W młodości chodziłam na pielgrzymki ze śp. ks. Andrzejem Szpakiem. Często nie byliśmy wpuszczani przed Obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej jako oficjalna pielgrzymka. Byliśmy inni, przychodziliśmy do Maryi inną drogą, często drogą uzależnień, rozbitych relacji, więzienia, jakiejś nieporadności życiowej. Mimo to ludzie szli, podejmowali wyrzeczenia, często takie, żeby nie ćpać chociaż przez te kilka dni, spowiadali się po wielu latach, odbywały się chrzty i śluby, chcieli być lepsi, po raz kolejny chcieli żyć ideałami, w które głęboko wierzyli. W miejscowościach, przez które przechodziliśmy, ludzie zamykali domy, bo „idzie pielgrzymka sierot” (ciekawe, że wtedy sierota był symbolem odmienności). Nieliczni tylko podawali kubek wody.
Łatwo przychodzi nam dzielić i decydować, kto jest bliżej, a kto dalej Jezusa. Łatwo nam przychodzi czuć wyższość nad tymi, którzy dopiero dorastają do wymagań Ewangelii. Łatwo nam przychodzi absolutyzować osobistą formę pobożności, wywyższając ją nad inne. Łatwo nam przychodzi kontestować czyjeś dobro (Jan przecież zabronił komuś, kto wyrzucał złe duchy!), tylko dlatego, że czyni je inaczej niż my. Jezus mówi: „Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”.