Proszę jednak o cierpliwość. Otóż wcale nie chcę roztrząsać problemu. Chcę natomiast zwrócić uwagę na to, co mi ci powiedzieli księża. Otóż chcieli wyrazić przede wszystkim jedno: lęk. Paraliżujący lęk. Nie wynikający z tego, że ktoś ma ukryte przestępstwo na swoim koncie. Odczułem jednak bardzo wyraźnie, że księża obawiają się dwóch rzeczy: niepohamowanej nagonki medialnej i niesprawiedliwych osądów.
Nagonka polegać może ich zdaniem na tym, że media skoncentrują swoją uwagę właśnie na Kościele. Zresztą tak już się dzieje. Że dziennikarze nie tylko będą szukać prawdy o stanie moralnym ich życia, ale wręcz doszukiwać się każdego ich błędu i upadku. Rozumiem bardzo dobrze to odczucie, ten lęk związany z wymaganiem od nas właściwie nieosiągalnej doskonałości. Ten lęk pojawia się też we mnie. Przecież my księża też się spowiadamy. Nikt z nas nie jest doskonały. Naprawdę nie można od nas wymagać doskonałości, bo jeśli tak będzie, to po prostu księży nie będzie. Nikt tego ciśnienia nie wytrzyma. Bo kto będzie w stanie sprostać wymaganiom perfekcyjnego życia. Wyimaginowanym zresztą, bo nawet Bóg od nas tego nie wymaga, dając konfesjonał jako lekarstwo na słabość. I nie jest to żadna pochwała grzechu, ale zwykła ludzka przyzwoitość, która każe powiedzieć: nikt z nas nie jest bez grzechu. Ciekawe zresztą jest to, że medialni oskarżyciele jakoś nie są skłonni prześwietlać rentgenem publicznej opinii własnego życia. W kontekście swojej rodziny wyraźnie zaznaczają granicę. I mają rację. Tylko niech tę rację stosują także wobec innych.
Cieszę się więc bardzo, że w tym wydaniu „Przewodnika” znalazła się rozmowa z Ewą Kusz właśnie na ten temat. Po jej przeczytaniu, i po rozmowie z księżmi, postanowiłem dopisać kilka słów swojego komentarza.