Niedawno byłam na wschodniej Ukrainie, gdzie Caritas Polska prowadzi wiele projektów pomocy osobom przesiedlonym wewnętrznie. Tam po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak łatwo wpaść w pokusę uznawania siebie za mistrza, tylko dlatego, że jestem przedstawicielką organizacji pomocowej, ucieleśnieniem lepszego życia dla tych, którym pomagamy. Spotkałam ludzi, którzy z wdzięczności np. za wstawione zęby albo pomoc w zakupie leków, dziękowali Pani Marcie, prawie całując moje ręce. Nieraz widziałam łzy, wzruszony głos, nieraz chciano dać prezenty zrobione własnoręcznie lub kupione z zaoszczędzonych nie wiadomo z czego pieniędzy. Wdzięczni ludzie traktują cię wtedy jak wybawiciela, kogoś, kto zaradził ich codziennej, często dramatycznej rzeczywistości. Trudno jest wtedy nie ulec pokusie niewzięcia na siebie zasług, niebędących tylko twoimi. Czy to, że reprezentuję kraj i organizację, która pomaga, czyni mnie ich mesjaszem? Czy uprawnia mnie do nawet ukrytego poczucia wyższości? Jakiej trzeba czujności, by nie popaść w pychę, zachowując jednak poczucie misji i odpowiedzialność, że również moja praca pomaga im przetrwać, dając nadzieję, że ktoś o nich pamięta. W takich momentach to, co przywraca mi właściwe proporcje, to świadomość, że wszyscy jesteśmy braćmi, równi w godności, niezależnie od szerokości geograficznej, dającej uprzywilejowaną, materialną pozycję.