Ćwiczy bodaj od 16. roku życia. Dziś jest nieco po czterdziestce, dba o tężyznę fizyczną, gdy tylko pozwalają mu na to obowiązki, a swoją pasją (czyli zdjęciami z treningów) dzieli się w mediach społecznościowych. Niedawno zajął czwarte miejsce podczas zawodów. Cieszył się i był dumny, podobnie jak jego... parafianie. Bo ów kulturysta jest proboszczem.
W internecie rozgorzała dyskusja: może ksiądz mieć pasje czy nie i jakie są ich granice; z jednej strony tak, zwłaszcza że nie zaniedbuje przez to swoich obowiązków i jest dzięki temu bliżej zwykłych ludzi, z drugiej: no ale jak go tak prężącego muskuły, w gaciach, za przeproszeniem, oglądać, a potem przy ołtarzu albo w konfesjonale... Rozumiem trochę pierwszych, podzielam niesmak drugich. Ale nie piszę po to, by się na księdzu kulturyście wyżywać, ale by mu podziękować.
Za udział w zawodach został upomniany przez biskupa, który zresztą wcześniej o jego pasji wiedział. Zaraz potem wydał oświadczenie, w którym wyraził skruchę i przeprosił za zgorszenie wywołane występem i upublicznieniem go w mediach. Czy szczerze, czy wiedziony dobrze pojętym posłuszeństwem, czy lękiem, tego nie wiem. Ale dzięki temu po raz kolejny przypomniałam sobie, jak ważne jest to, co widzą w moim postępowaniu dzieci. Nie zawsze jest to dobry przykład, jak choćby wtedy, gdy w naszym domu sieje spustoszenie orkan Agnes, gorszy niż Xawery i Grzegorz razem wzięte...
Przypomina mi się pewna historyjka. Do Pierwszego Księdza, we wsi od niedawna proboszcza, zaczęła przyjeżdżać co jakiś czas kobieta. Młodsza, atrakcyjna. Widywano, jak czasem razem gdzieś wyjeżdżają. Wiadomo co ludzie zaczęli gadać. Wkrótce okazało się, że to jego rodzona siostra, która zwyczajnie wpadała w odwiedziny. Ksiądz Drugi mówi: to problem tych, co gadają, nie należy się w takich sytuacjach zbytnio przejmować, gdy sumienie ma się czyste. Ksiądz Trzeci powiada: ano nie całkiem, bo zawsze trzeba mieć na względzie wrażliwość innych. I Drugi, i Trzeci mają rację. Bo czasem to w gorszącym się, który chciałby dopasowania się do jego roszczeń jest problem (faryzeusze też się Jezusem gorszyli), ale i uważność na bycie powodem zgorszenia jest potrzebna. Zgorszenie opiera się na działaniu autorytetu i jest związane z nadużyciem zaufania. Im mniejsi są ci, którzy autorytetowi podlegają – nie tylko wiekiem, ale i dojrzałością, tym większa jego odpowiedzialność. A że autorytet bywa kulą u nogi? Cóż, trzeba ją ciągnąć i tyle.
Jako rodzic mam sumienie, ale brak mi zewnętrznej instancji, przełożonego, który przywoła mnie do porządku i upomni: tak nie rób, nie zgadzam się. Jest mi więc i łatwiej – i trudniej jednocześnie. Dlatego cieszę się z tej niespodziewanej lekcji o niegorszeniu.