Pierwsze wrażenie, kiedy wysiadłam z samochodu w Aleppo, to światło, którego tak brakowało przez ciemne lata okupacji miasta przez rebeliantów od 2012 r. Gdy chodząc zniszczonymi ulicami, widziałam odbudowujące się gdzieniegdzie domy, wydawało mi się, że miasto zmartwychwstaje. Poukładane kamienie, niekiedy uprzątnięte ulice z gruzów, dalsze niż w 2017 r. odgłosy bombardowania zdawały się świadczyć, że sytuacja normalnieje. Szybko jednak okazało się, że im głębiej sięgam do ludzkich przeżyć, tym bardziej prawda jest inna. Mieszkańcy Aleppo są naznaczeni wojną, zmęczeni brakiem perspektyw, ciągłą walką o przetrwanie. Wcześniej była to ucieczka przed snajperami i wybuchami, obecnie ich wysiłki koncentrują się na tym, jak przeżyć kolejny dzień bez pracy, zapewnić byt rodzinie, osadzić się w nowej rzeczywistości.
Praca poszukiwana bardziej niż chleb
54-letni Riad, wyglądający jak 70-letni starzec, powiedział mi, że jeśli nie uda mu się po raz kolejny otworzyć własnej działalności, wyjedzie do Europy. Bo praca obecnie jest największym dobrem w Aleppo. Poszukiwanym bardziej niż chleb. Bo jak będzie praca, będzie i co zjeść. Będzie też zajęcie, czyli odcięcie się – przynajmniej pozorne – od wspomnień, utraty bliskich i znajomych, połamanego życia. Średnio na otwarcie własnego, małego biznesu potrzeba około 6 tys. zł, wielu jednak na to nie stać. Ale na przykładzie chociażby Aleppo jestem głęboko przekonana, że w wielu miejscach świata praca to nie pieniądze – albo nie tylko pieniądze. To przywrócona godność i szacunek do samego siebie. Pensje jednak i tak nie zabezpieczają podstawowych potrzeb. Myrna, nauczycielka z 37-letnim stażem, zarabia prawie 170 zł. Jej emerytura, na którą niedługo przejdzie, to połowa jej pensji. Opłata za mieszkanie to średnio 250 zł. Ma całą rodzinę w Europie, marzy, by wyjechać, ale nie wyobraża sobie, by mogła przepłynąć Morze Śródziemne zdana na przemytników ludzi.
Bitwa o godność
Bracia Elias i Antoine mieszkają ze swoimi rodzinami, w tym z matką i chorą psychicznie babcią w jednym mieszkaniu – podobnie jak wielu w Aleppo, cisnących się w przepełnionych mieszkaniach, bo nie stać ich na płacenie czynszu. Chcą razem otworzyć zakład stolarski, bo mówią, że nie są tylko braćmi. Są przyjaciółmi. Mieszkańcy heroicznie próbują ułożyć sobie życie w nowej rzeczywistości. Nie szukają winnych swojej sytuacji, oczekując biernie na pomoc. Tutaj nie będzie planu Marshalla, za to ciągle jest pięć największych armii świata: Iranu, Izraela, Turcji, USA i Rosji. To, co porusza najbardziej, to bitwa o godność, którą dzisiaj toczą mieszkańcy Aleppo. Jak powiedział Wiktor Frankl: „Człowiek był istotą, która skonstruowała komory gazowe w Auschwitz, a zarazem tą samą istotą, która wchodziła do owych komór z podniesioną głową”. Jednak pod tą zewnętrzną rzeczywistością kryje się coś bardziej smutnego. Zniszczone wnętrze człowieka, w tym dzieci, wśród których wiele urodziło się podczas wojny. Obraz pracujących dzieci nie jest czymś niezwykłym. Chłopiec zatrudniony do wymieniania popielniczek w restauracji do późna w nocy. Nawet jak nie miał co wymieniać, chodził uporczywie wokół klientów, by dobrze wypełnić swoją pracę. Prawdopodobnie był jedynym żywicielem rodziny.
