieustannie twierdząc, że wcale nie ma to związku z brakiem telewizora. W końcu umęczeni tą niezrozumiałą walką odkrywamy, że przecież możemy zaciągnąć kredyt, żeby kupić nowy sprzęt. Nie czekamy długo, podejmujemy decyzję, a w salonie już za chwilę pojawia się nowiutki telewizor. Z ulgą zasiadamy na wygniecionej już odpowiednio kanapie i odpalamy ulubiony program. Całe szczęście znów wszystko jest na swoim miejscu.
Nie tylko alkohol
To właśnie obraz uzależnienia – nie możemy bez czegoś żyć, bo to coś regulowało nasze emocje i zatrzymywało w niewidocznej dla oczu skrytce naszą przerażającą i chaotyczną pustkę. Zwykliśmy myśleć, że uzależniony jest tylko pan Józek od lat stojący pod sklepem z butelką piwa, wionący odorem trawionego etanolu. Lub ciocia Krysia, która na imprezie rodzinnej co pół godziny wychodzi na papierosa, a jej palce są pożółkłe jak kartki starej książki. Łatwiej jest nam stwierdzić, że to owi „oni” mają problem, nie my. Czy niewinne zajadanie słodyczy zawsze, gdy jest nam źle, świadczy o uzależnieniu? Gdzie tam, przecież robi tak wiele kobiet. Lub czy codzienne zostawianie w domu żony i dzieci po to, by pucować swój już i tak idealnie wypucowany samochód ma w sobie znamiona nałogu? W końcu każdy potrzebuje mieć jakąś pasję, która oderwie go od nudnej rzeczywistości.
Uzależnienie od ludzi?
Problem uzależnienia dotyczy również naszych relacji. Może to zaskakująca dla wielu myśl, ale niektóre związki z ludźmi trzymają nas na uwięzi równie skutecznie, jak używki takie jak alkohol, papierosy czy kawa. Latami kłócimy się z własnymi rodzicami czy rodzeństwem, i choć wcale nas to nie uszczęśliwia, gdybyśmy mieli z tego zrezygnować, czulibyśmy się co najmniej mocno zaniepokojeni. Niejednokrotnie ludzi wokół nas wykorzystujemy do wzmacniania naszego poczucia wartości i bezpieczeństwa w świecie. Wielu z nas, gdyby znalazło się na dłuższy czas w sytuacji samotności i izolacji, wpadłoby w prawdziwą panikę, nie mając obok drugiego człowieka, przy którym czują się stabilnie. Gdyby przestała przychodzić do nas koleżanka na poranne plotki o mężu, gdy ten wychodzi do pracy, być może odczułybyśmy przykry brak czyjejś obecności i nie wiedziałybyśmy, co zrobić ze swoim czasem. Nagły brak człowieka, który był naszym „narkotykiem” pomagającym nie czuć niepokoju, mógłby boleśnie obnażyć naszą niechęć do własnej ponurej codzienności i impulsywną potrzebę uciekania od nieprzyjemnej pustki.
Ucieczka od pustki
I właśnie tu pies jest pogrzebany. Oto nudna, monotonna, przesączona pustką, niesatysfakcjonująca, zmęczona rzeczywistość bierze nas we władanie. Nie potrafimy znieść bolesności naszej codzienności, a nie mając wcale ochoty i siły na jej zmianę, sięgamy po łatwiejsze rozwiązania. To nawet nie jest w żaden sposób dziwne – człowiek z natury skonstruowany jest tak, by wybierać łatwiejsze drogi, na skróty. Jeśli można, to po co wydatkować cenną przecież energię?
To jednak pułapka, bo choć myślimy, że idąc na skróty rozwiązujemy problem, w połowie drogi orientujemy się, że nie tylko nigdzie nie dojdziemy, ale jeszcze na dodatek bardzo trudno będzie nam zawrócić. Nasz mózg nam w tym nie pomoże – uzależniony od wydzielanej przez niego w sytuacjach dostarczania sobie przyjemności dopaminy, będzie chciał więcej i więcej. Chcąc po pewnym czasie wycofać się z drogi, którą obraliśmy, zorientujemy się, że mamy nowego, całkiem poważnego przeciwnika. Choć jak dotąd mówiliśmy: „W każdej chwili mogę przestać”, gdy faktycznie się na to zdecydujemy, może nas zamroczyć siła zniewolenia, jakiemu ulegliśmy.
Wolni do końca
Każdy z nas ma w sobie wspomnianą już „dziurę” – pustkę, której obecność popycha nas w ramiona zwodzącej na manowce zależności. Po grzechu pierworodnym nikt nie jest wolny od doświadczania pokusy i ulegania jej, a zatem każdy z nas nosi w sobie skłonność do uzależniania się. Jak więc sobie z tym poradzić? May pisze: „W łasce jest nasza jedyna nadzieja poradzenia sobie z uzależnieniami, jedyna siła, która może rzeczywiście pokonać siłę zniewolenia”. Zostaliśmy stworzeni jako dzieci Boga, których serce jest niespokojne, póki w Nim nie spocznie (św. Augustyn). Dopóki spełnienia szukać będziemy poza Bogiem, będziemy rozczarowani. Kiedy jednak po doświadczeniu licznych porażek w pokonywaniu uzależnienia, w końcu pełni ufności, pokory i bezradności zwrócimy się do Boga, usłyszymy wypowiedziane z miłością słowa: „Wystarczy ci mojej łaski” (2 Kor 12, 9). Wtedy w naszym pustym sercu zamieszka Bóg, a nasz prowizoryczny system zaspokajania się po prostu przestanie nam być potrzebny.