Logo Przewdonik Katolicki

Afryka oddała im dzieciństwo

Dorota Niedźwiecka
Fot. Fundacja Archiwum Fotograficzne Tułaczy www.Kresy-Syberia.org

Rozmowa z Hubertem Chudzio, szefem Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń, o sybirakach, którzy osiedlili się w Afryce

Dzięki działalności Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń na wydarzenia z naszej historii, takie jak układ Sikorski-Majski, możemy spojrzeć oczyma konkretnego człowieka.
– Taki był zamysł. Od 2011 r. spotykamy się Polakami, którzy stracili dom w wyniku działań totalitaryzmów komunistycznego i nazistowskiego, a czasem z przedstawicielami innych nacji związanych z naszą historią, np. z Żydami. Bo, o czym mało się mówi, kilka tysięcy ludzi, którzy wyszli z gen. Władysławem Andersem ze Związku Radzieckiego w 1942 r., było obywatelami polskimi pochodzenia żydowskiego, którzy osiedlili się później w Izraelu.
 
Te historie są bardzo poruszające.
– Wyprodukowaliśmy trzy duże filmy dokumentalne, poświęcone przymusowym migracjom Polaków. Dzięki nim wyniki naszej pracy trafiają do szerokiego odbiorcy. A przecież wciąż towarzyszą nam niesamowite opowieści, które warto przekazywać. Jak ta pani Aleksandry Kulak, której mama podczas wojny była opiekunką sierocińca w ZSRR. Gdy rozwiązano sierociniec, zamieszkała z pięćdziesięciorgiem dzieci w pustej cerkwi. Gdy została aresztowana, stało się coś niezwykłego: starsze dzieci zaczęły się opiekować młodszymi, wystawiały warty przed cerkwią, by obronić się przed grasującymi młodocianymi bandami miejscowych.
 
Efekty pięcioletniej działalności Centrum są imponujące.
– To ponad 700 nagrań rozmów ze świadkami historii, sześć kilkusetstronicowych książek dokumentacyjnych, kilkanaście wystaw, kilka międzynarodowych konferencji. Najważniejsza dla nas jest jednak dokumentacja filmowa. Wśród wielu fundacji i stowarzyszeń, które robią w tym zakresie dużo dobrej roboty, wyróżnia nas to, że jesteśmy jedyną tego typu instytucją naukową w Polsce. Trwają też rozmowy, by z naszych zbiorów powstało muzeum dotyczące tak ważnego wątku z naszej historii, jak szlak Andersa.
 
Najważniejszy dla Was obszar to Afryka.
– Już wcześniej robiłem filmy archeologiczne i historyczne w Afryce i zakochałem się w tym kontynencie. Gdy zająłem się tematem przymusowych migracji, ten kontynent zachwycił mnie na nowo. Dla niemal wszystkich sybiraków-Afrykańczyków, z którymi rozmawiałem, pobyt w Afryce jest najszczęśliwszym i najpiękniejszym okresem życia, nawet jeśli byli sierotami. Afryka zwracała im dzieciństwo, utracone wcześniej na Syberii.
 
Przypomnijmy: w Afryce podczas II wojny światowej znalazło schronienie około 20 tys. Polaków, ewakuowanych ze Związku Radzieckiego.
– Wśród nich 8 tys. to dzieci, często sieroty, a reszta to kobiety i niezdolni do służby wojskowej mężczyźni. W 22 polskich osiedlach w Afryce robiono wszystko, by zlikwidować traumę, której dzieci doświadczyły na Syberii. Funkcjonowało w nich 50 szkół, w tym zawodowe i maturalne. Prężnie działało harcerstwo (140 drużyn), o którym marzyło każde dziecko, sodalicja mariańska, polskie teatry, kluby i biblioteki. Dzieci miały możliwość rozwijania się w zespołach muzycznych, tanecznych i podczas zajęć sportowych. Wychowywano je w duchu pozytywnej rywalizacji: jesteś na emigracji – masz godnie reprezentować kraj, wrócisz do Polski – masz być dobrym obywatelem.
 
W jaki sposób udało się zorganizować tak gigantyczną pomoc?
– Te osiedla funkcjonowały w Afryce w państwach, znajdujących się pod jurysdykcją Wielkiej Brytanii, m.in. Ugandzie i Tanganice (dziś Tanzania), w Rodezji Północnej i Południowej (dzisiejszych Zimbabwe i Zambii) i Unii Południowej Afryki (dziś RPA), gdzie do ośrodka dla polskich sierot w Oudtshoorn trafiło jednym rzutem 550 dzieci. Polski rząd podpisał z Brytyjczykami umowy, zgodnie z którymi miał wszystko sfinansować. Częściowo zaciągał u Brytyjczyków kredyt, który miał spłacić po wojnie, częściowo wykorzystywał rezerwy polskiego złota. Pomagały także takie organizacje jak IRO (później UNRRA), które dostarczały najpotrzebniejsze do życia rzeczy od ubrań po żywność czy Polska Misja Katolicka w Stanach Zjednoczonych, która przekazała m.in. maszyny szwalnicze dla szkół i polskich zakładów krawieckich. Ciekawostką jest, że podręczniki szkolne i lektury drukowano głównie w Jerozolimie, ponieważ w Palestynie funkcjonowały przedstawicielstwa polskiego rządu w Londynie. Tam też szkoliło się polskie wojsko, które potem ruszyło na front włoski.
 