Intisar znaczy zwycięstwo
Kolejny obrazek z ulicy Aleppo. Chłopak myjący szyby. Zrobił sobie prowizoryczną drabinę, bo nie sięgał nawet do połowy witryny. I kobiety, które są w tym konflikcie największymi ofiarami. Spotkałam kobiety, które były niewolnicami rebeliantów, kobiety, których mężowie i synowie walczą na froncie, kobiety, które nie mogą znaleźć mężów, więc są w tamtej kulturze stracone, zarówno chrześcijanki, jak i muzułmanki. W końcu kobiety, które same muszą wziąć na siebie utrzymanie rodziny jak Intisar. Jej mąż był porwany przez ISIS, wrócił, ale zdrowie ma tak nadszarpnięte, że długo nie popracuje. Dodatkowo mieszkają w dzielnicy, gdzie obficie spadały bomby. Podczas wojny większość dni spędzali w toalecie wewnątrz domu, by uniknąć postrzału snajpera czy śmierci od odłamków bomby. Intisar chce otworzyć zakład krawiecki, bo umie szyć. Do wojny nie pracowała, jak większość kobiet tutaj. Teraz ma opracowany z detalami plan utrzymania 4-osobowej rodziny. Intisar znaczy zwycięstwo. Yrhaw, kolejna kobieta, fryzjerka, ma na utrzymaniu również rodzinę męża, w tym umysłowo chorą siostrę męża. Mieszkają również wszyscy razem.
Krwawiąca rana
To społeczeństwo jest obecnie jak krwawiąca rana, której nikt na razie nie umie uleczyć. Bo też i nie ma na razie nikogo, kto mógłby to zrobić. Pomoc psychologiczna, czy tym bardziej terapeutyczna, nie jest znana, a na pewno nie tak rozpowszechniona jak w Europie. Obok embarga ekonomicznego istnieje również embargo społeczne i naukowe. Nie ma transferu wiedzy, naukowców, nowych odkryć. Tu potrzebę wsparcia wypełniają relacje i silne więzy rodzinne, które pozwoliły im również przeżyć wojnę. Nie będzie dalekie od przesady stwierdzenie, że w każdej rodzinie, z którą się spotkałam, był ktoś zaburzony psychicznie. Często w takiej sytuacji dorastające dzieci biorą na siebie odpowiedzialność za utrzymanie rodziny. 17-letni Jakub prowadzi mnie do sklepiku prowadzonego przez niewidomego ojca i wujka. W sklepie siedzi również jego młodsza siostra Maritta. Jest niejako przewodniczką dla obu niewidomych panów, gdy ktoś przychodzi coś kupić. Jakub wie, że musi pomóc utrzymać wieloosobową rodzinę, po prostu nie ma innego wyjścia.
Tutaj każdy ma traumę
Praktycznie każdej rozmowie towarzyszył płacz. Ludzie zaczynają mówić. Opadł kurz po zburzonych budynkach, a strach zewnętrzny zmienił się w wewnętrzny: jak sobie poradzić z tym wszystkim, co się przeżyło. Tutaj, jak kiedyś na Bałkanach czy w Rwandzie, ofiary znały swoich katów. Sąsiedzi wydawali swoich sąsiadów. W szpitalach pracowali ludzie, którzy opatrywali rany tym, co palili im domy albo porywali członków ich rodzin. Preferencje polityczne, wynikające z przynależności religijnej, w momencie konfliktu sprawiły, że dotychczasowi sąsiedzi stali się sobie wrogami. Nie ma żadnej infrastruktury społecznej, nie ma ludzi, którzy poprowadziliby zajęcia psychologiczne czy grupy wsparcia. Trzeba jednocześnie pomóc tym ludziom komunikować o swoich cierpieniach podczas wojny. Nauczyć ich nowego języka. „Nawet ktoś, komu wszystko na tym świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, a dążenie do znalezienia w życiu sensu jest u człowieka najpotężniejszą siłą motywującą” – mówił Frankl. Pomóc im zobaczyć swoją przeszłość naznaczoną cierpieniem, przyszłość oraz jak żyć dniem dzisiejszym.
– Jak znam swoją przeszłość, to znam swoje cierpienie i swój strach. Jeśli pozwolę innym zobaczyć tę wrażliwą stronę u mnie, to znajduję siłę, by iść dalej. Jeśli jestem szczery ze sobą, to rany mnie wzmacniają. Sklejajmy połamaną wazę taśmą, którą widać, bo pokusa polega na używaniu taśmy, której nie widać – mówił mi Bernard, terapeuta z Belgii, członek wspólnoty Focolare, przebywający w Aleppo od roku. Rozmawiałam w Aleppo z terapeutami z Europy, którzy próbują według swoich możliwości pracować z ludźmi. Twierdzą, że ci ludzie nie mają zespołu stresu pourazowego (posttraumatic stress disorder, PTSD), dotykającego ludzi po bardzo trudnym doświadczeniu. – Tutaj każdy ma traumę. To nie jest syndrom posttraumatyczny, a syndrom stałego stresu. Najpierw wojna, a teraz walka o normalne warunki życia – mówi Bernard.
Prawdziwe chrześcijaństwo
Państwo ciągle walczy, bo jeszcze w niedalekim od Aleppo Idlib trwa najpewniej ostatnia bitwa tej wojny. Przed Kościołem staje jednak już ważne zadanie edukacji pastoralnej i formacji. Jest to również wyzwanie, bo w czasie wojny Kościół bardzo zaangażował się w pomoc humanitarną, gdyż nie było organizacji pomocowych syryjskich. Teraz potrzeba, by odnalazł się w nowej rzeczywistości, według mnie trudniejszej. Dzisiaj potrzeba, by Kościół towarzyszył osobom. Słuchał cierpienia ludzi. Trzeba wrócić do duchowości. Oddzielić przestrzeń socjalną od duchowej. Z jednej strony wesprzeć w zapewnieniu środków utrzymania, z drugiej nie zaniedbać tej niewidocznej rzeczywistości połamanego wewnątrz życia, pełnego niewypowiedzianego bólu. Wielu chrześcijan podkreślało, że teraz najważniejsze jest być autentycznymi chrześcijanami. Pomoże to im samym oraz będzie świadectwem dla sąsiadów muzułmanów. Samy, jezuita z Aleppo, mówi: – Dzisiaj misją chrześcijan na Bliskim Wschodzie nie jest robienie z muzułmanów chrześcijan. Być misjonarzami to sprawić, by ziarno prawdy, czyli obraz Boga, jaki jest u muzułmanów, wzrastał w nich samych. Obraz Boga, miłość, tolerancja, otwartość na to, w co wierzą chrześcijanie, pojawiło się u muzułmanów.
Siostra Brygida, Polka, franciszkanka misjonarka Maryi, dodaje: – Jako chrześcijanie mamy to, czego inni nie mają – pojednanie. Nie tylko między chrześcijanami i muzułmanami, ale między sobą. To rzecz unikatowa. Jeśli chrześcijanie odejdą stąd, będzie czegoś brakowało.
MARTA TITANIEC
Członkini zarządu warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, gdzie kieruje projektami pomocy humanitarnej. Prezeska Fundacji Most Solidarności. Od 2000 r. sekretarz generalna Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. W latach 2010–2018 kierowniczka działu projektów zagranicznych w Caritas Polska. Przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego X i XI Zjazdu Gnieźnieńskiego, wiceprezeska Fundacji św. Wojciecha-Adalberta w Gnieźnie. Członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Do Aleppo pojechała w ramach nowego projektu przygotowywanego przez Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie, a dotyczącego wsparcia małej przedsiębiorczości.