Z misją naukową do Afryki pojechał Pan po raz pierwszy w 2009 r.
– Odwiedziliśmy wówczas trzy państwa, w których od 1943 r. osiedliło się najwięcej Polaków: Kenię, Tanzanię i Ugandę. W Tengeru pod masywem Kilimandżaro, największym polskim osiedlu w Afryce, gdzie zamieszkało od 4 do 5 tys. Polaków, i w Masindi najsolidniejsze budynki osiedli zachowały się do dziś: urządzono w nich szkołę rolniczą i leśną. W Koja [czyt.: Kodża] zastaliśmy zrównany z ziemią cmentarz, na którym kiedyś znajdowało się 97 polskich nagrobków. Udało się nam zainicjować jego odbudowę, a nowe krzyże wykonali i zamontowali „chłopcy ulicy” z salezjańskiego ośrodka w Namugongo. Za trzy tygodnie w Koja będziemy świętować otwarcie Centrum Zdrowia im. Polskich Sybiraków, sfinansowane przez zaprzyjaźnionych Sybiraków z całego świata, ich rodziny oraz ze środków Ambasady Polskiej w Nairobi.
 
Takie wyjazdy do Afryki to także spotkania z sybirakami, którzy tam pozostali?
– Niekiedy tak, chociaż zostało ich niewielu.
 
Dlaczego?
– Najpierw po II wojnie światowej delegaci komunistycznego rządu jeździli do osiedli, przedstawiali nową rzeczywistość w pięknych barwach i zachęcali do powrotu. Nie wszyscy dali się na to nabrać. W Tengeru polski ksiądz ubrał się w łachmany, w których kilka lat wcześniej opuścił Syberię, wyszedł na scenę teatru i przypomniał: „Do tego chcecie wracać?”. Bardzo dużo osób powiedziało wtedy: „Nigdy!”. Ludzie mimo to musieli opuścić Afrykę. Na przełomie lat 40. i 50. tworzyły się w Afryce ruchy narodowe i likwidowano system rządów angielskich. Polacy stawali się coraz mniej mile widzianą społecznością. Utrudniano im pobyt, na przykład zmniejszając płace za pracę czy dając gorszą niż wcześniej żywność. Wyjeżdżali więc do Anglii, Kanady, Australii czy Stanów Zjednoczonych.
Była m.in. grupa 1200 Polaków, która w 1950 r. zdecydowała się przenieść do Australii. Na statku, którym płynęli zaledwie dwanaście dni, wydali własne czasopismo, a w miejscowości do której dotarli, czyli Perth, założyli własną parafię, szkoły, kluby. Część miejscowej plaży była nazywana nawet polską. To pokazuje siłę oraz prężność tej ludności i pozwala zrozumieć, dlaczego Sowieci tak bardzo starali się ją niszczyć.
 
Co Pana najbardziej cieszy w tej pracy?
– Relacje z pełnymi zaangażowania współpracownikami, dzięki którym te projekty są możliwe. I spotkania ze świadkami historii, z którymi wytworzyły się dość bliskie więzi. Ostatnio ogromną radość sprawił mi list od pana, który od czasów wojny myślał, że został sam. Dzięki Centrum znalazł swoją rodzinę, która jak się okazało, przetrwała wojnę. Bardzo ważne dla mnie jest, gdy ludzie po latach na naszej stronie internetowej odnajdują groby swoich bliskich, o których myśleli, że nie istnieją. Tak było w przypadku kobiety, która po raz ostatni widziała ojca, gdy jako sześciolatka odprowadzała go do pociągu do punktu zbornego polskich wojsk. Kilka miesięcy temu jej wnuk znalazł na naszych stronach jego grób. Lub pan, który odnalazł grób swojej matki na fotografii wykonanej przez naszą ekspedycję. Całe lata myślał, że tego nagrobka dawno już nie ma, a znalazł go odnowionego i z nazwiskiem mamy. To są najważniejsze efekty naszej działalności.
 



Hubert Chudzio  Historyk i filmowiec, doktor habilitowany i profesor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie: pracownik naukowy Katedry Historii XIX wieku, dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń i kierownik Zakładu Mniejszości Narodowych i Przymusowych Migracji w Instytucie Historii i Archiwistyki UP

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki